Bawaria...
nawet jeżeli nigdy tam nie byłeś jesteś w stanie wymienić z
czego słynie. To specyficzny rejon Niemiec. Prawie każdy przecież
słyszał o Oktoberfeście. Stroje ludowe ściśle kojarzące się z
jodłowaniem. Już zaczyna Ci grać w uszach muzyka? A przed oczami
masz kultową scenę z filmu „Wakacje w krzywym zwierciadle”? ;)
A ten zamek? Znowu świta w głowie.. No jest, taki piękny,
wybudowany na wzgórzu... za dzieciaka układałeś go być może na
puzzlach. Możesz nie pamiętać jak się nazywa, ale doskonale wiesz
jak wygląda. Bawaria... oryginalna, jedyna w swoim rodzaju, zaczęła
mnie od jakiegoś czasu męczyć pod kątem górskim.
Zugspitze
2962 m n.p.m, leżący na terenie Bawarii jest najwyższym szczytem
Niemiec. Mocno skomercjalizowany, z tonami podprowadzających pod
niego linami kolejek górskich, licznymi restauracjami, sklepami
czy innego tego typu stworkami. Nie każdemu może się to podobać.
Szczyt zapewne przez to traci na swej urodzie, zwłaszcza wtedy gdy
po wypoceniu hektolitrów potu z siebie, szturchają cię łokciami
tłumy ludzi, którzy pojawili się na nim bez wysiłku, płacąc
kilkadziesiąt ojraków. Mimo, że efekt końcowy ewentualnego
wejściana Dach Niemiecmoże być trochę przytłaczający, to warto tu
przytoczyć złotą myśl, która idealnie oddaje sens poznania Alp
Bawarskich: "Ważne
jest nie samo osiągnięcie wierzchołka, lecz droga do niego".
A różnorodność dróg prowadzących na ten wierzchołek jest dość
ciekawa. Jedna z nich, która nocami nie dawała mi spać jest Grań
Jubileuszowa (Jübilaumsgrat),
łącząca Zugspitze z Alpspitze. Ponad 6 kilometrów
przepaścistości i lufy pod nogami. Zachorowałam na „Jubilatkę”
wręcz przewlekle, bo od prawie dwóch lat od kiedy znalazłam o niej
pierwsze informacje.
W
planach mieliśmy przejeść grań „pod włos”. Wchodząc
najpierw via ferratą na Alpspitze, a następnie granią w kierunku
Dachu Niemiec, chociaż wg znalezionych informacji częściej
praktykowane jest przejście odwrotnie. Nie
znalazłam ostrzeżeń, żeby grań była jednokierunkowa. W połowie
grani stoi buda biwakowa (Höllentalgrathütte),
w której planowaliśmy nocować. To w telegraficznym skrócie. A jak
plany zweryfikowała rzeczywistość? :)
środa,
22 czerwca 2016
Zajechaliśmy
bezproblemowo do Garmisch-Partenkirchen na parking „Kreuzeck
Alpspitzbahn-Talstation”. Po krótkim rozeznaniu okolicy,
zdecydowaliśmy się na wjazd kolejką na Osterfelderkopf 2057 m
n.p.m. (Koszt 17 euro/os). Przy okazji kupiliśmy w kasie bardzo
dobrą, laminowaną turystyczną mapę terenu wydawnictwa Kompass
(Werdenfelser Land mit Zugspitze 1:25 000). O 9:00 liny kolejki
zaczęły wciągać na górę prawie 50 letni wagonik. Oprócz
górołazów, z kolejki korzystają też często fani
paralotniarstwa. Zapowiadano dwa dni stabilnej, wręcz upalnej
pogody. W tej kwestii nie mieliśmy powodów do zmartwień. Burz nie
prognozowano, ale jak wiadomo słońce potrafi też nieźle dopiec -
dosłownie i w przenośni. Odnaleźliśmy szlak podprowadzający
pod początek via ferraty na Alpspitze 2628 m n.p.m. Wyceniania jest na A/B, więc
nie jest wymagająca. Wg topo, przejście zajmuje 2-3 godziny.
Platforma widokowa AlpspiX, składająca się z dwóch metalowych ramion o długości 24 metrów.
Na ferracie mieliśmy miejscami dość mokro. Topniejący śnieg spływał strugami wzdłuż przebiegu drogi na szczyt.
Niegroźne chmurki kłębiące się wokół Alpspitze nadawały fajny klimat na ferracie.
Aaa doganiają nas! :D
Już prawie na szczycie.
Jest krzyż, jest szczyt! Alpspitze 2628 m n.p.m
Bawarski wieszczek :)
Zug tak blisko, a jednak daleko ;)
Gdy
jesteśmy na Alpspitze, pojawiają się bardziej rozległe widoki.
W pełnej okazałości widać Grań Jubileuszową, a na horyzoncie
dumnie prezentują się trzytysięczniki. W końcu Alpy Bawarskie
stanowią taki próg do alpejskiego świata. Po
wpisaniu się do książki szczytowej, obieramy kierunek na nasz
główny cel wyjazdu – Grań Jubileuszową. Sam jej przebieg, w
terenie jest bardzo znikomo oznakowany. Na naszej kupionej mapie,
praktycznie w ogóle nie istnieje. Mamy ze sobą wydrukowane topo
oraz fragment mapy obejmujący tylko grań.
Schodzimy z Alpspitze.
Grań Jubileuszowa - czas start!
W dole widoczna Dolina Höllental.
Jubilatka pięknie się prezentuje :)
Widok na Zugspitze 2962 m n.p.m
Czasem trzeba pokombinować z zejściem ;)
Do
przełęczy Grießkarscharte
przemieszczamy się sprawnie, chociaż niewykorzystany wciąż sprzęt
zimowy (raki oraz czekany) zaczyna nam powoli ciążyć na
plecach. Pierwsze problemy w terenie zaczynają się powyżej
przełęczy, ponieważ pojawiają się zalegające jeszcze dość
spore płaty śniegu. Ich wredna konsystencja, bardzo nas spowolniła,
a użycie na nich sprzętu zimowego nie sprawdziłoby się. I
tak trzeba było człapać od jednej kamiennej wysepki do drugiej.
Płaty śniegu też istotnie zacierały przebieg jakiejś dalszej
ścieżki, a przedawnione ślady na śniegu często należały do
kozic. Mieliśmy problem z ustaleniem w którym dokładnie miejscu
pod Hohblassen (2703 m n.p.m) należy się obniżyć, by nie wleźć w jakiś syf.
Czas oczywiście nie zatrzymał się podczas naszych poszukiwań.
Zbliżenie na fragment "Jubilatki".
To nie "Jubilatka", ale też niczego sobie :)
Nasze
szanse na dotarcie za dnia do biwaku zaczęły maleć. Na spokojnie
przedyskutowaliśmy sytuację. Być może idąc z drugiej strony
ścieżka sama by się narzucała i nadawała kierunek przejścia
tego miejsca. W sytuacji jaką zastaliśmy nie było to dla nas
oczywiste. Jak na złość jeszcze, ten newralgiczny fragment na
naszym topo był niezbyt szczegółowo określony. Kilka spotkanych kopczyków, którymi się zasugerowaliśmy, wcale nie musiały być związane z "Jubilatką". Z bólem podjęliśmy decyzję o odpuszczeniu naszych pierwotnych planów.
Wróciliśmy czujnie z powrotem na przełęcz, szukając jeszcze z nadzieją
jakiegoś usłanego różami przejścia. Kusiło zaryzykować z
kolejną próbą poszukiwań, ale nie chciało mi się wierzyć, że
trzeba zejść bardziej poniżej grani.
Powrót na przełęcz :(
W tym miejscu opuszczamy grań i schodzimy w kierunku schroniska Hollentalangerhutte.
Zeszliśmy
powoli ubezpieczonym szlakiem do zawieszonej nad Höllental'em
dolinki Matheisenkar. Szlak okazał się bardziej wymagający niż
via ferrata na Alpspitze.
Schodzimy szlakiem nr 834.
Momentami szlak wymaga użycia wszystkich kończyn ;)
Do cienia coraz bliżej.
Dymi jak gejzer :D
Nie ma ścieżki usłanej różami :(
Bawarski Kóz Tomasz.
No i mamy ten cień, ale i znowu śnieg!
Pojawiają
się pierwsze kosodrzewinki oraz większe połacie traw. Damian
nieśmiało rzuca hasło z zostaniem tutaj na noc. W końcu te
targane przez cały dzień śpiwory znalazłyby zastosowanie. Noc
zapowiada się na ciepłą i bezwietrzną. Kiwam głową w geście
przystania na propozycję. Żeby nie leżeć bezpośrednio na trawie
ratujemy się folią NRC. Odpalamy kuchenkę by podgrzać wodę, w
celu zalania nią później liofila. Przy kolacji w okolicznościach
górskiej przyrody, rozpoczyna się spektakl świateł. Ściana
Hochblassena, który nas zatrzymał zmienia z minuty na minutę
kolor, w punkcie kulminacyjnym przybierając ognistopomarańczową
barwę. Zapada noc, a nad głowami mamy gwieździste niebo i
wszechogarniającą górską ciszę.
Hochblassen ma z nas pewnie niezłą bekę ;)
Widok na Garmisch z kosodrzewiny. Dobranoc!
czwartek, 23 czerwca 2016
Dzień dobry! :)
Wita nas nowy, słoneczny dzień. A jeszcze fajniejszą wiadomością jest to, że w samych górach! Trochę obawialiśmy się, że obudzimy się cali mokrzy od porannej rosy (NRC zrobiła się natychmiastowo mokra już po rozłożeniu jej wieczorem, a mieliśmy śpiwory puchowe), ale o poranku nie było już po niej śladu. Szybko zwinęliśmy rozłożony majdan do plecaków i udaliśmy się na poszukiwania wody. Miejsce, w którym Damian pozyskał wodę na wieczornego liofila świeciło pustką. Na szczęście trochę niżej, z innego płata śniegu lała się woda bardzo żwawym strumieniem. Uzupełniliśmy nasze puste butelki. Dla bezpieczeństwa zaprawiliśmy ją jodyną. Woda wyglądała jak siki i smakowała tak sobie. Przypomniałam sobie, że w plecaku targam kilka sztuk małych opakowań soku cytrynowego. Szybko ich zawartość połączyła się z jodyną, a smak wody znacznie się poprawił.
Woda była lodowata!
Odnośnie transportowania wody podczas wędrówek - przed wyjazdem poszukiwałam jakiegoś taniego patentu na przytroczenie butelki do plecaka. Wiadomo, że 1,5 litra wody zajmuje w cholerę cennego miejsca. Są wygodne bukłaki, dzięki którym wodę masz "pod ręką". Na dłuższą metę są jednak problematyczne. Trzeba pamiętać o dość dokładnym czyszczeniu i suszeniu. Raczej można tam wlewać tylko wodę, a i woda ma nieprzyjemny posmak plastiku (przynajmniej w moim, który kiedyś kupiłam). Znalazłam w necie aluminiowe butelki ze specjalnym zakręcanym korkiem, do którego można przypiąć jakikolwiek (również niewspinaczkowy) karabinek. Jednak idąc tym tropem dalej, naczytałam się jak to aluminiowa butelka może ci zlasować mózg. Nawet gdybym przymknęła na to oko, to nie miałam w domu takiej butelki, a na robienie zakupów internetowych nie było już czasu. Spojrzałam jeszcze raz na zwykłą butelkę plastikową, w której planowałam zrobić własnej roboty izotonik (woda, sól, miód, cytryna). Hmmm, no jakby tu ją przytroczyć? I nagle olśnienie! Przypomniałam sobie o trytkach, które leżały w szufladzie. Nie wiedziałam, czy patent się sprawdzi w terenie, ale podczas pakowania plecaka na wyjazd, Damian na próbę zrobił prosty zaczep na butelkę z trytek i karabinka. Patencik sprawdził się i na pewno będziemy go wykorzystywać podczas naszych kolejnych górskich wyzwań.
Dwie trytki i karabinek, a tyle wygody :)
Nasze plecaki znowu zrobiły się cięższe, ale co zrobić jak woda to życie. Ruszyliśmy w dalszą drogę szlakiem w kierunku schroniska. Myślałam, że schodzenie będziemy mieli już w automacie, a tu trzeba było nie raz złazić na tyłku lub po prostu kombinować z ustawianiem stóp w celu zrobienia kolejnego kroku. Gdy ujrzeliśmy niebieskie parasole w dole, wiedzieliśmy że ta szlakowa masakra w końcu się kończy. Przy schronisku mieliśmy zadecydować co robimy dalej. Napieramy na Zuga, czy odpuszczamy snując w drodze zejściowej do auta kolejny strategiczny plan okiełznania Jubilatki. Bardzo chciałam zobaczyć Höllental, a decydując się na Zuga, widziałabym ją zapewne w świetle czołówki...
Widok przy schronisku.
Bawarski motyl.
Płat śniegu przy wodospadzie Mariensprung, który opada ze ścian Masywu Waxenstein.
Machamy Zugowi na "do zobaczenia wkrótce" i kierujemy się w dół, w stronę Höllental'u (Piekielna Dolina) To głęboko wcięty wąwóz z wartkim potokiem, który podcięty jest licznymi wodospadami. To bardzo silnie działające na różne receptory miejsce można przejść w dwóch wariantach - górnym i dolnym. My decydujemy się na ten drugi. Włosy w kilka sekund mamy mokre. Wędrówka w takim miejscu w upalny dzień to coś świetnego!
Na razie potok jeszcze wygląda niepozornie...
...ale wąwóz coraz bardziej się zwęża. Początek zapowiada się bardzo ciekawie.
Halo?! Jest tu kto?!
Kap, kap, kap.
Generalnie przejście wąwozem jest płatne (dla wchodzących, ale i wychodzących również). Cena dla osoby dorosłej to 4 euro. Z racji, że posiadamy karty OEAV, skorzystaliśmy ze zniżki i za bilet zapłaciliśmy 1 euro od osoby. Przy kasie biletowej jest mała kawiarenka oraz toalety.
Po krótkim odpoczynku, schodzimy szutrową droga do Hammersbach. Zaglądamy na stację kolejki torowej Zugspitz - Zahnradbahn. Bawimy się chwilę automatem biletowym, w celu sprawdzenia cen na przyszłość. My mamy od parkingu na którym zostawiliśmy auto około 1 kilometra, więc decydujemy się na podejście z buta. Jest piekielnie gorąco i idziemy żółwim tempem, pozostawiając za plecami widok na Alpspitze oraz Zugspitze. Myślałam, że banany pozostawione w bagażniku będą pływać, ale okazało się że utrzymały fason do naszego powrotu. Szybko pozostały po nich jedynie skórki :D
Ciapąg Bawarski.
Zanim wrócimy do Polski, wklepujemy jeszcze w GPS'a namiary na jezioro Eibsee, które położone jest u podnóża Zugspitze. W taką pogodę to grzech się tam nie zjawić. Parkingi w odróżnieniu od tego na którym przez dwa dni stał samochód, niestety są już płatne (szlabany, automaty biletowe, zakaz pozostawiana auta na noc).
Udało nam się nawet przy ludzkim oblężeniu tego miejsca, znaleźć skrawek na przycupnięcie przy brzegu. Damian szybko wskakuje do jeziora i zmywa z siebie dwa dni upalnej wędrówki. Dla mnie woda jest za zimna i tylko moczę umęczone trekami stópcie. Zachodzimy później jeszcze do pobliskiej knajpki na Radlerka i podziwiamy okolicę. Potem pozostaje już tylko przejazd przez Niemcy i stanie w korku na polskiej A4.
Jezioro Eibsee i widok na Dach Niemiec czyli Zugspitze.
Alpy Bawarskie, a dokładniej uściślając Masyw Wettersteingebirge bardzo nam się spodobał. Jubilatka z nami pograła, ale mamy w głowach kolejny strategiczny plan zmierzenia się z nią. Ja osobiście mam silną potrzebę pojawienia się tam ponownie w niedalekim czasie. Oprócz walorów krajobrazowych, to bardzo do mnie przemawia bezproblemowy dojazd w te góry.
Dla ożywienia trochę relacji i pokazania, że chmury na niebie to się jednak przemieszczały poniżej krótki filmik:
Super wyjazd! :D Zdjęcia fantastiko wyszły ^^ Szkoda przerwanej grani, ale zawsze jest to pretekst żeby wrócić - dla mnie całość naprawdę ekstra ;) PS Nie było problemu z noclegiem na dziko ;P? Sam bym się z chęcią gdzieś przekimał w środku Alp :) Pozdro :)
Czekamy teraz cierpliwie aż te ostatnie śniegi stopnieją i meldujemy się tam ponownie :) Co do noclegu to nie było żadnego problemu. Akurat to miejsce w tych kosodrzewinkach było tak trochę z dala od szlaku. Nad ranem słyszeliśmy głosy Niemców idących na górę, ale nie mieli pojęcia, że ktoś się ukrywa w tych górskich krzakach :D
Po powrocie do domu, przewertowaliśmy mapę Alpenverein, którą mam na komputerze i na niej dokładniej jest zaznaczone przejście tego miejsca. Przy kolejnej próbie z Jubilatką, będziemy lepiej przygotowani :)
Fantastyczne zdjęcia! Z przyjemnością pooglądałem i poczytałem. Na pobliskim Zugspitze byłem, ale jako szary turysta, czyli jadąc na szczyt kolejką linową i zjeżdżając zębatą. Widoki rewelacyjne. Pozdrawiam.
Życzę szybkiego powrotu w góry!!! Dzięki za pozostawienie śladu w postaci komentarza. Mam nadzieję, że kolejne wpisy tutaj będą dla Ciebie równie ciekawe. Pozdrawiam serdecznie!
Dziumał, ta buda biwakowa to 5 gwiazdkowy hotel... Nówka, pachnące koce... Jak przelezę grań, to zdjęcie w relacji będzie z dedykacją specjalnie dla Ciebie :D Uściski! :P
Jesteście niesamowici ! Świetna wycieczka, zdjęcia jak zawsze takie jak lubimy i mimo, że nie Tatry (a może właśnie głównie z tego powodu) to troszkę nam się łezka w oku kręci, że niełatwo nam się wyrwać z domu gdzieś dalej. W każdym razie jakieś wizje wyjazdów są i chyba wiemy do kogo zgłosić się z pytaniami "co, gdzie i jak ?" ;)
Jeżeli mielibyście jakieś pytania, to śmiało pytajcie. Co do wyjazdów poza obręb Tatr. Szybki wyjazd w Alpy, wcale nie musi drogo kosztować. Np przy 4-osobowym składzie w samochodzie koszty są do przeżycia.
Piękne zdjęcia i film. Szkoda, że nie udało się Wam przejść Jubileuszowej, ale ona poczeka i nie ucieknie. Mnie interesuje feraata, która przeszliście, jakie jest z niej zejście?
Jeżeli chodzi o samo wejście na Alpspitze, to najlepiej chyba zrobić tak jak my - czyli wjechać kolejką na ponad 2000 m, podejść i zaraz zaczyna się ferrata. Wycena, czas i topo jest w relacji na zdjęciu z bergsteigen.com Co do zejścia, to są szlaki ubezpieczone, którymi można wrócić z powrotem na AlpspiX (Osterfelderkopf). W okolicy jest też inna ciekawa ferrata "Mauerlaufer", z której też można podejść na Alpspitze, ale jest dużo trudniejsza -
Dziękuję za odpowiedź. Jak dla nas to ferrata A lub A/B no może z elementami C to już będzie wyczyn. Szukamy długich wejść i ta jest super. W okolicy są jeszcze dwie podobne ferraty, które by nas interesowały. Z tej strony: http://www.bergsteigen.com/ sprawdzam TOPO, chyba to jest najlepsza strona o ferratach.
Kiedy kręciliśmy się w okolicach Eibsee, to mijaliśmy bardzo dużo rowerzystów - wszelakiej maści, więc tereny są tam też bardzo atrakcyjne pod dwa kółka.
Mamy w planach lepiej poznać ten masyw, więc możliwe że na blogu pojawi się jeszcze kilka relacji z tych okolic. Też prowadzę kajecik z pomysłami na wypady :D
Skadi, wyśmienita wyprawa! Choć na Zugspitze dostałam się kolejką, to nie opuszczała mnie myśl, że fajnie byłoby dostać się na szczyt jeszcze raz, ale na własnych nogach. Może kiedyś... Ogólnie Bawaria jest przepiękna, nie tylko Alpy, ale też miasta i miasteczka. Ja byłam zachwycona. A Wasze zdjęcia są ekstra, aż mi się zachciało na grań... Dzięki za tę ucztę dla oczu :)
Zgadzam się w pełni. Lubię przez szybę w samochodzie przyglądać się tym wszystkim alpejskim miasteczkom. Te budynki są zadbane, każdy się wyróżnia, ale nie ma tam kiczu. Wszystko tworzy miłą dla oka całość. Praktycznie każdy dom ma w okresie letnim kwiaty na balkonach.
Pisząc o bezproblemowym dojeździe w Bawarskie, miałam na myśli samochód. Po prostu ładujesz się na niemiecką autostradę (bez bramek, bez korków - jak myśmy jechali to na paru odcinkach trwały remonty, które wcale nie były tragiczne do przejechania), potem jedziesz około 40 km już normalną drogą i jesteś w Garmisch-Partenkirchen. Ile km? To oczywiście zależy skąd startujesz. Z Dolnego Śląska to jest te ponad 700 km. Koszta? Wiadomo paliwo. Im większy skład tym oczywiście taniej wychodzi na głowę. Dojazd pociągiem to już pewnie nie taka prosta sprawa.
Pięknie! Gratuluję! Jubilatka nie ucieknie :) U nas również jest na tapecie od jakiegoś czasu ale w przeciwnym kierunku, z Zugspitze na Alp. Jak oceniasz trudności ferraty z Alpspitze przy zejściu?
Jak ponownie będziemy się do niej przymierzać to teraz właśnie w odwrotnym kierunku, nie wiem też czy nie z wykorzystaniem kolejki na Zuga... Tylko początkowy fragment przy zejściu (jak i przy wejściu z resztą też) wart jest wpięcia się lonżą, dalsze zejście bez trudności technicznych, dla doświadczonych (takich jak Wy) to nawet nie ma potrzeby wpinania się karabinkami w metalową linę... Ferrata jest prosta.
Góry Wałbrzyskie i Kamienne - kto ich nie poznał na własnej skórze, ten będąc pierwszy raz na szlaku, może się mocno zdziwić. Góry te bywają bardzo wymagające, przede wszystkim kondycyjnie. Mimo, że nie przedstawiają dużych wysokości - nie przekraczają bowiem 1000 m n.p.m - to z niejednego piechura są w stanie wycisnąć siódme poty! A to za sprawą występujących w tej części Sudetów bardzo stromych podejść i zejść. Wałbrzych, stanowiący "lokalną stolicę" tych dwóch pasm górskich jest przepięknie położony i otoczony licznymi szczytami, przez które prowadzi zaproponowana przez mieszkańca tego miasta, ambitnie obmyślona trasa - DRABINA WAŁBRZYSKA . Na dystansie ok 80 km, do pokonania jest prawie 4 tys. m przewyższenia, a do zdobycia ponad 30 szczytów! Dla dodania trudności, niejednokrotnie na trasie spotkamy tzw "ściany płaczu", których w tych niepozornych górkach jest całkiem sporo!
Czy zdobycie alpejskiego trzytysięcznika dla osoby mieszkającej w Polsce, może być równie proste logistycznie, co wejście na Rysy? Czy przekroczenie magicznej „trójki z przodu” musi wiązać się ze żmudnymi przygotowaniami kondycyjnymi, braniem tygodniowego urlopu, zakupem dodatkowego sprzętu? Czy musi się to wszystko ocierać o wycieczkę mającą w sobie co nieco z wyprawy? Otóż nie! I nie musi to być zaraz „naciągany”, najmniejszy trzytysięcznik, lecz „z krwi i kości” pięknie prezentująca się góra! W dodatku jeszcze nietknięta dobrami cywilizacyjnymi takimi jak wyciągi z całym swoim zapleczem zaburzającymi naturalny krajobraz.
Razem z przyjaciółką na początku maja spędziłam tydzień nad włoskim Jeziorem Iseo (wł. Lago d'Iseo). Poniższy post opisuje w jaki sposób zorganizowałyśmy sobie wyjazd oraz przedstawia propozycje i pomysły na ciekawe spędzenie tam czasu - taki swego rodzaju "gotowiec urlopowy" dla wszystkich spragnionych: ekspozycji witaminy D przed lub po sezonie widoków na jedno z ciekawszych połączeń krajobrazowych - jeziora i gór solistów/solistek, par, rodzin, paczek przyjaciół - chcących zmienić trochę klimat i otoczenie górskich trekkingów fanów via ferrat smaku włoskiej pizzy oraz Aperola Spritza zwiedzenia popularnych włoskich miast rowerzystów i fanów rekreacyjnych sportów wodnych "człowieków-jaszczurek" lubiących leżeć plackiem na plaży w pełnym słońcu
Shame on you, Skadi! Kolejny już górski rok mija, a Ty nadal nie znasz czeskich Karkonoszy, bo jak już nadarzy się jakaś okazja by pojechać w tamte strony, to wciąż wałkujesz tylko ich polski wariant. Mniej więcej takie oto zarzuty są mi stawiane przez myśli kłębiące się w mojej głowie. Tak, wstyd! Paradoksalnie to co najbliższe okazuje się być dalekie. Krótki wypad w Rychory spowodował jednak w ostatnim czasie większą mobilizację do tego by w końcu wybrać się na czeską stronę mocy w pełni, a nie tylko w celu co najwyżej wędrowania grzbietem Karkonoszy, gdzie jedną nogą jest się w Polsce, a drugą w Czechach.
Super wyjazd! :D Zdjęcia fantastiko wyszły ^^
OdpowiedzUsuńSzkoda przerwanej grani, ale zawsze jest to pretekst żeby wrócić - dla mnie całość naprawdę ekstra ;)
PS Nie było problemu z noclegiem na dziko ;P? Sam bym się z chęcią gdzieś przekimał w środku Alp :)
Pozdro :)
Czekamy teraz cierpliwie aż te ostatnie śniegi stopnieją i meldujemy się tam ponownie :) Co do noclegu to nie było żadnego problemu. Akurat to miejsce w tych kosodrzewinkach było tak trochę z dala od szlaku. Nad ranem słyszeliśmy głosy Niemców idących na górę, ale nie mieli pojęcia, że ktoś się ukrywa w tych górskich krzakach :D
UsuńJednym słowem "WOW"! Świetna wyprawa, chociaż szkoda, że bez zwieńczenia jej przejściem całości. Zdjęcia niesamowite! :)
OdpowiedzUsuńPo powrocie do domu, przewertowaliśmy mapę Alpenverein, którą mam na komputerze i na niej dokładniej jest zaznaczone przejście tego miejsca. Przy kolejnej próbie z Jubilatką, będziemy lepiej przygotowani :)
UsuńGratulacje mimo wszystko wypadu ! Grań poczeka do następnego razu, a trytki są dobre na wszystko ;)
OdpowiedzUsuńTrytki były kupione do roweru, a reszta sztuk jak widać znalazła inne zastosowanie :D
UsuńTrytki - standardowy zestaw naprawczy do roweru ! :D
UsuńFantastyczne zdjęcia! Z przyjemnością pooglądałem i poczytałem. Na pobliskim Zugspitze byłem, ale jako szary turysta, czyli jadąc na szczyt kolejką linową i zjeżdżając zębatą. Widoki rewelacyjne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Bardzo możliwe, że przy kolejnej naszej wizycie w Bawarskich, wspomożemy się jedną z tych kolejek. W końcu Zugspitze- Szczyt kolejkowy :)
UsuńCo tu dużo gadać - BOMBA! Fota z płatem śniegu przy Mariensprungu prześwietna. Damian przy nim taki malutki - super kontrast.
OdpowiedzUsuńNa zdjęciu tego nie widać, ale ten wodospad do małych nie należy :)
UsuńCzadowo i widoki super!!!
OdpowiedzUsuńPogodę utrafiliśmy na bardzo stabilną. Momentami było aż za gorąco. Ale takie uroki lata.
UsuńWidoki nie do opisania, zazdroszczę też adrenaliny!
OdpowiedzUsuńOgólnie wszystkie Twoje wpisy są świetne.
Aż tęsknie za górami :(
Pozdrawiam!
Życzę szybkiego powrotu w góry!!! Dzięki za pozostawienie śladu w postaci komentarza. Mam nadzieję, że kolejne wpisy tutaj będą dla Ciebie równie ciekawe. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńPoigrała z Wami ta grań! A mnie zaintrygowała ta buda biwakowa. :)
OdpowiedzUsuńDziumał, ta buda biwakowa to 5 gwiazdkowy hotel... Nówka, pachnące koce... Jak przelezę grań, to zdjęcie w relacji będzie z dedykacją specjalnie dla Ciebie :D Uściski! :P
UsuńJak zawsze piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńMoje ulubione zdjęcie z tego wyjazdu, to to z podpisem " Widok na Zugspitze". Pozdrawiam!
UsuńSuper! Gratuluję przejścia :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia
Czujemy duży niedosyt po tym wyjeździe, dlatego na pewno tam wrócimy! :)
UsuńJesteście niesamowici ! Świetna wycieczka, zdjęcia jak zawsze takie jak lubimy i mimo, że nie Tatry (a może właśnie głównie z tego powodu) to troszkę nam się łezka w oku kręci, że niełatwo nam się wyrwać z domu gdzieś dalej. W każdym razie jakieś wizje wyjazdów są i chyba wiemy do kogo zgłosić się z pytaniami "co, gdzie i jak ?" ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli mielibyście jakieś pytania, to śmiało pytajcie. Co do wyjazdów poza obręb Tatr. Szybki wyjazd w Alpy, wcale nie musi drogo kosztować. Np przy 4-osobowym składzie w samochodzie koszty są do przeżycia.
UsuńPiękne zdjęcia i film. Szkoda, że nie udało się Wam przejść Jubileuszowej, ale ona poczeka i nie ucieknie. Mnie interesuje feraata, która przeszliście, jakie jest z niej zejście?
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o samo wejście na Alpspitze, to najlepiej chyba zrobić tak jak my - czyli wjechać kolejką na ponad 2000 m, podejść i zaraz zaczyna się ferrata. Wycena, czas i topo jest w relacji na zdjęciu z bergsteigen.com Co do zejścia, to są szlaki ubezpieczone, którymi można wrócić z powrotem na AlpspiX (Osterfelderkopf). W okolicy jest też inna ciekawa ferrata "Mauerlaufer", z której też można podejść na Alpspitze, ale jest dużo trudniejsza -
Usuńhttp://www.bergsteigen.com/sites/default/files/topos/2043_Topo_a8cf0afe-29ac-4783-9184-cd6a0ecf57cc_mauerlaeufersteig_klettersteig_topo.pdf
Jeżeli potrzebowałbyś zobaczyć to na mapie, to mogę Ci podesłać skan.
Dziękuję za odpowiedź. Jak dla nas to ferrata A lub A/B no może z elementami C to już będzie wyczyn. Szukamy długich wejść i ta jest super. W okolicy są jeszcze dwie podobne ferraty, które by nas interesowały. Z tej strony: http://www.bergsteigen.com/ sprawdzam TOPO, chyba to jest najlepsza strona o ferratach.
UsuńPrzeczytałam, obejrzałam, a oczy pozostały do tej chwili wybałuszone :P Brawo Wy
OdpowiedzUsuńKiedy kręciliśmy się w okolicach Eibsee, to mijaliśmy bardzo dużo rowerzystów - wszelakiej maści, więc tereny są tam też bardzo atrakcyjne pod dwa kółka.
UsuńRewelacja! Kolejny raz zarażasz do wyruszenia po Twoich śladach. Trzeba wpisać do kajecika z pomysłami na wypady. Pozdrowienia. :)
OdpowiedzUsuńMamy w planach lepiej poznać ten masyw, więc możliwe że na blogu pojawi się jeszcze kilka relacji z tych okolic. Też prowadzę kajecik z pomysłami na wypady :D
UsuńSkadi, wyśmienita wyprawa! Choć na Zugspitze dostałam się kolejką, to nie opuszczała mnie myśl, że fajnie byłoby dostać się na szczyt jeszcze raz, ale na własnych nogach. Może kiedyś... Ogólnie Bawaria jest przepiękna, nie tylko Alpy, ale też miasta i miasteczka. Ja byłam zachwycona. A Wasze zdjęcia są ekstra, aż mi się zachciało na grań... Dzięki za tę ucztę dla oczu :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się w pełni. Lubię przez szybę w samochodzie przyglądać się tym wszystkim alpejskim miasteczkom. Te budynki są zadbane, każdy się wyróżnia, ale nie ma tam kiczu. Wszystko tworzy miłą dla oka całość. Praktycznie każdy dom ma w okresie letnim kwiaty na balkonach.
UsuńTych widoków tylko pozazdrościć!
OdpowiedzUsuńInny rodzaj skały niż w Tatrach. Przy słonecznej pogodzie, te wapienne ściany naprawdę świetnie się prezentują.
UsuńNooooo fajne to :) jak z dojazdem czym, ile kilometrów i mniej więcej koszta...wydaje się że to blisko :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pisząc o bezproblemowym dojeździe w Bawarskie, miałam na myśli samochód. Po prostu ładujesz się na niemiecką autostradę (bez bramek, bez korków - jak myśmy jechali to na paru odcinkach trwały remonty, które wcale nie były tragiczne do przejechania), potem jedziesz około 40 km już normalną drogą i jesteś w Garmisch-Partenkirchen. Ile km? To oczywiście zależy skąd startujesz. Z Dolnego Śląska to jest te ponad 700 km. Koszta? Wiadomo paliwo. Im większy skład tym oczywiście taniej wychodzi na głowę. Dojazd pociągiem to już pewnie nie taka prosta sprawa.
UsuńPięknie! Gratuluję! Jubilatka nie ucieknie :) U nas również jest na tapecie od jakiegoś czasu ale w przeciwnym kierunku, z Zugspitze na Alp. Jak oceniasz trudności ferraty z Alpspitze przy zejściu?
OdpowiedzUsuńJak ponownie będziemy się do niej przymierzać to teraz właśnie w odwrotnym kierunku, nie wiem też czy nie z wykorzystaniem kolejki na Zuga... Tylko początkowy fragment przy zejściu (jak i przy wejściu z resztą też) wart jest wpięcia się lonżą, dalsze zejście bez trudności technicznych, dla doświadczonych (takich jak Wy) to nawet nie ma potrzeby wpinania się karabinkami w metalową linę... Ferrata jest prosta.
Usuń