4644m substancji czynnej n.p.m - 17/18/19.09.2011
Zaburzenia nizinne to pewnego rodzaju przewlekła i silnie postępująca choroba na którą cierpię od dobrych kilku lat. Przypadłość charakteryzuje się zmiennością nastroju względem wysokości nad poziomem morza. Im dłuższe przebywanie na nizinach tym pogłębiająca się dysfunkcja organizmu. Z tym choróbskiem nie walczę na szczęście sama. Damian od pewnego czasu również coraz bardziej zaczął odczuwać powikłania związane z zaburzeniami nizinnymi. Po moim wielkim powrocie z wielkiego, nizinnego! miasta, postanowiliśmy połączyć siły i wspólnie podjąć leczenie, a że stare porzekadło brzmi: "czym się strułeś, tym się lecz", na naszej recepcie znalazły się aż cztery leki: Śnieżnik 1425m n.p.m, Rudawiec 1105m n.p.m, Smrk 1125m n.p.m (czeski specyfik) oraz Kowadło 989m n.p.m. Terapia przewidziana na trzy dni okazała się w pełni skuteczna. Leczenie szybko przyniosło pożądany efekt, dzięki czemu po przyjeździe do domu mogliśmy na jakiś czas wrócić do swoich codziennych, nizinnych zajęć, nie odczuwając przy tym znaczących objawów klinicznych.
Raport z przebiegu kuracji:
Dzień 1.
Jak większość eskapad z Damianem, również i ta rozpoczyna się na tak zwanym "rogu" dwóch legnickich ulic. Start jak zawsze wczesnym rankiem, stąd jedynym naszym komitetem pożegnalnym jest grupka śmiertelników cierpiąca na bezsenność alkoholową. O godzinie 8-ej wsiadamy w PKS relacji Legnica-Sienna (Czarna Góra). Niewielkich rozmiarów autobusik prowadzi pan Tadzio. Z moich obserwacji wynika, że jest to bardzo doświadczony kierowca. Zabierając po drodze termos z kawą na autobusowej zajezdni wyjeżdżamy na 4 godzinną trasę urozmaiconą opowieściami jednego z podróżnych. Jego rozbrajający śmiech powodował śmiech u mnie z jednoczesnym napływem myśli powątpiewania w cały zamysł wyjazdu. Wszystko z powodu śnieżnickiej klątwy, która ciążyła nade mną od ponad roku. Pomimo wielu podchodów związanych ze zdobyciem Śnieżnika, żadna próba nie powiodła się. Ba! Próba nigdy nawet nie przekroczyła progu w drzwiach. Ten wewnętrzny niepokój związany z przekonaniem, że na pewno wydarzy się coś niespodziewanego trzymał mnie aż do mojego powrotu na niziny.
Pan Tadzio swoim supermobilem podjechał na przystanek w Siennej. W sobotnie popołudnie oficjalnie rozpoczęliśmy leczenie. Pierwszym miejscem, dzięki któremu uzyskaliśmy wstępną dawkę terapeutyczną było wejście na Czarną Górę. Na drewnianej wieży widokowej bardzo przejrzyście widzieliśmy naszą dalszą trasę na najbliższe kilka godzin. Na widok Śnieżnika w całej okazałości, złapał mnie jakiś dziwny ścisk w żołądku. Polski król Sudetów czekał...
Leniwym tempem, szlakiem koloru czerwonego podążaliśmy w jego stronę. Pozwolenie wejścia na szczyt otrzymaliśmy przed zbliżającym się zachodem słońca.
Raport z przebiegu kuracji:
Dzień 1.
Jak większość eskapad z Damianem, również i ta rozpoczyna się na tak zwanym "rogu" dwóch legnickich ulic. Start jak zawsze wczesnym rankiem, stąd jedynym naszym komitetem pożegnalnym jest grupka śmiertelników cierpiąca na bezsenność alkoholową. O godzinie 8-ej wsiadamy w PKS relacji Legnica-Sienna (Czarna Góra). Niewielkich rozmiarów autobusik prowadzi pan Tadzio. Z moich obserwacji wynika, że jest to bardzo doświadczony kierowca. Zabierając po drodze termos z kawą na autobusowej zajezdni wyjeżdżamy na 4 godzinną trasę urozmaiconą opowieściami jednego z podróżnych. Jego rozbrajający śmiech powodował śmiech u mnie z jednoczesnym napływem myśli powątpiewania w cały zamysł wyjazdu. Wszystko z powodu śnieżnickiej klątwy, która ciążyła nade mną od ponad roku. Pomimo wielu podchodów związanych ze zdobyciem Śnieżnika, żadna próba nie powiodła się. Ba! Próba nigdy nawet nie przekroczyła progu w drzwiach. Ten wewnętrzny niepokój związany z przekonaniem, że na pewno wydarzy się coś niespodziewanego trzymał mnie aż do mojego powrotu na niziny.
Pan Tadzio swoim supermobilem podjechał na przystanek w Siennej. W sobotnie popołudnie oficjalnie rozpoczęliśmy leczenie. Pierwszym miejscem, dzięki któremu uzyskaliśmy wstępną dawkę terapeutyczną było wejście na Czarną Górę. Na drewnianej wieży widokowej bardzo przejrzyście widzieliśmy naszą dalszą trasę na najbliższe kilka godzin. Na widok Śnieżnika w całej okazałości, złapał mnie jakiś dziwny ścisk w żołądku. Polski król Sudetów czekał...
Leniwym tempem, szlakiem koloru czerwonego podążaliśmy w jego stronę. Pozwolenie wejścia na szczyt otrzymaliśmy przed zbliżającym się zachodem słońca.
Schronisko pod Śnieżnikiem.
Wieczór coraz bliżej...
Ostatnia prosta.
Śnieżnicka klątwa zdjęta!
Śnieżnik 1425m n.p.m
Na Śnieżniku wyzwalam z siebie radosne emocje związane z pozbyciem się klątwy - skacząc po kamiennych ruinach dawnej wieży widokowej. Damian natomiast uruchamia GPS-owego Tymka i wklepuje współrzędne chatki pod Śnieżnikiem, w której planowaliśmy przeczekać noc.
W towarzystwie silnego wiatru opuszczamy polskiego króla Sudetów.
Po obraniu właściwego kierunku, schodzimy w głąb lasu jedną z wydeptanych ścieżek. W pewnym momencie dostrzegamy dwa przebijające się światła między drzewami z nad przeciwka. Z kroku na krok stawały się coraz intensywniejsze. Ostatecznie, minęliśmy się z dwoma turystami wracającymi prawdopodobnie z chatki. Mieli dla nas nieciekawe wieści. Chatka bowiem była tego dnia już zamieszkała. Zbliżając się do niej, nie trudno było usłyszeć gospodarzy. Główny wodzirej w tak "przemiły" sposób nas przywitał, że bez słowa zrozumieliśmy się z Damianem, by nie zostawać w tej chatce ani na chwilę. Tym bardziej, że czynniki zewnętrze takie jak stres mogłyby znacznie osłabić działanie dawki podtrzymującej :)
Przed północą, las zaczął przemawiać. Okazało się bowiem, że znaleźliśmy się w centrum rykowiska jeleni! Koncert trwał prawie 3 godziny.
Dzień 2.
Przed południem ruszamy po kolejny lek z recepty - Rudawiec.
Przed północą, las zaczął przemawiać. Okazało się bowiem, że znaleźliśmy się w centrum rykowiska jeleni! Koncert trwał prawie 3 godziny.
Dzień 2.
Przed południem ruszamy po kolejny lek z recepty - Rudawiec.
Poranek dnia drugiego.
Po powrocie do domu, przesłuchałam najnowszą płytę
Kasi Nosowskiej "8". *Utwór "O lesie" będzie mnie za każdym razem
zabierać myślami w to właśnie miejsce.
Po powrocie do domu, przesłuchałam najnowszą płytę
Kasi Nosowskiej "8". *Utwór "O lesie" będzie mnie za każdym razem
zabierać myślami w to właśnie miejsce.
Na poranne śniadanie w plenerze wpadła biedronka.
Dzień mocno ospały. Pogoda pozwalała na robienie długich popasów, do takiego stopnia, że podczas jednego z nich ucięłam sobie 15 minutową drzemkę na środku szlaku.
Helioterapia w drodze na Rudawiec.
Kolejny lek z recepty - najwyższy szczyt gór Bialskich - Rudawiec.
Zielony zaczepnik.
Po wchłonięciu drugiej dawki terapeutycznej udajemy się w okolice rezerwatu "Puszcza Śnieżnej Białki".
Nasz trzygwiazdkowy hotel.
Po zobaczeniu tego domku, natychmiastowo pojawił się u mnie wielki banan na twarzy. Spodziewałam się, że kolejną noc przeczekamy co najwyżej pod jakąś drewnianą wiatą. A tutaj taka kulturka! Miejsce mi się tak bardzo spodobało, że chętnie bym tam wróciła. Nawet w zimie.
Dzień 3.
...i padał nieustannie przez cały dzień. Będąc na przełęczy Trzech Granic, udaliśmy się w głąb czeskiego lasu. Z racji, że trzeci lek z naszej recepty nie był dobrze oznakowany, wspomogliśmy się Tymkiem, który idealnie odnalazł kolejną dawkę substancji czynnej.
We mgle - Przełęcz Trzech Granic.
Smrk vel Smark zdobyty!
Wróciliśmy z powrotem do wspomnianej przełęczy i od tego momentu, przy dźwięku chlupoczącej wody w butach, podążaliśmy wzdłuż granicy polsko-czeskiej. Słupek za słupkiem i tak po dwóch godzinach udało nam się zażyć ostatniego specyfiku z zaplanowanej kuracji.
Kowadło - najwyższy szczyt Gór Złotych.
Zeszliśmy do małej wioski Bielice, gdzie stamtąd czekała nas prawie 12 kilometrowa asfaltowa przeprawa.
A za zakrętem już czyhał asfalcik do Stronia Śląskiego.
W Stroniu Śląskim wsiedliśmy do supermobilu pana Tadzia i oficjalnie zakończyliśmy leczenie. Szybki powrót do domu nie spowodował na szczęście wstrząsu nizinnego.
--------------------------------------------------------------------------------------
*
Me gusta ver tus fotos, me recuerdan el viaje al Tatra.
OdpowiedzUsuńI like your photos seeing, they remember me the visit in the Tatra. Very nice.
Podoba mi się wstęp, chyba już wiem co mi dolega. :)
OdpowiedzUsuń