W pogoni za Mont Blanc
Wspominałam
kiedyś o pewnej sytuacji jaka miała miejsce w jednej z poznańskich
kawiarni (link tutaj). Był to czas kiedy już wiedziałam, że góry
staną się jedynym i słusznym wypełniaczem mojego życia, będą
jak taki dobry przyjaciel. Byłam wtedy na etapie zdobywania Korony
Sudetów czy Korony Gór Polski. Za mną natomiast były już lata
szkolne, które poza nudnym siedzeniem w ławie, będę pamiętać
głównie z uczestnictwa w rajdach bądź wycieczkach organizowanych
przez PTTK. Teraz z perspektywy czasu wiem, że było to budowanie solidnego fundamentu pod to wszystko co zaczęło się dziać później
i trwa do teraz. Ale rozmowy, ba! nawet samo myślenie o wysokich
górach, było jak z kategorii lotu w kosmos. Ja osobiście w
ogóle nie lubiłam na takie tematy rozmawiać, bo uważałam że to jest nierealne, nie warto temu poświęcać czasu, nawet jeżeli miał
to być czas na luźne gdybanie... Miałam swoje góry, dostępne w
wolny weekend, nie wymagające tachania dziwnego sprzętu i bania się
o to że mogę nie wrócić do domu...
Punktem
zwrotnym w tej całej historii okazało się być moje wejście na
Grossglocknera. Od tego momentu to co uważałam za nierealne stało
się w moim mniemaniu realne, a same rozmowy o wysokich górach
przyprawiały mnie o przyjemny dreszcz na plecach.
Mont Blanc
jest najwyższym szczytem Alp. Wiadomo, że to co najwyższe,
największe, przyciąga jak ćmę do światła. Nie jest to jednak
moja ulubiona góra, ta wyśniona, bo według mnie jest wiele
piękniejszych i wcale nie wyższych. Skąd w ogóle pomysł żeby
się tą górą interesować? Mont Blanc jest dla mnie sentymentalny.
Jest takim punktem, do którego w swoim tempie miałam w końcu
dotrzeć. Dowodem na to, że marzenia się spełnia. Od tylu lat
jest jak taki wrzód na tyłku. Chciałam się go w końcu pozbyć!
;) A gdy już się go „pozbędę” zamknę pewien rozdział, który
rozjaśni mój umysł na nowe kierunki i wyzwania.
I tak oto
stanęłam u podnóża Dachu Europy. Wcześniej jak Bozia przykazała
robiąc wejście aklimatyzacyjne na Gran Paradiso. Przed wyruszeniem
z domu, przez kilka tygodni planowany, analizowany z każdej strony.
Gdy naoglądałam się filmów na YT z Wielkiego Kuluaru,
kategorycznie ogłosiłam że moja noga na drodze francuskiej nie
stanie. Stąd pojawiła się wizja ugryzienia Mont Blanc od strony
włoskiej, drogą papieską. I gdy już całą strategię mieliśmy
opanowaną, dwa tygodnie przed wyjazdem, jeden telefon od kumpla
zburzył całą naszą koncepcję. Dostaliśmy najświeższe
informacje o stanie lodowca Miage. Takim sposobem, chcąc-nie chcąc
wylądowaliśmy we francuskim Les Houches (wiosce nieopodal Chamonix)
z której standardowo rozpoczyna się wejście na Mont Blanc.
środa, 6
września 2017
W Les Houches
odnajdujemy camping Bellevue. To najlepsza baza dla tych, którzy nie
planują zdobywania Mont Blanc z rocznym wyprzedzeniem (taka aluzja
do rezerwowania miejsc w Gouterze) i gdy tylko w prognozach pogody
majaczy lampa, pakują sprzęt i przyjeżdżają. Ciekawą sytuacją
jest to, że ludzi spotkanych na „szczytach aklimatyzacyjnych”
potem widzi się bądź to w sklepie górskim w Chamonix czy w drodze
na Blanca. Można z nimi nie zamienić ani słowa, a wie się jakie
mają górskie plany. :D
Camping
zapełnia się w szybkim tempie kolejnym namiotami, co oznacza że
przez najbliższe dwa dni ma być dobra pogoda. Tak więc o sprawy
meteorologiczne się nie martwię. Przy większych wyzwaniach,
zazwyczaj jestem bardzo wyciszona, może też nawet trochę spięta.
Swoją dodatkową cegiełkę do obaw związanych z próbą wejścia
na Dach Europy dokładał Wielki Kuluar i wyobraźnia, która
barwnie przedstawiała to, co może się na nim wydarzyć..
czwartek, 7
września 2017
Wejście na
Mont Blanc od strony francuskiej w sezonie letnim, przy stabilnej
pogodzie nie jest trudne orientacyjnie... po prostu trzeba podążać
za tłumem...Z jednej strony można się dzięki temu czuć
bezpieczniej, z drugiej strony są pewne sytuacje przez które
większa ilość ludzi może stanowić zagrożenie.
Po godzinie
8:00 rano, camping pustoszeje. Wszyscy mieszkańcy kierują się na
drugą stronę ulicy, skąd zaczyna swoją pracę kolejka gondolowa.
Kupujemy bilety w obie strony (co ciekawe powrót nie musi być tego
samego dnia - taki ukłon w stronę Blanc'owiczów). Kolejka Bellevue wywozi
nas na 1790 m n.p.m. Stamtąd, gdy trwa sezon, czeka kolejka zębata,
dzięki której można znaleźć się na wysokości 2372 m n.p.m
(ostatnia stacja – Nid d'Aigile). Jesteśmy spóźnieni o kilka
dni i kolejka (tramwaj Mont Blanc) już tak wysoko nie wjeżdża.
Przy górnej stacji kolejki gondolowej panuje mgła, która utrudnia trochę
obranie dobrego kierunku. Już mamy wspomóc się mapą, podczas
gdy pozostałe zespoły śmiało idą przed siebie. Nie chcemy zostać
w tyle, więc dajemy sobie z nią spokój i gonimy za resztą
towarzystwa. Mijamy nieczynną stację tramwaju i skrywamy się w
lesie. Kilkadziesiąt minut później wychodzimy na rozległą halę
z czarnymi jak smoła krowami. Panowie mają obawy by obok nich
przechodzić, ale innej drogi nie ma :P
Co, na Blanca lecicie? |
Poczochraj! |
Waruneczki na szlaku. |
Dochodzimy ponad czoło lodowca Bionnassay. Jednak to jeszcze nie czas, by związać
się liną. Uciekamy na skały powyżej lodowca. Mimo, że
ścieżka jest wydeptana przez miliony butów, to psychicznie się na
niej męczę. Lejąca się woda, rozmiękły grunt, znaczna
stromizna, przy plecaku ważącym więcej niż zwykle, naprawdę
trzeba ciągle pilnować równowagi. Marcin na tym odcinku wyrywa do
przodu i tracimy go z oczu. Metą tego dnia jest „obozowisko”
przy schronisku Tete Rousse.
Czoło lodowca Bionnassay. |
Nie lepiej legnąć sobie na kamieniu? |
Na dojście tam, mamy cały dzień. Dlatego też po przejściu tego dość wrednego odcinka i stanięciu w końcu na czymś trochę przyjaźniejszym, gdy tylko naszym oczom ukazuje się spowity mgłą budynek, od razu wchodzimy do środka na chwilę przerwy. Początkowo myślimy, że jest to budynek należący do stacji tramwaju, jednak okazuje się, że to po prostu zwykły bufet. Zamawiamy zupę z marchewki i pora, by legalnie móc siedzieć w ciepełku :D. Gdy tak konsumujemy, zostajemy przy okazji biernymi słuchaczami rozmowy przewodnika ze swoimi klientami z sąsiedniego stolika, który z nutą pogardy opowiada o ludziach ze wschodniej Europy, zdobywających górę w tydzień, z wielkimi plecakami, zakładając po drodze kilka obozów, gdy można zrobić to krócej i z lżejszym plecakiem...
Oj już
dawno nie smakowała mi tak gotowana marchewka pływająca w
bulionie. Gdy powracają siły, wychodzimy z budynku na poszukiwania
dalszej drogi... Kilkaset metrów dalej, zza mgły wyłania się
drugi, mniejszy budynek oraz tunel. W końcu jesteśmy pewni na
jakiej znajdujemy się wysokości i ile nam jeszcze zostało do
obozowiska.
Tunel oraz ostatnia stacja kolejki zębatej - Nid d'Aigle 2386 m n.p.m |
Udaje się nam nawiązać kontakt z Marcinem, wcześniej był z tym kłopot. Przekazuje nam, że zajął dobrą miejscówkę do rozbicia namiotu i generalnie rozpoczął opalanie bo słońce fantastycznie przygrzewa. Po tych dobrych wiadomościach ruszamy od razu z kopyta. Mijamy tablicę informującą o kierunku drogi do schroniska Tete Rousse oraz stojącą przy niej kolejną, z drobnymi napisami w różnych wersjach językowych. Ta jednak jest zupełnie niespotykanej dotąd natury – jest to spis obowiązkowego wyposażenia każdej osoby wchodzącej na Mont Blanc.
Tam idziemy! |
W otoczeniu
wielkich głazów, z każdym kolejnym metrem przewyższenia zbliżamy
się do linii chmur, powyżej których czeka na nas słońce. W
okolicy baraku Rognes 2768m n.p.m, zarządzam krótką przerwę na
mleko z tubki. Chmury tańczą rozproszone, lecz w pewnym momencie
obniżają się jak na rozkaz. Do ukłonu, by bić brawo... Na
skutek tego odsłania się Aiguille du Midi.
Świat kamoli. |
Jak kameleon. |
Weź z tym aparatem odejdź! |
Barak Rognes 2768 m n.p.m |
W końcu na
mojej twarzy pojawia się uśmiech, który dotychczas był skrzętnie
blokowany przez to moje sytuacyjne wyciszenie. Na taki widok, jak tu
nie zareagować?!
Aiguille Verte 4122 m n.p.m |
Ten widok zapamiętam do końca życia. |
Okolice baraków stanowią taki jakby punkt zbiorczy Blanc'owiczów – wchodzących i
schodzących. Tutaj spotyka się cała Europa.
W
promieniach słońca ruszamy dalej. Ścieżka znowu staje się węższa
i po bokach straszy stromizną. Warunki do mijania się bądź
wyprzedzania są trudne. Nie zawsze jest na to dobry moment.
Przy baraku Rognes. |
Do Tete coraz bliżej. |
W końcu
finiszujemy przy Tete Rousse. Odnajdujemy Marcina, z częściowo
rozłożonym namiotem, maszty oraz tropik niósł w plecaku Damian.
Jesteśmy ponownie w komplecie. Jest późne popołudnie,
bezwietrznie. Niektórzy panowie z innych zespołów decydują się
na paradowanie w samych majtach. W całej okazałości widać Wielki
Kuluar, a na górze mieniące się jak blaszka ściany nowego
budynku schroniska Gouter. W tamtym kierunku mamy podążać jutro.
Wypatruję ludzi w Wielkim Kuluarze i próbuję odnaleźć przebieg
drogi. Teoretycznie ci co schodzą to szczęśliwi zdobywcy Dachu
Europy. Pozazdrościłam im w duchu tego, że są już po.
Nasz kawałek podłogi. |
Słońce przygrzewa i co jakiś czas dobiega do nas niepokojący huk. |
Fajne te klimaty w bazie ;) |
Odpalamy
kuchnię, zjadamy podwójne porcje liofili. Jutro nie będzie czasu
na jedzenie, jedynie batonik „w biegu”. Planujemy wyjść na atak
szczytowy o 1 w nocy. Mamy do dyspozycji jeszcze około 6 godzin
odpoczynku/spania. Ładuję się do namiotu by nie tracić czasu.
Rozdzielam rzeczy na te które zabieram ze sobą i te które
zostawiam w bazie.
Om om om... |
W chwilowej
zadumie tępo spoglądam na buty leżące przed wejściem do namiotu.
Po kilku sekundach biorę jednego do ręki, bo mam wrażenie że
dziwnie wygląda. Chwytam palcem za boczny gumowy otok, który
niepokojąco odstaje od skorupy buta. Natychmiast chwytam za
drugiego, ten wydaje się być w porządku. Z powrotem biorę do ręki
pierwszy i oceniam pozostałą część podeszwy. Przód także
zaczyna odchodzić. Gdy dociera do mnie co to dla mnie oznacza, z
załamaniem w głosie wypowiadam legendarne słowa „ Houston, mamy
problem”. Damian z Marcinem od razu przerwali ogarnianie majdanu
przed namiotem. „Co się stało?” - zapytali trochę zaskoczeni.
Oddaję
rozpadającego się buta Damianowi do ręki. Bada go z każdej strony
i milczy. Marcin próbuje ratować sytuację humorem. Damian jest
skłonny zejść na lekko do Les Houches na camping po moje drugie
buty, w których byłam na Gran Paradiso. Oponuję, bo nie jest to
jednak dobre rozwiązanie, ponieważ jest zbyt mało czasu i pogody
na takie manewry, poza tym mam duże obawy że w nich po prostu
zmarznę bądź nabawię się odmrożeń.
Montaż raków. |
W naszym
namiocie zrobiło się małe zamieszanie, które zainteresowało
zespoły bazujące obok nas, Polacy, Katalończycy chcieli bardzo
pomóc. Ktoś podrzucił repsznur. Efekt założenia wokół buta
wyglądał licho. Ktoś inny poradził, by zajść do schroniska z
myślą o użyczeniu jakiejś taśmy. Damian od razu przechwyca pomysł
i z butem udaje się na poszukiwania obsługi ze schroniska. Ja w tym
czasie leżę jak sparaliżowana w namiocie. Oczy mi się szklą, bo
zaczyna do mnie docierać że to tylko złudne podtrzymywanie mnie na
respiratorze. Po 15 minutach wraca Damian z butem owiniętym
pomarańczową taśmą. „ Zużyłem im całą i więcej nie mają.
Na drugiego buta w razie czego nie starczy” - zażartował, by
trochę mnie rozweselić. Jeszcze przez dłuższy czas głowimy się
czy jest sens w ogóle próbować iść z tymi butami wyżej, a
trzeba mieć na uwadze jeszcze drogę powrotną. O ile do Goutera
nie było śniegu, to powyżej będę iść w rakach, a te miałam
automatyczne, które właśnie mocowane są na rantach podeszwy.
Ustalamy, że planów nie zmieniamy. Idziemy we trójkę, jednak gdy
tylko stan podeszwy będzie się pogarszać, od razu bez gadania
zawracam.
Ta dam! |
Ja chcę do śpiworka. To się nie może dziać naprawdę! |
Późne popołudnie w bazie ;) |
piątek, 8
września 2017
Telefon
wyje. Jest 30 minut po północy. I uwaga! budzę się bez problemu.
Często mam tak, że gdy wstaję o bardzo wczesnej porze i mam się
zmusić do wysiłku (wczesne wychodzenie na szlak to nie jest moja
mocna strona) zawsze towarzyszą mi specyficzne objawy - nie mogę
wyostrzyć wzroku, mdli mnie bez względu na to czy coś zjem czy
nie, idę jakby nieświadoma, na autopilocie, od czasu do czasu
pomrukując filozoficzne: „po co to wszystko, jak można spać”.
Objawy ustępują po około 2 godzinach.. Tutaj pod Dachem Europy
objawia się cud. Jestem rześka, świadoma, gotowa to akcji. Ruszamy
po 1 w nocy. Na dole mienią się uliczne światła Chamonix, a
powyżej obozowiska migają światła czołówek, tworząc
pełzającego węża. Ludzi już jest sporo, a jesteśmy w połowie
stawki. Inne zespoły dalej śpią lub dopiero wyłączają budziki.
Jest to dla
mnie zupełne nowe doświadczenie. Nigdy wcześniej, pod osłoną
nocy nie wychodziłam na atak szczytowy. Pierwszy idzie Marcin, ja w
środku, a Damian ostatni, by mieć dobry widok na stan mojego buta.
W świetle czołówki trzeba iść jeszcze czujniej niż za dnia, ale sprawnie pokonujemy
kolejne metry przewyższenia. W końcu jest – przejście przez
Wielki Kuluar (Rolling Stones). Boję się tego miejsca bardziej niż
wysokościówki (która na razie mnie nigdy jeszcze nie dopadła).
Wielki
Kuluar to żleb, który nie jednego śmiałka już zabił. Słynie ze
spadających kamieni. I nie są to drobne, niewinne kamyczki, tylko
kamole, które rozpędzone, zabierają ze sobą kolejne powodując
kamienną lawinę. Nie podoba mi się to miejsce, z tego względu że
jest nieprzewidywalne, za bardzo nie ma się jak wcześniej do niego
przygotować by zmniejszyć ryzyko, istna loteria! Jedynie co można
zrobić to pojawianie się w nim o odpowiedniej porze i przekraczanie
go w tempie Usaina Bolta. Zauważam z obserwacji, że kamienie często
obsuwają się spod butów mniej doświadczonych osób, zazwyczaj
prowadzonych na linie przez przewodników. A ci im są wyżej tym
również przyczyniają się do aktywacji Rolling
Stonesa. Z przerażeniem w oczach, stawiają każdy krok, w
wypożyczonych w Chamonix butach! Tak, butach! Gdy to widzę,
ogarnia mnie rozgoryczenie, bo gdy udaje się nam bezpiecznie przejść
Wielki Kuluar i dalej nabieramy wysokości, w pewnym momencie zza
moich pleców odzywa się głos rozsądku: „Pokaż mi tego swojego
buta” . Podnoszę nogę jak koń do podkuwania i po kilku sekundach
słyszę: „Coraz bardziej się rozłazi, zawracamy”. Wiem, że
nie ma się co spierać, czas się pogodzić z tym że to koniec.
Ludzie w Chamonix smacznie śpią, a ja siedzę na kamieniu w środku
nocy w milczeniu i w duchu staram się pogodzić z sytuacją,
na szybko próbując się doszukać w tym wszystkim dobrych aspektów.
Poka no tego buta! |
Takie na pamiątkę, by uwiecznić szczególny moment :P |
Damian
solidarnie chce schodzić ze mną (z resztą ja uczyniłabym to samo,
gdyby to on nie mógł iść dalej). Marcin po konsultacji z Damianem, nie rezygnuje,
ponieważ byłaby to dla niego druga nieudana próba wejścia na Mont
Blanc. Stwierdza, że będzie oceniać sytuację na bieżąco i
postara się na grani Gouter dołączyć do jakiegoś zespołu.
Rozdzielamy się. Marcin znika nam szybko za kolejną skalną
ścianką, a my zaczynamy schodzić. Jest to najgorszy moment z
możliwych... Kolejne, spóźnione zespoły napierają do góry.
6-osobowe węże powoli przemieszczają się do przodu. Nie jesteśmy
w stanie ich minąć. Musimy czekać. Nie ma nawet jak stanąć obok,
by zrobić dla nich miejsce. Mam stracha, że ktoś się zaczepi
wystającym czekanem bądź stanie na kawałku lodu, poślizgnie i
pociągnie mnie ze sobą. W końcu gdy pojawia się trochę luzu, jak najszybciej chcemy dojść do żlebu.
Jesteśmy jedynymi osobami, które schodzą.
Kumulacja
światełek jest już wysoko, co przekłada się na sytuację w Kuluarze – a ten powoli zaczyna rzygać kamieniami. Zaczajamy się
za skalną ścianką i nasłuchujemy... Gdy zalega cisza, szybko
prawie że biegiem przekraczamy go. Potem już pozostaje dotarcie do
namiotu.
W obozowisku
całkowite pustki, w nielicznych namiotach śpią zdobywcy Blanca
z dnia poprzedniego. Ładuję się do śpiwora i chcę jak
najszybciej zasnąć i zapomnieć o tym co się wydarzyło. Ktoś się
obok przebudza i pyta, czemu wróciliśmy. Żartuje, żebyśmy poszli
do schroniska, tam stoi mnóstwo butów ☺
Gdy już
słońce zaczyna trochę ogrzewać tropik, pakujemy swój osobisty
sprzęt, pozostawiając namiot oraz kuchenkę gazową Marcinowi. Po
wpływem schodzenia, na podeszwę zaczynają działać inne siły i
pod koniec dojścia do górnej stacji kolejki Bellevue, podeszwa
trzyma się tylko dzięki taśmie.
Schodzimy. Ludzie z którymi szliśmy zapewne właśnie stoją teraz na szczycie. |
Zjeżony lodowiec. |
Nie chcemy wracać tym samym szlakiem, którym dzień wcześniej podchodziliśmy. Decydujemy się na przejście tunelem i wzdłuż torów szybko drepczemy by nikt na nas nie nakrzyczał ;) |
W drodze
zejściowej, na otarcie łez zdobywamy pobliski Mont Lachat 2023 m
n.p.m. Przesiadujemy na nim dłuższą chwilę. Blanca oczywiście z
tego pułapu nie widać, ale ponownie pięknie prezentuje się nam
Aiguille du Midi jak i okoliczne szczyty górujące nad Chamonix.
Schodzimy do
górnej stacji kolejki gondolowej Bellevue i czekamy na wagonik,
którym zjedziemy z powrotem na camping w Les Houches. Po ogarnięciu
się, zachodzimy do pobliskiej knajpki, a w międzyczasie dostajemy
wiadomość od Marcina, że zdobył Mont Blanc i bezpiecznie zszedł
do namiotu...
Za mną tory kolejki zębatej. Właśnie trwa remont. |
My boot is hungry! |
Rest na Mont Lachat. |
Piękna wrześniowa pogoda, ale niestety nie potrwa długo. |
Widać nasz camping, namioty i samochód. |
Wracamy innym wariantem szlakowym. Ten jest dużo przyjemniejszy. |
Górna stacja kolejki gondolowej Bellevue. |
Tak wielkich lodowców to ja jeszcze nie widziałam. |
Daj mi tak chwilę posiedzieć. Bo jeszcze się nie oswoiłam z tym co się stało. |
Pod wieczór
nadchodzi załamanie pogody, które w prognozach ma trwać przez
tydzień!
sobota, 9
września 2017
Mamy luźny
dzień, więc wybieramy się autobusem z Damianem do
Chamonix. Marcin w tym czasie ma zejść z obozowiska na camping. Ponownie
nawiązujemy z nim łączność. Pyta się jak jest na dole, bo on od
3 w nocy nie śpi, bo musiał trzymać namiot. A u nas na dole? Leje.
Maniakalnie
sprawdzam prognozy pogody, z nadzieją, że może coś się zmieniło,
że to największe załamanie pogody opóźni się na tyle, że da
nam możliwość jeszcze jednej próby wejścia na Blanca. I jest!
Dwa dni, akurat tyle ile byśmy potrzebowali. Rzucam temat Damianowi:
„Prognoza się polepszyła. Jest szansa na drugą próbę. Ja wiem,
że to szaleństwo jak kupimy dla mnie nowe buty i od razu w nich
miałabym iść tak wysoko, ale chcę chociaż spróbować”. Kilka
sekund ciszy. Usłyszałam odmowę, ale po chwili Damian
wyrywa mi z ręki telefon. „No, dobra, może się to udać, ale
musimy ci kupić buty, zbieramy się”.
W Chamonix
zachodzimy do 4 piętrowego budynku, w którym znajduje się sklep
górski Snell Sport. Jestem w sklepie marzeń! Damian śmieje się,
że jakby im padła elektryka to wystarczyło by mnie w środku postawić, bo
tak świeciły mi się oczy. Tam było wszystko! Pełna rozmiarówka
butów, najnowszy sprzęt. Wszystko można dotknąć, przymierzyć.
Do sklepu dotarł do nas nasz zdobywca Mont Blanc. Cała trójka się obkupuje, dostając jeszcze 10 % rabatu.
Mam już
nowe buty, ale czy prognozy się utrzymają? Sprawdzam w telefonie co
rzecze yr.no. I niestety powrót do pierwotnej koncepcji. Nie będzie
okna pogodowego, będzie lać, a w górach sypać śniegiem przez
tydzień! W całych Alpach!
Wracamy na
camping, w samochodzie ledwo mieścimy ponadprogramowy bagaż w
postaci reklamówek ze Snell Sporta. Dyskutujemy długo co robić
dalej. Warunki na campingu są kiepskie. Nie ma nawet miejsca by się
schować przed deszczem. Żadnego większego budynku czy nawet
porządnej wiaty. Przemoczymy wszystko i nawet jakby pogoda miała się polepszyć to nie będziemy mieć suchych ciuchów. Nie ma nawet
za bardzo gdzie uciec w inny rejon Alp, bo wszędzie ma być
podobnie.
Decyzja
zapada – wracamy do Polski. W strugach deszczu zwijamy namioty oraz
pozostały sprzęt. Zanim pożegnamy się z Dachem Europy, nalegam by stare buty
wyrzucić właśnie tutaj u jego podnóża, bo podobno wyrzucenie gdzieś butów wróży powrót w to miejsce...
Buty lądują
w koszu, a my opuszczamy camping.
Co za pech! :( Szkoda, że z tak niefortunnego powodu nie udało Wam się zdobyć Białej Góry :( Z radością wyczekiwałem Waszego sukcesu i relacji. Wierzę, że szybko uda Wam się wrócić i wyrównać rachunki! Powodzenia!
OdpowiedzUsuńW ogóle nie pomyślałabym, że akurat z powodu niedyspozycji buta będę musiała zawrócić, tym bardziej że w tych skorupach byłam m.in w zimie na Barani Rogach i bardzo dobrze się sprawiły... BTW, to już druga para skorup, którą "załatwiłam". :D
UsuńBlanc tam był jest i będzie więc wszystko przed Wami Ja Blanka zdobyłem mając 51 lat w 2011r więc myślę że macie jeszcze sporo czasu
OdpowiedzUsuńPowodzenia
Super!!!
UsuńTak dawkowałaś napięcie, że obstawiałam, że nie weszłaś, przy czym obstawiałam załamanie pogody, a nie buta... ;) Jestem pewna, że jeszcze wrócisz pod MB, tym razem z pełnym sukcesem!
OdpowiedzUsuńAno, trza będzie wrócić. Już chodzi nam po głowie zupełnie inna koncepcja zdobycia tej góry, ale na razie nic zdradzać nie będę, bo sama się boję tego pomysłu :D
UsuńDroga 3M...
UsuńPełna napięcia relacja... Mimo, że również nie mam jakiegoś parcia na Blanca to prawie się popłakałam z Tobą za tym kuluarem... Dobrze, że góra dalej stoi i raczej nigdzie się nie wybiera. :)
OdpowiedzUsuńW tamtym momencie miałam niezłą gonitwę myśli... ale chyba tak najbardziej to byłam zła, że trzeba będzie przechodzić jeszcze raz ten cholerny Kuluar, no chyba że wybierzemy inną drogę, ale na razie bierzemy pod uwagę dalej francuską...
UsuńNiemal do samego końca liczyłem, że może jednak... Ale chętnie wrócę przy okazji kolejnej relacji z Blanca i wtedy już mam nadzieję wam pogratuluję :D
OdpowiedzUsuńJa byłam skłonna siedzieć w Chamonix kolejny tydzień, mając nadzieję na jakieś okno pogodowe, ale po prostu te warunki na campingu w Les Houches by nas zniszczyły... Teraz wiemy co jak wygląda i na co się należy nastawiać. Myślę, że przy kolejnej próbie będzie łatwiej logistycznie i planowanie będzie prostsze.
UsuńCo za paskudny but...! Jeszcze przyjdzie czas :)
OdpowiedzUsuńNo paskudny! Ale teraz mam takie, że same wejdą za mnie na Blanca ;) Taaaaka technologia! :) Na dobre pożegnałam się z modelami butów w formie skorupy.
UsuńJa też chciałam już gratulować... No cóż, nie ma tego złego, przynajmniej zorientowaliście się co i jak, strach przed Wielkim Kuluarem też będzie już mniejszy następnym razem. A zdobyte po drodze górki i widoki na alpejskie szczyty to coś, czego Wam nikt nie odbierze. Nowe buty rozchodzisz i za jakiś czas przeczytamy o zdobyciu Dachu Alp. Powodzenia! Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńByłby niezły klops, jakbym nie zauważyła tej odklejającej się podeszwy, więc w sumie skończyło się wszystko szczęśliwie.
UsuńSzkoda że taki incydent Wam się przydarzył. Ale znając Ciebie na podstawie tego, co miałem okazję tu przeczytać - wiem, że się tak łatwo nie poddasz i powrócisz tam pewnie już niedługo.
OdpowiedzUsuńDla mnie Blanc to też jedno z największych marzeń. Niesamowita jest dla mnie ta skrajność - droga normalna biorąc pod uwagę wysokość tego szczytu wydaje się taka łatwa, a jednak przez ten żleb, śmiertelnie niebezpieczna. YT jest pełen filmików, które lekko mówiąc, potrafią przestraszyć z poziomu fotela przed ekranem laptopa.
Pozdrowienia!
No powiem, że te filmiki na YT z Wielkiego Kuluaru naprawdę rozbudziły mój strach. A ciągłe myślenie o nim spowodowało, że nie raz śnił mi się przed wyjazdem.
UsuńWielka szkoda, że z powodu buta nie udało się wejść na szczyt MB, ale on tam będzie stał i poczeka na Ciebie. Powiem strzeże, ale ja nie mam pełnego zaufania do butów "skorup", jakoś one mi nie pasują. Naszym marzeniem też jest obejrzenie z bliska MB, może uda się w niedalekiej przyszłości. Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuńJa, do czasu tej sytuacji pod Wielkim Kuluarem byłam wielką fanką skorup. Głównie dlatego, że naprawdę było mi w nich ciepło. Miałam kiedyś do podobnego użytku (zima w Tatrach, lodowcowe Alpy) buty skórzane, niezniszczalne Raichle. Co z tego, że były pancerne, jak w nich marzłam... No ale ostatecznie po dwóch wyrzuconych do kosza par skorup, powróciłam do modelu skórzanego, ale tym razem zupełnie nowej generacji. Czas pokaże czy faktycznie się sprawdzi...
Usuń