Coś w tym sezonie, nie po drodze nam z dobrą pogodą w Tatrach. Podczas naszej drugiej, dłuższej wizyty warunki stawiała po raz kolejny właśnie ona, z dołączonymi epitetami takimi jak: burzowa, deszczowa, mglista, wietrzna. Ciężko mi było przełknąć fakt, że szanse odwrócenie aury maleją z godziny na godzinę, tym bardziej, że po cichu liczyłam, że zła passa musi w końcu minąć.
Nie chcieliśmy jednak tak łatwo się poddawać. Postanowiliśmy oceniać sytuację na bieżąco, taka jaka jest w rzeczywistości, a nie na "obrazkach" czy wykresach w necie. Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na nocleg na Słowacji, tuż pod Tatrami. W miejscowości Strba (12km od Strbskiego Plesa) ulokowaliśmy wszystkie swoje graty, dzieląc kawałek podwórka z wielgachnym pieskiem o imieniu Roni. Na miejscu pojawiliśmy się w późne, niedzielne popołudnie. Możliwym występowaniem burz w Tatrach straszono od trzech dni, a ostatecznie żadna kropla deszczu nie spadła.
poniedziałek, 15 czerwca 2015
Wstaliśmy rano w sumie bez ustalonego wcześniej planu. Było to złe posunięcie. Bo te burze mają być, bo bez sensu w ogóle wychodzić, bo może pogoda w następnych dniach się poprawi. Poza tym, wiadomo - rano to się marzy o spaniu, a nie o jakimś łażeniu gdziekolwiek. Wybiła jednak godzina 10, wszystkie poranne rzeczy zostały zrobione i pojawiła się pustka... To co robimy z resztą dnia? Umrzemy z nudów w tej mieścinie. Plany były różne. Ja upierałam się przy zrobieniu jakiejś dolinkowej pętelki na rozruch. Chłopaki mieli ciśnienie by jednak spróbować gdzieś wejść i oceniać sytuację na niebie na bieżąco, tym bardziej, że o tej godzinie była naprawdę dobra. Po starciach i wymianie argumentów, ja odpuściłam. Mimo, że głęboko wierzyłam w zapowiadane przez Norwegów ogromne opady deszczu późnym popołudniem, nie uśmiechało mi się też siedzieć cały dzień na kwaterze. Padło hasło: spróbujemy wejść na Baranie Rogi, na tyle ile pogoda pozwoli. Ja tylko westchnęłam i przekręciłam kluczyki w stacyjce Rekina.
Zdążyliśmy jeszcze przed południem zajechać na parking w Tatrzańskiej Leśnej. Nie chcieliśmy znowu podchodzić asfaltem do Hrebienoka, więc wybraliśmy dla nas szlakową nowość - żółte kolory poprowadzone Doliną Zimnej Wody. Gnałam pierwsza nadając tempo, za mną chłopaki równo dotrzymywali mi kroku. Ten pośpiech był spowodowany ciągle powracającymi myślami o możliwości pojawienia się burzy. Byliśmy mocno zaskoczeni fajnością tego szlaku, ze względu na to, że praktycznie od początku idzie się lasem. Nie widać jak w wielu wylotach dolin w Tatrach Słowackich tego smutnego widoku chorych i powalonych drzew. Doszliśmy do Rainerowej Chatki, ogłaszając przy najstarszym schronisku tatrzańskim krótką przerwę. Obecnie chatka nie oferuje noclegów. Przerwę przedłużyła sesja fotograficzna liska-żebraczka, który zachowywał się jak typowy pies, prosząc o kawałek szyneczki z kanapek turystów. Od nas nic nie dostał, ale biegałam za nim by uchwycić go w kadrze. Chłopaki wyrwali do przodu, a ja zostałam przez to na tyłach.
|
Portrecik. |
|
No daj szyneczkę. |
Gdy lisek schował się z powrotem do lasu, do Doliny Staroleśnej nadciągnęły na moment ciemne chmury, ale potem na szczęście znowu pojawiło się słońce. Po 30 minutach zameldowaliśmy się w kolejnym schronisku - Chacie Zamkowskiego, a raczej w jej obrębie, bo nie zachodziliśmy do środka. Pognaliśmy od razu w stronę kolejnej - Chaty Tery'ego. Tutaj na zielonym szlaku w Dolinie Małej Zimnej Wody pojawiły się wspomnienia z naszej wyrypy
Zimnowodzką Granią. Ale wtedy to była jazda! Jedna z największych przeze mnie przeżytych nerwówek w Tatrach. Nigdy więcej :) Wiadomo.. ekhmm do czasu... Teraz mieliśmy okazję dotrzeć do schroniska i ujrzeć na własne oczy Pośrednią Grań, na którą wtedy nieśmiało się zaczajaliśmy. Kusiła swoim wdziękiem, ale nie było złudzeń. Na pewno nie tym razem, nie w takie niepewne prognozy pogody.
|
Złota Siklawa, a powyżej Schronisko Ter'yego. |
|
Charakterystyczny dla Tatr Słowackich widok - nosicze na szlaku. |
|
Żółta Ściana, turnia wyrastająca z północno-wschodnich stoków Pośredniej Grani. |
|
Do Schroniska Tery'ego mamy już niedaleko. |
|
Wspomnienie zimy. |
|
Pośrednia Grań z Żółtą Ścianą. |
|
Schronisko Tery'ego 2015m n.p.m - najwyżej położone w Tatrach, które jest czynne przez cały rok. |
|
Otoczenie schroniska z widocznym naszym celem - po lewej Baranie Rogi 2526m n.p.m. |
W Terince ogarnęliśmy prowiant noszony w naszych plecakach oraz zaczęliśmy wypatrywać dalszą naszą drogę. Warunki na niebie poprawiły się. Odbiliśmy w wydeptaną ścieżkę i ruszyliśmy do góry w kierunku Baraniej Przełęczy. Droga jest ewidentna. Jedynie zalegające płaty śniegu zmuszały do zachowania trochę większej ostrożności.
|
Podchodzimy na Baranią Przełęcz. |
|
Terinka. |
|
Jesteśmy zmuszeni iść lewą stroną po kamieniach, przez co trudność drogi wzrasta do I hohoho! :) |
|
Damian i Wojtek podczas podchodzenia na Baranią Przełęcz. |
|
Złomiarze jeszcze nie wiedzą... |
|
Ostatnie metry do przełęczy. |
|
Za plecami mamy Dolinę Pięciu Stawów Spiskich. |
|
Widok z Baraniej Przełęczy na Zielony Staw Kieżmarski oraz usytuowane obok schronisko. |
|
Skadi na Baraniej Przełęczy... |
|
...oraz Damian. |
Jeszcze będąc na parkingu w Tatrzańskiej Leśnej, ustawiliśmy dwa urządzenia ostrzegające przed burzą. Manualny wysokościomierz oraz bardziej zaawansowany alert cyfrowy. Oba zawiodły :D Odbiliśmy się jakieś parędziesiąt metrów od przełęczy i usłyszeliśmy nagle grzmot, a o nasze kaski zaczął odbijać się grad. Wybraliśmy pierwszy "pod ręką" żleb, którym staraliśmy się jak najszybciej stracić na wysokości. Byłam wściekła! Tak niewiele brakowało by zdążyć, ale wiadomo z burzą nie ma żartów. Im byliśmy bliżej schroniska, tym napięcie związane z niebezpieczeństwem zaczęło maleć.
|
Jakieś bezczelne chmurzyska zaczęły przysłaniać Pośrednią Grań! |
|
I w ogóle zrobiło się mrocznie! |
|
I już wiemy, że nic z tych Baranich Rogów nie będzie :) |
|
Lepnica bezłodygowa. |
Przemoczeni do samych gaci, weszliśmy na chwilę do schroniska. W ciemnym korytarzu zrobiliśmy antydeszczowy przepak. Zabezpieczyłam aparat oraz posiliłam się ostatnim musem owocowym (mój nowy patent na branie witamin w góry :) W międzyczasie wpadł jeden nosicz. Ciężką mają pracę. Nie chcę nawet myśleć z jakimi kilogramami zmagają się ich kręgosłupy (mój to by pewnie od razu zaczął boleć na samą myśl o takim wyzwaniu). Jedna "nosiłka" z ładunkiem stała obok nas. Przyjrzeliśmy się z bliska całej konstrukcji i co ciekawe nie jest ona jakaś specjalistyczna. Pasy na ramiona są na przykład zrobione z węża gaśniczego. No ale kilogramy cebuli czy litry oleju same się nie przetransportują. Królem tatrzańskich nosiczy jest Ladislav "Laco" Kulanga, który pewnego dnia wniósł na swoich plecach 211 kg towaru.
|
Nawet witrażowe kamziki płaczą z powodu takiej brzydkiej pogody! |
Nie było cienia szansy, że przestanie lać. W strugach deszczu wróciliśmy tymi samymi kolorami szlaków. Ja to nawet przestałam omijać jakiekolwiek kałuże, bo w butach miałam swój osobisty rezerwuar wody. Przyznam szczerze, że dawno nie łaziłam w takiej ulewie i to w towarzystwie tak wielu żab i różnokolorowych ślimaków. Najbardziej jednak ekstremalną częścią wypadu był nasz powrót Rekinem do Strby. Nic nie było widać na drodze. Jechaliśmy 20 km/h i to dopiero były emocje sięgające zenitu!
A to Ci niegościnne Baranie Rogi! Ja też zawsze najbardziej wierzę w Norweską pogodę - z mojego doświadczenia wychodzi, że z pośród wszystkich innych ona się zawsze najbardziej sprawdza.
OdpowiedzUsuńA lis na drugim zdjęciu wygląda na naprawdę rozczarowanego! :P
Już wiele razy zawiódł mnie mountain-forecast. Przerzuciłam się na yr.no i jak na razie wszystko się sprawdza. Czasem porównuję obie, ale darzę większym zaufaniem Norwegów. No cóż, to już drugi szczyt z WKT do powtórki :)
UsuńCóż poradzić, z burzami nie ma żartów, pozostaje czasem tylko przełknąć gorzką gulę wycofu. Piękne portrety liska, pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńA co do tych wnoszonych kg - mój kręgosłup jakoś też nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. Pozdrowienia!
No właśnie, ta gorzka gula wycofu...Boli jeszcze bardziej, gdy to kolejna z rzędu :P
UsuńHeh, lisek to potrafi zrobić odpowiednią minkę... Takie biedactwo po prostu :) Ale bardzo ładnie go uchwyciłaś. A co do trasy to na pocieszenie powiem Ci, że jak szłam do Teryho Chaty, lat temu blisko 20, to zgubił nam się szlak, bo z pięknego słońca zaczął padać gęsty śnieg. Po drodze ubierałam się w cieplejsze ciuchy, które zdejmowałam potem przy Zamkowskim ku zdziwieniu turystów opalających się w słońcu :) Ot, taka kapryśna pogoda była, całkiem jak podczas Waszej wędrówki. Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńJak wiadomo, każdy lis to cwany lis :) Trzeba mu przyznać, że to rude futerko ma fajniutkie :)
UsuńBurza to przekleństwa nasze w wysokich górach, my kiedyś spieprzaliśmy z Rysów na Słowacką stronę, że do Żabich Stawków rekord pobiliśmy, zajęło nam to chyba 40 minut, Skończyło się kilkoma grzmotami i przemoczeniem. Po przyjściu do Poprackiego Plesa patrzyli na nas jak na ufo, tam nawet kropla nie spadła, a z nas ciekło.
OdpowiedzUsuńNa Babiej też był lisek żebrak, ale ostatnio go nie widać.
Baranie Rogi tam stoją i poczekają na Was, jak nie teraz to następnym razem. My do Sławkowskiego podchodziliśmy trzy razy, raz to nawet nie udało się wyjść ze schroniska, drugim razem doszliśmy do "wychladki" i biegiem na dół. Dopiero trzecim razem łaskawie nas dopuścił.
Dlatego ogólnie nie przepadam za latem w Tatrach, ze względu na duchotę i duże ryzyko pojawienia się burz.
UsuńPrzeżyłem kiedyś bliskie uderzenie pioruna w Bieszczadach. Walnęło ok 40 m ode mnie w punkt triangulacyjny. Potem jeszcze jedna błyskawica trafiła w sąsiedni szczyt. To są przeżycia ekstremalne. Ja miałem szczęście. Wolałbym drugi raz nie trafić na takie warunki będąc na szczycie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
O kurcze.... Nie chciałabym nigdy być nawet w pobliżu, jak Ty. To są naprawdę ogromne, niebezpieczne siły. Burze same w sobie są piękne, ale oglądane tylko z bezpiecznego miejsca.
UsuńCiekawe czy to ten sam ;-) https://lh4.googleusercontent.com/-f0bzvk2P1hE/VO-THWDH7jI/AAAAAAABEZU/X6fD5r66JnM/s800/P1300391.JPG
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie udało się wejść na Baranie, bo do szczytu daleko już nie zostało. Ale tak mści się właśnie późne wyjście na szlak i poranne niezdecydowanie.
Na początku lipca również byłem na Baraniej Przełęczy, ale śniegu było już dużo mniej. Generalnie dało się już przejść żlebem bez śniegu - jedynie 3-5 m trzeba było przejść po śniegu.
Zdjęcie tego liska masz świetne! Mam w końcu swojego, tylko że w wersji letniej. Czy to ten sam?! Próbowałam doszukiwać się podobieństwa, ale sama nie wiem :D
UsuńJa pamiętam jak wracałam kiedyś z Polany pod Wołoszynem. Było słychać w Moku grzmoty, ludzie idący na asfalcie przemoknięci, na bosaka szli bo klapeczki w rękach trzymali, a nas deszcz nie dopadł. Dziwnie się na nas wtedy patrzyli, no bo jak to możliwe? :)
OdpowiedzUsuń