Próba na Północnym Filarze Świnicy
Obawiałem się, że wizyta w Śnieżnych Kotłach będzie jedynym wspinaczkowym akcentem tego sezonu zimowego. Na szczęście udało mi się zgrać wolne z Michałem i ruszyliśmy w stronę Zakopanego. Noclegi zaklepaliśmy w Murowańcu. Po dotarciu – kolacja i spać. Kultura jak nigdy, cieszy mnie że nazajutrz nie będzie tradycyjnego targania na plecach wora z samego Zakopanego.
wtorek, 22 marca 2016
Następny dzień zapowiada się syto, według książki wyjść taternickich, warunki na Filarze są bardzo dobre – betony i takie tam. Ze schroniska wychodzimy gdy jest już w miarę jasno. Za kołnierz sypią się pojedyncze płatki śniegu, góry przesłonięte są chmurami i panuje ogólna przygnębiająca szarówa. Im wyżej się posuwamy tym więcej pojawia się świeżego, spadłego w nocy śniegu. W Kotlince Świnickiej brniemy już powyżej kolan a punktowo i po pas.
Wreszcie pokazuje się ściana. Niestety nie wygląda to dobrze. Zewsząd sypią się pyłówki. No to będzie torowanie...
W drogę wchodzimy dwójkowym wariantem który pokonujemy na lotnej. Ortodoksyjni dziś nie jesteśmy, zwłaszcza w takich warunkach. Wielkie Płyty obchodzimy brnąc w śniegu powyżej kolan, również na lotnej. Wleczemy się jak muchy w smole. Wreszcie docieramy z powrotem do osi filara. Prowadzę wyciąg bodaj dwójkowym kominkiem a potem depresją. Już na starcie rak zaplątuje mi się w karabinek od frienda, mocuję się chyba pięć minut żeby go uwolnić. Docieram do końca depresji, motam stanowisko i ściągam Michała. Idę dalej, niestety okazuje się że czwórkowa płyta która miała otwierać dalszą drogę pokryta jest glazurą i dla takiego leszcza jak ja nie rokuje możliwości puszczenia. Wracamy na dół i idziemy bardziej na prawo.
Na ostrze filara wychodzimy nieco powyżej, tutaj skalny wyciąg prowadzi Michał. Skała nie jest tu już tak zalodzona i puszcza.
W końcu lądujemy na Siodełku, zastanawiając się co dalej. Kupa czasu zeszła nam na torowaniu przy Wielkich Płytach i właściwie to o tej porze powinniśmy raczej tracić wysokość niż ją zyskiwać. Trudno – godzimy się z tym że drogi dziś nie zrobimy. Michał mota zjazd. Jadę pierwszy, w śniegi na prawo, poniżej ostrza filara.
Po chwili dociera do mnie Michał. Obserwujemy ścianę poniżej nas i wygląda na to, że będzie możliwość kulturalnego i nietechnicznego zejścia po śniegach na sam dół. Idziemy... i okazuje się, że myliliśmy się. Robi się coraz stromiej, a dół jest podcięty...
Nie mamy ochoty znów wyciągać z plecaka lin, niestety sytuacja pachnie zjazdem. Kluczymy trochę w dolnych partiach ściany i udaje się trafić na wariant, którym dotarliśmy tu z dołu. Ślady nasze dawno są zasypane. Jako że wieje i sypie, nie chce nam się bawić w wiązanie się i drogę którą w górę robiliśmy na lotnej, w dół przechodzimy na żywca.
Jeszcze tylko dojść do Murowańca i czeka nas obiad i piwo. Wieczorem siadamy przy wiśniówce i przerysowujemy schematy na dzień następny. Jak się okaże, najwyraźniej owa wiśniówka zaważyła na kształcie kolejnej przygody...
tekst: Damian
zdjęcia: Damian & Michał L.
Super! Ja nigdy w zimie się nie wspinałam... Gratuluję :)
OdpowiedzUsuńA my się pytamy kiedy będzie tutaj coś wiosennego bo od patrzenia na śnieg marzną nam zimowe kurtki w szafie ;)
OdpowiedzUsuńNa blogu będą jeszcze panować zimowe warunki, ale obiecuję że wiosna w końcu nadejdzie. :) Pozdrawiam!
UsuńPiękna wspinaczka. Szkoda że zimny są takie liche w ostatnich latach...
OdpowiedzUsuń