Po
naszej krótkiej skiturowej wycieczce w okolicach Przełęczy Okraj,
zatrzymaliśmy się na nocleg w Piechowicach. Na następny dzień
mieliśmy w planach eksplorację czeskiej strony Karkonoszy. Okazało
się, że Artur z Gór ponad chmurami właśnie zamierzał spędzić
weekend na rakietach, startując z podobnych okolic co my. Delikatnie
zmodyfikowaliśmy trasę i w ten oto sposób wspólnie wylądowaliśmy
w Harrachovie.
sobota, 5 marca 2016
Zajechaliśmy
na parking, płacąc za całodzienny postój Rekina 60 koron. Niestety
warunki nie pozwalały na wystartowanie od razu z foki. Dopiero przy
granicy lasu pojawił się na asfalcie śnieg. Minęliśmy tablicę
informującą o wejściu do czeskiego Karkonoskiego Parku Narodowego
i oficjalnie rozpoczęliśmy podejście szlakiem zielonym. Im byliśmy wyżej, tym
więcej było śniegu i ludzi.
|
Foczymy. fot. Góry ponad chmurami |
Dotarliśmy
do łącznika szlaków - Ručičky, na którym stoi m.in. wiata. Artur bacznie się
jej przyglądał, analizując jej stan techniczny. Ja natomiast po
raz pierwszy w życiu miałam okazję spotkać rysia i niedźwiedzia
w Karkonoszach ;)
|
Karkonoski ryś. Podobno prawdziwe też się szwendają po okolicy. |
Oprócz
dzieci na sankach i narciarzy biegowych, spotkaliśmy również
pierwszych skiturowców. Artur ze swoimi tachanymi do tej pory na plecach rakietami był na razie osamotniony.. Jednak w dalszej
części trasy warunki śniegowe znacznie się polepszyły i w końcu
mógł je założyć.
|
Szlak zielony trawersuje dwa stoki narciarskie. fot. Góry ponad chmurami. |
Gdy
wyszliśmy ponad granicę lasu niestety warunki pogodowe przestały
napawać optymizmem. Chmury kłębiły się, szczelnie przysłaniając
słońce. W totalnym mleku dotarliśmy na główny cel dnia –
Harrachovy Kameny 1421 m n.p.m. Podobno to świetny punkt widokowy. My w takich
warunkach ledwo go dostrzegliśmy! Parę kamieni, jakaś tablica. To
miejsce mamy zdecydowanie do powtórki.
|
Na grzbiecie. Idziemy szlakiem czerwonym w stronę punktu Harrachovy kameny.
fot. Góry ponad chmurami |
|
Tracimy nadzieję na dobrą widoczność. |
|
Trzeba uważać pod nogi. Tu jakaś choinka, tu jakiś ropik. |
|
Harrachovy Kameny 1421 m n.p.m. |
Wbiliśmy
się na słynną Karkonoską Magistralę i obraliśmy kierunek na
czeskie schronisko Vrbatova Bouda. Po drodze minęliśmy pomnik związany z ciekawą, ale smutną historią mającą już ponad 100 lat.
"24 marca 1913 roku w okolicach Míseček rozgrywane były zawody narciarskie w biegu na 50 km. Faworytem był 27-letni Bohumil Hanč, ale prasa duże szanse dawała także doskonale przygotowanym zawodnikom niemieckim. Start wyznaczono na godzinę siódmą rano. Pogoda była iście wiosenna, było ciepło, więc Hanč wystartował ubrany lekko, w samych spodniach i koszuli. W tym samym czasie w góry ruszył jego przyjaciel Václav Vrbata, by popatrzeć na zawody i wspomóc duchowo swego kolegę. Gdy 15 zawodników ruszyło na trasę, pogoda zaczęła się diametralnie zmieniać: zaczął padać deszcz, który w wyższych partiach gór zamieniał się w śnieg. Organizatorzy zaczęli rozważać, czy nie przerwać zawodów, taką też decyzję podjęli, gdy deszcz zamarzał na zawodnikach, klejąc ich przemoczone ubrania do ciał. Hanč miał już wówczas dużą przewagę nad pozostałymi zawodnikami, nie wiedział więc, że kolejno schodzili oni z trasy, wycofując się z zawodów. Ostatnim miejscem, gdzie był widziany był punkt kontrolny na Łabskim Szczycie. Dyżurujący tam sędzia próbował przekazać mu informację o przerwaniu zawodów, ale w zamieci śnieżnej i pośród ryków wichury, Hanč nie zauważył sędziego, a tym bardziej go nie słyszał. Chciano go jeszcze „przejąć” w Labskiej boudzie, ale tam nie dotarł. Wtedy grupa zawodników i organizatorów wyszła, by go poszukać.
Przemarzniętego, mocno zdezorientowanego i bełkoczącego niezrozumiałe słowa odnalazł Niemiec Emmerich Rath. Pozostawia narty i próbuje go transportować. Po kilkuset metrach dochodzi do wniosku, że sam nie da rady, więc rusza po pomoc, która szybko wyrusza po Hančę i na saniach przewozi go Labskiej boudy. Tam niestety Hanč umiera... Gdy go znaleziono, miał na sobie płaszcz i rękawice, których nie miał przecież podczas startu. Jasnym więc było, że na trasie ktoś musiał mu je dać i że ten ktoś może teraz potrzebuje również pomocy. Mniej więcej w tym samym czasie w Mísečkach Niemiec Majwald z Krausovych Boud, opowiada w jednej z chałup, że na Zlatym návrší widział jakiegoś leżącego przy nartach człowieka, który coś do niego wołał. Nie rozumiał o co chodzi, więc poszedł dalej. Historię usłyszał Glaser z Hornych Mísečnych Boud, który na lekkich saniach zwoził z Labskiej boudy bagaże pozostałych zawodników. Natychmiast wyruszył i wkrótce znalazł zamarznięte ciało, które przetransportował do Míseček. Dopiero następnego dnia okazało się, że to Václav Vrbata. Prawdopodobnie Vrbata, gdy oddał swoje wierzchnie odzienie przyjacielowi, by ten mógł ukończyć zawody, sam pobłądził w zadymce śnieżnej i nie potrafił odnaleźć drogi w doliny, gdzie pewnie udało by mu się uratować życie. Trafił na porzucone narty Hanča, więc zaczął szukać przyjaciela. Niestety opuściły go siły i również zamarzł...".
Przy schronisku zostawiliśmy narty i weszliśmy
do środka. Modląc się przed dłuższą chwilę przy menu, obserwowaliśmy w między czasie czy nie zwalnia się jakiś stolik. Nagle
spojrzałam w kierunku okna, które zaskakująco przybrało kolor niebieski. "O
cholercia! Patrzcie co się dzieje na zewnątrz!" - wybiegłam szybko
zostawiając Artura i Damiana przy ladzie. A to co się działo, okazało się nie lada prezentem od Karkonoszy :) W ciągu minuty
widoczność zrobiła się rewelacyjna. Chmury w dole pięknie
dodały uroku całej okolicy. Odsłoniła się Dolina Łaby, a
nawet Śnieżka! Cały
spektakl trwał może z 20 minut. Potem wszystko znowu się
przysłoniło. Widoczność zrobiła się jeszcze gorsza niż
przedtem. Ale to co było najważniejsze tego dnia, zostało w
migawce uchwycone :) Oczy to trzeba mieć dookoła głowy! Niewiele brakowało, a przesiedzielibyśmy taki warun w schroniskowej jadalni.
|
Vrbatova Bouda. |
|
Nie mogło tak być przez cały dzień?! |
|
Chmury na parze. |
|
Kurtyna w górę! |
|
Artur na tle królowej Karkonoszy. |
|
Znowu się ściemnia. |
|
Ale tylko na chwilę... |
|
Radiostacja nad Śnieżnymi Kotłami. |
|
Pomnik Hanca i Vrbaty. |
|
W takim warunie to można trenować! |
|
Kotel 1435 m n.p.m |
|
Morze chmur. |
|
Śnieżka! |
|
"Dobra, styknie. Poprawi się w Photoshopie" :D |
|
Karkonoski artyzm, a co! |
Gdy kurtyna opadła na dobre, wróciliśmy
z powrotem do schroniska. Ja skusiłam się na przedziwnej urody
zupę, chłopaki wypili po kofoli. Nie mogliśmy za długo posiedzieć, bo schronisko szykowało się już do zamknięcia. Wypełznęliśmy na zewnątrz.
Artur założył rakiety, my skitury i ruszyliśmy ku mgle! Zbawienne tyczki pomogły nam w dostaniu się na żółty szlak idący w stronę U čtyř pánů. W tym miejscu pożegnaliśmy się z Arturem, który zamierzał przenocować w drewnianej wiacie (o tym jakie warunki i gdzie powędrował następnego dnia można poczytać tutaj), przed nami natomiast szykował się zjazd niebieskim szlakiem przez Mumlavski dul. Początkowo było bardzo trudno. Śnieg zmrożony, wyboista ścieżka. Nikt z nas nie odważył się nawet ściągać fok. Warunki do zjazdu nie były wymarzone, ale jestem bardzo dumna, bo nie zaliczyłam ani jednej gleby, gdzie Damian i owszem kilka siniaków do domu przywiózł (ale on nie zjeżdżał tak asekurancko jak ja). Gdy znaleźliśmy się na rozdrożu Śniadanie Karkonosza, ze spokojem mogliśmy już ściągnąć foki, ponieważ pięknie wygładzona trasa biegowa sama do tego zachęcała. Jedno odepchnięcie kijkami, a narty same doprowadziły nas do Harrachova w ciągu kilku minut. Ten 7 km odcinek byłby jakąś masakrą na koniec dnia, gdyby trzeba było iść z buta.
|
Nasza skiturowa trasa. |
Haha, wiadomo, że Photoshop to podstawa :P
OdpowiedzUsuńNo, niewiele brakowało, a byśmy widzieli tylko chmury. Nie od dziś wiadomo, że w górach trochę szczęścia jest potrzebne ;)
Oj tak. Ja wciąż poluję na tatrzańskie morze chmur...
UsuńNawet jedna odsłona chmurzastej kurtyny potrafi zrobić cały wypad. I niech mi tylko ktoś powie, że tylko dla takiej jednej chwili nie warto się męczyć, to pogryzę. :D Takie morze chmur kupuje mnie zawsze. Bardziej chyba tylko takie z wschodzącym lub zachodzącym słońcem. :)
OdpowiedzUsuńOtóż to! 20 minut i pozamiatane. Od razu zapominasz, że w sumie przesz większość dnia to łaziłaś we mgle ;)
UsuńCudnie... Zima potrafi czasem przyjemnie zaskoczyć. Buziaki :)
OdpowiedzUsuńNo jak nawet Śnieżka odsłoniła się na tę okoliczność, to naprawdę było to dla nas przyjemne zaskoczenie :)
UsuńCudne zdjęcia !
OdpowiedzUsuńDobrze, że coś się odsłoniło, bo byłaby kolejna skiturowa wycieczka we mgle na blogu ;)
UsuńSuper, dobrze że wyczekałaś z tym postem, bo od relacji Artura minęło już trochę czasu i z wielką przyjemnością powróciłem do tej Waszej wycieczki :)
OdpowiedzUsuńTe 20 minut warte nawet całodniowego oczekiwania! ;)
Od razu nam się humory poprawiły :)A już nie dawaliśmy szans na jakiekolwiek widoki.
UsuńPięknie, przynajmniej trochę widoków mieliście. Na Harachovym Kamenu byliśmy możne ze trzy razy i widoków nie trafiliśmy, chyba ta góra nas nie lubi.
OdpowiedzUsuńJa w ogóle w tej części Karkonoszy byłam pierwszy raz. Na pewno wrócę, planuję w wersji rowerowej :)
UsuńWarto przejść szlak od Spindla do Krkonosa i wrócić poniżej Koziego Grzbietu do Spindla, widokowy, gorąco polecam. Nie byłaś na Spotkaniu Sudeckim, a spacerowaliśmy po tych rejonach.
UsuńBo u mnie teraz wolny weekend to rarytas. Będę mieć na uwadze ten szlak. Dzięki! :)
UsuńWidoki przy Vrbatovej superzaste ! Ja w tej części Karkonoszy zawsze miałem kiepską pogodę ;)
OdpowiedzUsuńSpektakl z chmurami ciekawy, ale krótki :) Jeździłeś w tych rejonach Karkonoszy na rowerze?
UsuńRowerem Karkonosze niewiele mam zjeżdżone. Kilkukrotnie byłem na Śnieżce jako uczestnik wyścigu. Poza tym kiedyś przejeżdżałem przez przełęcz Karkonoską i byłem przy Lucni boudzie... Chyba sobie wyskoczę jednak w tym roku jak czas i zdrowie pozwoli ;)
UsuńUczestniczyłeś w UpHill Race na Śnieżkę? :O
UsuńTrzy razy, ale to już kilka lat temu gdy nie było jeszcze takiej komerchy jak obecnie. Najlepszy czas uzyskałem w 2009 r. - 1h 6min. Mimo maratonu dzień wcześniej w Świeradowie. Po wszystkim wróciłem jeszcze rowerem do domu. To były czasy :D
UsuńSzacun!!!
UsuńNiesamowita historia o Hanc'iu i Vrbacie, strasznie smutna. Nigdy jej wcześniej nie słyszałem! Piękne zdjęcia i przyjemna relacja. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńHistoria wręcz nieprawdopodobna, a jednak miała miejsce. W dzisiejszych czasach, przy takiej technologii ten bieg na pewno inaczej by się potoczył.
Usuń