Luž/Lausche 793 m n.p.m
Dzień Narodowego Święta Niepodległości spędzony na pograniczu czesko-niemieckim. a dokładniej w Górach Łużyckich. W planach, pierwotnie było przejście dwóch via ferrat oraz dostanie się na najwyższy szczyt tego mało znanego pasma. W praktyce wyszło to troszkę inaczej ;-)
Po 150km jeździe za kierownicą z nawigującym Damianem, zostawiamy samochód na parkingu, po czym udajemy się już na piechotę w kierunku niemieckiej miejscowości Luckendorf, w której będziemy szukać szlaku na pierwszą zaplanowaną via ferratę tego dnia. Oznakowania są czasem trudne do rozszyfrowania, ale ostatecznie udaje się nam obierać dobre ścieżki.
W niemieckim lesie szukamy via ferraty "Alpingrat". |
Po leśnym spacerze, w końcu ukazuje się nam tablica informująca o początku via ferraty. Pierwsze trzy metalowe uchwyty przysparzają trochę kłopotu, potem już idzie nieco sprawniej. Turystów brak. Będąc na żelaznej drodze, słychać tylko w oddali hałas powodowany przez koparki niszczące tamtejszą przyrodę.
Na górze wpisujemy się do książki, po czym schodzimy do kolejnego miasteczka - Jansdorf, przechodząc wcześniej przez znany kurort Oybin. Szukamy tam drugiej via ferraty - Nonnensteig. Ryzyko wchodzenia z czołówkami na via ferratę znacznie wzrosło. Czas uciekał, a my wciąż szukaliśmy początku żelaznej drogi na "Zakonnice". Ostatecznie podjęliśmy decyzję o nie drążeniu tematu dalej, a zrealizowaniu głównej przyczyny listopadowej wycieczki.
Ruiny zamku w kurorcie Oybin. |
W GPS'owym Tymku włączamy szybko namiar na Luža, po czym ruszamy przed siebie, zbliżając się do celu z każdym kolejnym metrem.
Wieczór się zbliża, ale cel jeszcze widoczny.
|
Około godziny 18-stej jesteśmy na najwyższym wzniesieniu Gór Łużyckich. Po chwilowym odsapnięciu zaczyna nam doskwierać przeszywający, zimny wiatr. Znajduję chwilkę na wpisanie do szczytowej książki, po czym decydujemy się kierować w stronę naszego punktu startowego.
Tak się zapędziliśmy przez cały dzień, że miejsce zaparkowania samochodu, okazało się najsłabszym ogniwem całego wypadu, a to dlatego, że pokonaną drogę trzeba było ponownie pokonać ;) Z rekreacyjnego zamysłu wycieczki zrobiła się bardzo ambitna piesza wędrówka.
Powrót przebiegł bez zawirowań. Jedyne co sprawiło chwilę zwątpienia w nasz stan umysłu, to pojawienie się w pewnym momencie na szosie dziwnej, metalowej konstrukcji. Przy bliższym obejrzeniu okazało się, że to skocznia narciarska na środku drogi! Całodniowa trasa wyniosła około 30km!
A kiedy kolejne relacje?
OdpowiedzUsuńIt seems to have been a day and an expedition!
OdpowiedzUsuńGreetings, DeeBee