Śnieżne Kotły, prawa grzęda Rynny Skrzatów
Ściany Kotła są, poza żlebami, niemal ogołocone ze śniegu. Same żleby tez nie wyglądają jakby zostało w nich coś co może wyjechać. Podchodząc mijaliśmy wprawdzie kilka lawinisk ale wszystko wskazywało że tutaj góry "wypsztykały" się ze wszystkiego co miały pod ręką. Podchodzimy pod początkowe zacięcie. Tu leży jeszcze trochę śniegu - choć ściany ociekają już wodą, do tego stopnia że wspinaczka zaczyna kojarzyć mi się z canyonningiem.
wtorek, 26 stycznia 2016
Trzydzieści minut wcześniej skończyliśmy jeść śniadanie i szpeić się na dnie niszy. Mgła nie pozwalała nawet na dokładne określenie naszej pozycji w obrębie Kotła, dopiero chwilowe okno sprawiło że obraliśmy azymut na interesującą nas prawą grzędę Rynny Skrzatów. Michał łapie mnie.
-"Możesz iść"
-"Idę"
Wielki Śnieżny Kocioł - w centrum Ząb Rekina i Turnia Popiela, rozdzielone Rynną Skrzatów. |
W tym momencie w którymś z sąsiednich żlebów słychać huk przejeżdżającego pociągu towarowego. Przez moment zastanawiamy się czy nie wyjechała "nasza" Rynna Skrzatów. Ta jednak trzyma się. Wygląda z resztą na to że wyjechała wcześniej. Stoimy poza tym za załomem skalnym, ewentualna lawina nie zagroziłaby nam raczej. Niemniej sytuacja nasza jest następująca: o jakimkolwiek powrocie na dół nie może być mowy, wyjście do góry którąś z pozbawionych trudności śnieżnych rynien również nie wchodzi w grę. Pozostaje tylko nasza droga.
Początkowe zacięcie. |
Wbijam się więc w wypełnione ciężkim, mokrym śniegiem zacięcie. Początkowo zapada się pod ciężarem moich nóg. Trzeba uciec się do nietrudnego drytoolingu i podciągnąć nieco na skałach żeby przezwyciężyć nieubłaganą siłę grawitacji. Po chwili wychodzę na pole poprzetykanych gdzieniegdzie niestopionym jeszcze śniegiem traw, przemieszanych z nietrzymającym, kruchym żwirem. Właściwie to mam pod stopami trawiaste błoto. Nie tego się spodziewałem ale w obecnych warunkach o odwrocie nie może być mowy. Zwłaszcza że kiedy pnę się do góry, powietrze znów rozdziera huk. Teren nie jest trudny ale zupełnie nie trzyma, nie kręci mnie takie babranie się w błocie, na całe szczęście ściana skalna ograniczająca drogę z prawej strony jest względnie lita i bogato uszczeliniona, zatem przynajmniej asekurację mam dobrą. W końcu zakładam stanowisko i ściągam Michała. Prowadzi on drugi, trudniejszy wyciąg z cruxem drogi w postaci trójkowej, drytoolowej ścianki, przed którą pokonać trzeba jeszcze niewielki płat śniegu sprawiający wrażenie jakby miał zaraz wyjechać. Na pierwszego raczej nieprzyjemna sprawa. W tle znów słychać huk. Wrażenia raczej ponure. Mokro, mgliście... wspinanie mikstowe to to nie jest. Raczej wet-tooling. Przynajmniej zimno nie doskwiera specjalnie mocno. Po pokonaniu ścianki Michał wychodzi na grań łączącą grzbiet Karkonoszy z Turnią Popiela i ściąga mnie do siebie. Pierwszy raz pokonuję taki teren z dziabami. Dziwne uczucie kiedy nie ma w co ich zabić. Niestety, nie dane jest nam cieszyć się w spokoju zrobieniem drogi. Na grzbiecie wiatr przeraźliwie chłodny, wilgotny i mocny wychładza w takim tempie że zdjęcie rękawiczek w celu wyznaczenia na mapie alternatywnej trasy zejścia (Podejście niebiesko znakowanym potokiem z Michałowic było nieporozumieniem) powoduje momentalną utratę czucia w palcach. Upychamy cały nasz majdan byle jak do plecaków i schodzimy w kierunku Jagniątkowa by dopiero na sam koniec odbić na Michałowice.
Koniec drogi. |
Mimo wszystko się udało.
Tekst: Damian
Zdjęcia: Damian oraz Michał L.
Super wyprawa :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Piękno gór w najlepszym wydaniu. Podziwiam :)
OdpowiedzUsuńFajny klimat na tym drugim zdjęciu z Zębem Rekina i Turnią Popiela. Wygląda jakby to było gdzieś w Tatrach.
OdpowiedzUsuń