Drachenstein 1060 m n.p.m - via ferrata Drachenwand
Z
Magdą i Marcinem, twórcami blogaPomysł na wycieczkę miałam
okazję już raz połączyć siły. Wtedy wspólnie przewędrowaliśmy
skrawek Tatr Zachodnich w piękny kwietniowy weekend. Po dość
długiej przerwie, w końcu nadarzyła się okazja by ponownie wybrać
się gdzieś w jakieś fajne pagórki. Z racji, że udało się zgrać
na tak zwany przedłużony weekend czerwcowy, który w tym roku
bardzo korzystnie się skonfigurował (czwartek-niedziela),
zdecydowaliśmy że wybierzemy się gdzieś dalej. W wyższych
partiach Alp jednak wciąż zalegały dość spore ilości śniegu i
bez typowego sprzętu zimowego nie było nawet sensu się tam
pojawiać, a nam po prostu nie chciało się tachać dodatkowego
ciężaru na plecach. Jakoś tak chcieliśmy odpocząć od uroków
zimy. Po wspólnej analizie różnych wariantów, stanęło na via
ferratach nie znajdujących się w wysokich partiach gór.
czwartek, 15 czerwca 2017 Do
naszej bazy wypadowej jaką był camping Gries-Plombergw
miejscowości St. Lorenz zajechaliśmy po południu. Czerwcowe dni
mają to do siebie, że trwają długo, więc jedynie szybko
wybraliśmy miejsce, w którym rozstawiliśmy namioty, spakowaliśmy
sprzęt ferratowy do plecaków i od razu ruszyliśmy do akcji.
Pierwszą bowiem via ferratę mieliśmy po drugiej stronie ulicy!
Na
campingu pięknie widać nasz cel oraz zawieszony pomiędzy turnią a
głównym masywem Drachenstainu mostek. Przyznam szczerze, że na
jego widok zrobiło mi się trochę słabo, tym bardziej że właśnie
jakaś osoba na nim stała. Mały, przemieszczający się punkcik,
który z tej perspektywy dobitnie ukazał, że emocji na ferracie na
pewno nam nie zabranie!
Via
ferrata Drachenwand została poprowadzona w 2008 r. Znajduje się ona w paśmie górskim Salzkammergut-Berge, który obfituje w liczne, urokliwe jeziora, skąd widok z otaczających je
szczytów jest bardzo przyjemny i uspokajający. Przejście ferraty
zajmuje około 2h (do pokonania około 560 m przewyższenia).
Podejście pod ścianę to lajtowe 20 minut, zejście ze szczytu
szlakiem jest już dość męczące i zajmuje około 1,5 h. Via ferrata jest bardzo popularna, więc należy się spodziewać sporo ludzi. Dla tych co nie lubią stać w korkach i nawiązywać nowych znajomości, najlepiej wybrać się rano lub późnym popołudniem (oczywiście przy stabilnej pogodzie!)
Podchodzimy pod ścianę, z której rozpoczyna się ferrata.
Przygotowania
do ferratowej akcji nie zajęły nam dużo czasu. Szybko
przyodzialiśmy się w uprzęże, lonże oraz kaski (ważne by mieć
także rękawiczki!). Ruszyliśmy w momencie, kiedy na drabinkach
zrobiło się trochę luźniej. Pierwsze spotkanie ze skałą,
pierwszy dotyk metalowej liny, pierwsze przepięcia karabinków. Oj
dawno my się na ferratach nie bawiliśmy!
Pierwszy segment to drabinki.
Szybko pięliśmy się do góry, jednak po przejściu drabinek zrobiło się trochę czujniej i nieprzyjemniej. W dolnej cześci ferraty jest tak wyślizgana skała, że śmiało może konkurować z tą na Giewoncie. Na szczęście w dalszej części, ten problem znika i spokojnie można iść na tarcie.
Wyjście z cienia. Oj to słońce to nam dało trochę popalić. A podobno chcieliśmy trochę odetchnąć od zimy :)
Widok na jezioro Mondsee, który będzie nam towarzyszyć aż do samego szczytu.
Spotkaliśmy też tekturową kozicę bez dwóch nóżek.
Przed wejściem w wąski kominek.
Ostro ciśniemy do góry!
Z językiem niemieckim nie znamy się dobrze, ale ten napis zrozumiał każdy :)
Na ten moment czekał każdy z nas - mostek! Przykleiłam się bardziej do skalnej ściany. Przy pierwszym rozeznaniu się z sytuacją, od razu w oczach pojawiło się przerażenie, a krew z twarzy zarządziła ewakuację. Znowu przeklęłam w duchu (jak podczas wejścia na Mnicha), że w ostatnim czasie rzadko kiedy znajduję się w sytuacji, kiedy jest znaczna ekspozycja. Jak się nie hartuje głowy do takich wyzwań to potem się zbiera żniwo.
Po trzech, świadomych uderzeniach kaskiem o skałę w celu wyciszenia myśli, stanęłam na pierwszym drewnianym szczebelku. Nie było co srać po gaciach, tym bardziej że czułam na barkach spojrzenia towarzyszy. Powoli ruszyłam, z wielką czujnością bo kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać po konstrukcji. Most był w miarę stabilny. Największe odczucie przestrzeni robił delikatny powiew wiatru, który było czuć pod nogami.
Przejście mostkiem. Można z niego zrezygnować, wybierając skalny wariant, technicznie trudniejszy bo o wycenie C/D.
Widok na mostek z góry.
I popylamy dalej do przodu. Teraz powinna być już łatwizna.
Mosteczek :)
Załapujemy się na porę złotej godziny. W cieniu góry pięknie odznacza się Drachenloch (skalne okno).
Po sekcji z mostkiem, via ferrata prowadzi już spokojnieszym i mniej lufiastym terenem. Pokonujemy jeszcze mikro-skalną grańkę i dalej bez wpinania się lonżą do metalowej liny, podchodzimy już pieszo na sam wierzchołek.
Via ferrata podzielona jest na sektory, więc łatwo można odnaleźć się na jakim etapie ferraty się znajdujemy. Drachenwand posiada 20 sekcji.
Widok na jezioro Mondsee. Odnajdujemy nasz camping i rozstawione namioty.
Jest krzyż, jest szczyt! :)
Drachenloch - skalne okno z którego widać jezioro Mondsee.
Kilka ruchomych klatek zarejestrowanych telefonem Marcina:
Chwilę przesiadujemy na szczycie, co by trochę odsapnąć i zmobilizować siły do zejścia, a tych warto mieć jeszcze trochę w zapasie, bo szlak 12a jest trochę wredny. Szybko się traci wysokość, by potem jeszcze wymęczyć się na podejściu, bo trzeba przejść jeden zalesiony pagórek. Szlak urozmaicony jest drabinkami i pomocniczymi kładkami.
Schodzimy, a w głowach myśli o kiełbaskach z grilla :D
Kot mieszkający pod Drachensteinem :)
Klimaty na campingu.
Na campingu Marcin odpalił grilla i zanim słońce na dobre schowało się za horyzontem, konfrontując prognozy pogody na kolejny dzień dywagowaliśmy nad wyborem kolejnej via ferraty w okolicy.
Ferraty zawsze są super! Nie ważne czy to Dolomity, Alpy Julijskie czy inne miejsce dobrze jest wpiąć się w stalową linę! Fajnie, że udało Wam się wspólnie wyjechać i trafić z pogodą, bo była kapryśna na początku sezonu :)
Ferraty są fajne, tylko po tak długiej przerwie od nich zapomniałam że można się na nich nieźle napocić i warto trochę potrenować wcześniej bicki :D A co do pogody, to prognozy na kilka dni przed były katastroficzne i wyjazd był pod znakiem zapytania. Nie ma co ślepo wierzyć prognozom długoterminowym - nigdy się nie sprawdzają!
Widoki z ferraty piękne! Mostek faktycznie robi wrażenie, my szliśmy podobnym na ferracie Dibona w Dolo :) Fajnie przeżycie. Z tym hartowaniem głowy to masz rację. Mnie się bardzo rzadko zdarza panikować w trudnym terenie i jeśli się to zdarza to własnie bo długiej przerwie w obcowaniu z ekspozycją i np. taśmą czy repem, do których od nowa muszę nabrać zaufania. Dziwne to ale tak bywa...
Mam niewielkie doświadczenie z ferratami i sądzę, że tej bym nie przeszła. Te piony to za wiele dla mnie :/ Ale takiego mostka jestem ciekawa... Chętnie bym gdzieś spróbowała, może się trafi :)
Cudowne zdjęcie! Naprawdę robią wrażenie. Podziwiam i zazdroszczę takiej ferraty, jednak z moim lękiem przestrzeni nie byłabym w stanie tego przejść. Zwłaszcza tego mostku.szaleństwo! Także zostaje mi podziwianie relacji :)
Ja czasami stosuję różne metody na oszukanie lęku. Np na tym zdjęciu jak idę po mostku, to oprócz normalnego wpięcia się lonżą, to jeszcze dodatkowo wpięłam karabinek z taśmą - takie wmówienie sobie większego bezpieczeństwa :D Kolejny sposób to przestawienie myśli - wyobraziłam sobie że idę 2 metry nad ziemią a nie kilkaset. Pomogło.
Gratulacje za ferratę. Przez podobny mostek kiedyś udało mi się przejść, tylko on był rozciągnięty nad rwącym potokiem, uczucie jakby cały czas grunt ociekał z pod nóg.
Góry Wałbrzyskie i Kamienne - kto ich nie poznał na własnej skórze, ten będąc pierwszy raz na szlaku, może się mocno zdziwić. Góry te bywają bardzo wymagające, przede wszystkim kondycyjnie. Mimo, że nie przedstawiają dużych wysokości - nie przekraczają bowiem 1000 m n.p.m - to z niejednego piechura są w stanie wycisnąć siódme poty! A to za sprawą występujących w tej części Sudetów bardzo stromych podejść i zejść. Wałbrzych, stanowiący "lokalną stolicę" tych dwóch pasm górskich jest przepięknie położony i otoczony licznymi szczytami, przez które prowadzi zaproponowana przez mieszkańca tego miasta, ambitnie obmyślona trasa - DRABINA WAŁBRZYSKA . Na dystansie ok 80 km, do pokonania jest prawie 4 tys. m przewyższenia, a do zdobycia ponad 30 szczytów! Dla dodania trudności, niejednokrotnie na trasie spotkamy tzw "ściany płaczu", których w tych niepozornych górkach jest całkiem sporo!
Czy zdobycie alpejskiego trzytysięcznika dla osoby mieszkającej w Polsce, może być równie proste logistycznie, co wejście na Rysy? Czy przekroczenie magicznej „trójki z przodu” musi wiązać się ze żmudnymi przygotowaniami kondycyjnymi, braniem tygodniowego urlopu, zakupem dodatkowego sprzętu? Czy musi się to wszystko ocierać o wycieczkę mającą w sobie co nieco z wyprawy? Otóż nie! I nie musi to być zaraz „naciągany”, najmniejszy trzytysięcznik, lecz „z krwi i kości” pięknie prezentująca się góra! W dodatku jeszcze nietknięta dobrami cywilizacyjnymi takimi jak wyciągi z całym swoim zapleczem zaburzającymi naturalny krajobraz.
Razem z przyjaciółką na początku maja spędziłam tydzień nad włoskim Jeziorem Iseo (wł. Lago d'Iseo). Poniższy post opisuje w jaki sposób zorganizowałyśmy sobie wyjazd oraz przedstawia propozycje i pomysły na ciekawe spędzenie tam czasu - taki swego rodzaju "gotowiec urlopowy" dla wszystkich spragnionych: ekspozycji witaminy D przed lub po sezonie widoków na jedno z ciekawszych połączeń krajobrazowych - jeziora i gór solistów/solistek, par, rodzin, paczek przyjaciół - chcących zmienić trochę klimat i otoczenie górskich trekkingów fanów via ferrat smaku włoskiej pizzy oraz Aperola Spritza zwiedzenia popularnych włoskich miast rowerzystów i fanów rekreacyjnych sportów wodnych "człowieków-jaszczurek" lubiących leżeć plackiem na plaży w pełnym słońcu
Shame on you, Skadi! Kolejny już górski rok mija, a Ty nadal nie znasz czeskich Karkonoszy, bo jak już nadarzy się jakaś okazja by pojechać w tamte strony, to wciąż wałkujesz tylko ich polski wariant. Mniej więcej takie oto zarzuty są mi stawiane przez myśli kłębiące się w mojej głowie. Tak, wstyd! Paradoksalnie to co najbliższe okazuje się być dalekie. Krótki wypad w Rychory spowodował jednak w ostatnim czasie większą mobilizację do tego by w końcu wybrać się na czeską stronę mocy w pełni, a nie tylko w celu co najwyżej wędrowania grzbietem Karkonoszy, gdzie jedną nogą jest się w Polsce, a drugą w Czechach.
Ferraty zawsze są super! Nie ważne czy to Dolomity, Alpy Julijskie czy inne miejsce dobrze jest wpiąć się w stalową linę! Fajnie, że udało Wam się wspólnie wyjechać i trafić z pogodą, bo była kapryśna na początku sezonu :)
OdpowiedzUsuńFerraty są fajne, tylko po tak długiej przerwie od nich zapomniałam że można się na nich nieźle napocić i warto trochę potrenować wcześniej bicki :D A co do pogody, to prognozy na kilka dni przed były katastroficzne i wyjazd był pod znakiem zapytania. Nie ma co ślepo wierzyć prognozom długoterminowym - nigdy się nie sprawdzają!
UsuńWidoki z ferraty piękne! Mostek faktycznie robi wrażenie, my szliśmy podobnym na ferracie Dibona w Dolo :) Fajnie przeżycie.
OdpowiedzUsuńZ tym hartowaniem głowy to masz rację. Mnie się bardzo rzadko zdarza panikować w trudnym terenie i jeśli się to zdarza to własnie bo długiej przerwie w obcowaniu z ekspozycją i np. taśmą czy repem, do których od nowa muszę nabrać zaufania. Dziwne to ale tak bywa...
Ja widziałam w swojej głowie progress. W kolejnych dniach ferratowych zmagań dużo łatwiej było mi pokonywać już takie atrakcje :)
UsuńMam niewielkie doświadczenie z ferratami i sądzę, że tej bym nie przeszła. Te piony to za wiele dla mnie :/ Ale takiego mostka jestem ciekawa... Chętnie bym gdzieś spróbowała, może się trafi :)
OdpowiedzUsuńPrzejście takich mostków samo w sobie jest banalnie proste, tylko ta głowa... ;)
UsuńCudowne zdjęcie! Naprawdę robią wrażenie. Podziwiam i zazdroszczę takiej ferraty, jednak z moim lękiem przestrzeni nie byłabym w stanie tego przejść. Zwłaszcza tego mostku.szaleństwo! Także zostaje mi podziwianie relacji :)
OdpowiedzUsuńJa czasami stosuję różne metody na oszukanie lęku. Np na tym zdjęciu jak idę po mostku, to oprócz normalnego wpięcia się lonżą, to jeszcze dodatkowo wpięłam karabinek z taśmą - takie wmówienie sobie większego bezpieczeństwa :D Kolejny sposób to przestawienie myśli - wyobraziłam sobie że idę 2 metry nad ziemią a nie kilkaset. Pomogło.
UsuńGratulacje za ferratę. Przez podobny mostek kiedyś udało mi się przejść, tylko on był rozciągnięty nad rwącym potokiem, uczucie jakby cały czas grunt ociekał z pod nóg.
OdpowiedzUsuńWłaśnie następnego dnia mieliśmy okazję przechodzić po takich mostkach rozciągniętych nad rwącym potokiem
Usuńwww.skadinagrani.pl/2017/08/via-ferrata-postalmklamm.html
ile kosztuję wypożyczenie sprzętu?
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia. Korzystaliśmy ze swojego osobistego sprzętu via ferratowego.
Usuń