W
październiku naprawdę różnie bywa z pogodą. W porównaniu do
roku poprzedniego, tym razem sytuacja meteorologiczna jaka wytworzyła
się dzięki wyżowi znad Bałkanów i niżowi, a dokładniej
huraganowi Ofelia, który grasował nad Atlantykiem, spowodowała, że
nad większą część Europy wdarło się ciepłe i suche powietrze
z Afryki. Zapowiadano 100% lampę na co najmniej 3 dni. Jak
to zobaczyłam w prognozach, koniecznie chciałam jeszcze wyrwać coś alpejskiego, tym bardziej że
morale po niezdobyciu Blanca z powodu niedyspozycji mojego buta,
wciąż nie były dostatecznie podreperowane. Nowa para butów leżała
świeżutka w szafie, a jedynym motywem by je założyć w środku
jesieni był wyjazd w góry lodowcowe. Oczywiście ta cudna pogoda
miała również zahaczyć o Dach Europy, ale niestety tak daleki
kierunek nie wchodził w grę z powodu zbyt małej ilości czasu.
Padł pomysł, by wybrać się w stronę austriackich 3 tysięczników,
z racji, że na co poniektórych leży jeszcze warstwa wiecznego
śniegu. Wstępnie zdecydowaliśmy się na Alpy Ötztalskie i Wildspitze – drugi
szczyt Austrii.
Cieszyliśmy
się na wyjazd, chociaż nie byliśmy do niego przekonani i nie wiem
tak do końca co było tego powodem. Ta prognozowana lampa chyba
całkowicie nas zaślepiła. Plan wyjazdu, który był ustalony,
zmieniliśmy w ostatniej chwili, myśląc że zmiana da nam większe
szanse na powodzenie całej akcji górskiej. Pojechaliśmy nie mając
mapy papierowej, a jak kiedyś wspominałam bez niej czuję się w
górach bardzo niekomfortowo. Stwierdziliśmy jednak, że z zakupem
nie będzie problemu ze względu na miejsce startu. Jakoś tak od
początku ten wyjazd nie szedł nam dobrze. Już będąc na
autostradzie, przez prawie godzinę Damiana męczyły silne ataki
kaszlu... Na jednym z postojów zastanawialiśmy się czy nie wrócić
do Polski, ale od granicy już byliśmy dość daleko. Zdecydowaliśmy
się kontynuować jazdę, mając nadzieję, że to tylko chwilowy
epizod, a układ odpornościowy Damiana poradził sobie z próbą
rozwinięcia się przeziębienia.
niedziela,
15 października 2017
Zajechaliśmy
do miejscowości Mittelberg, w której znajduje się dość pokaźnie
rozbudowany ośrodek narciarski Gletscher Rifflsee. Z ośrodka często
korzystają kadry narodowe różnych sportów zimowych. Ośrodek może
być czynny jeszcze przed okresem zimowym, dzięki lodowcowi
Pitztaler.
Był
wczesny ranek, a kolejka ludzi do kasy wylewała się poza obręb
budynku dolnej stacji. Z tak pięknych uroków pogody postanowili
skorzystać narciarze zjazdowi. Czuliśmy się w tej kolejce
dziwacznie, bo byliśmy jedyni bez nart. Mieliśmy
chytry plan szybkiego zyskania kilkuset metrów wysokości, kosztem
ubytku kilkudziesięciu euro z portfela. Dzięki temu od razu
mogliśmy zacząć testować nowe buty w warunkach do jakich zostały
wyprodukowane.
Podziemna
kolejka Pitzexpress wywiozła nas na górną stację Gletscherexpress 2840 m
n.p.m. Naszym oczom ukazał się widok, który nami dość mocno
wstrząsnął. Pierwszy raz zetknęliśmy się z tak rozbudowaną
infrastruktura wśród tak rozległych i wysokich terenów górskich.
Niestety nasz ostatni możliwy punkt (sklep ze wszystkim w budynku
górnej stacji kolejki) również nie prowadził sprzedaży
jakichkolwiek map.
|
Ale tu musi być zadyma w sezonie wysokim. |
Z
zakamarków pamięci, próbowaliśmy odtworzyć sobie przebieg drogi
na Wildspitze, ale gdy tylko wyszliśmy na część „dzikiego”
lodowca, okazało się, że jest przysypany śniegiem, szczeliny nie
są widoczne i bylibyśmy pierwsi do torowania ścieżki. Do tego
wszystkiego jeszcze złapaliśmy spore opóźnienie, więc szanse na
zdobycie czegokolwiek w okolicy były małe. Dzień jeszcze jednak
trwał, a słońce na dobre zaczęło przygrzewać. Postanowiliśmy
znaleźć na lodowcu w miarę bezpieczną i odsłoniętą szczelinę,
która miała nam posłużyć do przećwiczenia różnych wariantów
z ratownictwa lodowcowego.
|
Oddaliliśmy się od nartostrad i od razu pojawił się przyjemniejszy dla oka widok. |
|
Przypomnienie sobie budowy stanowiska ze śrub lodowych. |
|
Zejście na sztywno po linie do szczeliny, a następnie próba samodzielnego wyjścia. |
|
Nasi pechowcy, którzy zaraz wpadną do szczeliny. |
|
Budowa systemu do wyciągania ze szczeliny. |
Po
ćwiczeniach udaliśmy się w kierunku pobliskiego schroniska, po drodze
zaskakując swoją obecnością dwie kozice.
|
Drepczemy w kierunku schroniska. Po zejściu z lodowca, odnajdujemy szlak. |
|
Te kozice mają coś z kotów. |
|
A też se chwilę poleżę :) |
|
Dużo różnorakich kamoli. |
|
Metalowe kładki na szlaku. |
Schronisko Braunschweiger Hütte 2758 m n.p.m o tej porze roku jest już zamknięte na cztery spusty. W Alpach przy schroniskach można często spotkać schrony samoobsługowe, tak zwane winnterraum'y. Mieliśmy pomysł zanocowania w nim, ale po krótkim odpoczynku i wszamie na spółę liofila, zdecydowaliśmy, że jednak zejdziemy od razu na parking i w nocy wrócimy do domu.
|
Wejście do schronu zimowego Braunschweiger Hütte. |
Zapadła decyzja o zejściu, ale ja jakoś tak nie chciałam wrócić z niczym. W okolicy schroniska górują dwa małe pagórki - Karleskopf oraz Pitztaler Jöchl. Zaproponowałam by złapać chociaż na nich zachód słońca. Udało mi się namówić Damiana, ale na podejściu ponownie zaczął mieć ataki kaszlu. To chyba była ewidentna alergia na Alpy Ötztalskie. Zawróciliśmy i po minięciu budynku schroniska, rozpoczęliśmy schodzenie do doliny.
|
Szczyciki przyschroniskowe :) |
|
Usytuowanie Braunswchweiger Hütte z szerszej perspektywy. |
|
Jeszcze tylko dowiązanie sznurówek i mkniemy na dół. |
|
Zbliżający się koniec dnia... |
|
Podczas zejścia, mijamy Kletterpark Pitztaler Gletscher - krótkie via ferratki o różnych stopniach trudności. |
Końcowy etap drogi, pokonaliśmy już przy świetle czołówek. Szkoda, że plan tego wyjazdu nie ułożył się po naszej myśli, zwłaszcza mając do dyspozycji tak stabilną pogodę. Nie mniej jednak, dużym dla mnie plusem, była możliwość przedreptania trochę kilometrów w nowych butach wysokogórskich. Te na razie spisały się bardzo dobrze. Generalnie nie mogę się doczekać kiedy pojawię się w nich u podnóża
Mont Blanc, by ponownie zmierzyć się z Dachem Europy...
Super. Widoki piękne, buty się spisały, trochę poćwiczyliście wspinaczkę szczelinową... Skadi, choć chcieliście klasycznie, wyszło naprawdę fajnie. Podziwiam i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPo tych ćwiczeniach uzmysłowiłam sobie, że trzeba je robić znacznie częściej. Nawet w domowym zaciszu bawić się kawałkiem liny i pozostałym sprzętem, żeby sobie utrwalać pewne schematy, bo po prostu zapomina się wiele szczegółów...
UsuńCoś ostatnio nie macie szczęścia do alpejskich wyjazdów :( mam nadzieję, że pech Was wkrótce opuści i nadrobicie to z nawiązką :) Choć patrząc na te alpejskie widoki i tak warto się wybrać na te kilka godzin naładować baterie :) Super, że udało Wam się też poćwiczyć ratownictwo na lodowcu!
OdpowiedzUsuńPech z Blanca wciąż czuwa! :D Dla innych to szaleństwo jechać tyle kilometrów, spędzić więcej czasu w samochodzie niż w górach, ale mi to nie przeszkadza, dla mnie i tak się opłaca ;) Nawet teraz kiedy szaro za oknem to od razu lookam na te słoneczne zdjęcia i od razu robi mi się lepiej ;)
Usuń