Poszukujesz
pomysłu na tygodniowy trekking z namiotem? Podaję sprawdzony i
super przepis: GRAŃ NIŻNYCH TATR. Zaraz, zaraz..., ale że to o
Tatry chodzi? Ano nie! Tatry Niżne to odrębne pasmo górskie,
leżące w całości na terenie Słowacji. Będąc pewnie nie raz na
tatrzańskim szczycie widziałeś je na południowym horyzoncie. Nie
wyglądają strzeliście, z odległości dzielącej do nich około
100 km wydają się być raczej łagodne. Mają jednak swój
niepowtarzalny klimat i szeroki wachlarz różnorodności, stąd te
góry otrzymały określenie: „Karpaty w pigułce”. Tatry Niżne
to idealne miejsce dla włóczęgów krótko i długodystansowych. Są
w nich miejsca i dla lubiących bliskość cywilizacji jak i takie
gdzie przez cały dzień możesz nikogo nie spotkać, co najwyżej
niedźwiedzią kupę lub samego jej właściciela!
O Tatrach
Niżnych:
- Tatry
Niżne od 1978 r objęte są narodowym parkiem
(słow. Národný
park Nízke Tatry
- NAPANT). Swoją drogą jest on największy
na Słowacji. Symbolem parku jest niedźwiedź brunatny. Tak, tak...
w tych górach żyją duże zwierzęta!
- Najwyższe
szczyty mierzą około 2000 m n.p.m. Jest ich kilka. Miano
najwyższego otrzymał
Ďumbier
2043 m n.p.m, na który
prowadzi znakowany szlak turystyczny o kolorze czerwonym. W wersji
dla leniwych można go szybko zdobyć przy pomocy kolejki
Jasná
Chopok. Wejście na
szczyt zajmie wtedy jedynie 1h40.
- Przełęcz
Čertovica
1232 m n.p.m dzieli grzbiet Tatr Niżnych mniej więcej w połowie. To miejsce, to także
podział na dwa górskie światy. Część wschodnia Tatr Niżnych
zwana „Kráľovohoľské
Tatry”
jest dziewicza i niezagospodarowana. Poza obrębem samego szczytu
Kráľova
hoľa jest duże
ryzyko, że spotkasz tam tylko ciszę bądź szum wiatru. Część
zachodnia zwana „Ďumbierske
Tatry”
to wysokogórskie hale i ostre zbocza poprzecinane skalistymi
żlebami. Ten rejon upodobały sobie kozice tatrzańskie, które
przy pewnych warunkach (np. wczesny poranek) można spotkać
bezpośrednio na szlaku. Poza ścisłym obrębem kolejki, również
i tutaj jest duża szansa zaznania spokoju. Dla introwertyków i
innych alienów w sam raz! ☺
- Szczyt
Chopok 2024 m n.p.m i sąsiednie Deresze to bardzo znany ośrodek
narciarski. Jeden z największych w tej części Europy. Dwa lata
temu, spontanicznie pojawiłam się tam na skiturach – klik)
- Na
koniec, wisienka na torcie – Grań Tatr Niżnych, przez Słowaków
zwaną „hrebeňovka
Nízkych Tatier”. To ponad 90 km
znakowanego kolorem czerwonym szlaku, który prowadzi przez główny
grzbiet Tatr Niżnych, średni pułap to 1500-2000 m n.p.m. Można
rozpocząć lub zakończyć przejście w dwóch miejscowościach: Telgárt oraz Donovaly. Szlak pokrywa się z innymi,
długodystansowymi szlakami: Szlakiem Bohaterów Słowackiego
Powstania Narodowego – Cesta hrdinov SNP, który z kolei jest
częścią długodystansowego szlaku E8. Mimo, że Tatry Niżne są
objęte parkiem narodowym i jest generalny zakaz biwakowania, to dla
turystów wyznaczono miejsca, gdzie legalnie mogą rozbić swój
namiot. Jest to fantastycznie przemyślane, bo w owych miejscach
gdzie się zatrzymujemy, mamy do dyspozycji również źródło (na
długim trekkingu dostęp do wody to rzecz bardzo istotna!). Również
odległości pomiędzy wyznaczonymi miejscami są umiarkowane –
średnio około 20 km dziennie pieszej wędrówki).
|
Grań Tatr Niżnych. Przebieg szlaku czerwonego. |
Przejście
Grani Tatr Niżnych chodziło mi po głowie już od ponad trzech lat.
Zazwyczaj jednak brakowało chętnych, a nawet jak się pojawiali to
ostatecznie wyjazd nie dochodził do skutku. By nacieszyć się tymi
górami i na spokojnie przemierzyć kolejne kilometry grani, potrzeba
na całą wędrówkę około 5 dni. Dla dojeżdżających np. z
Polski, trzeba doliczyć kolejne dwa, co wychodzi w ogólnym
rozrachunku równy tydzień.
Los kazał
mi cierpliwie czekać aż tyle na realizację tego projektu,
ponieważ przyszykował zupełnie nieznany mi wariant. Mianowicie
przejście tej grani w damskim towarzystwie! Jak dotąd krótsze bądź
dłuższe wypady w góry, które wymagały jakiegoś przygotowania i
planowania odbywały się tylko i wyłącznie w męskim gronie. Dwie
dziewuchy na tygodniowym trekkingu z namiotem - czy to się w ogóle
uda? Pewnie, że się uda! Karolinę poznałam dzięki grupie na fb.
Spotkałyśmy się w marcu tego roku na ściance wspinaczkowej. Co
prawda na tym spotkaniu więcej było gadania niż wspinania, ale od
razu złapałyśmy ze sobą dobry kontakt. W Karolinie odnalazłam
wszystkie cechy jakich szukałam do tej pory wśród dziewczyn, które
lubią chodzić po górach, jak również mają podobny stosunek do
życia na nizinach i co ważne, nie mieszkają na drugim końcu
Polski. Generalnie Karolina już od pierwszego spotkania w moich
oczach zapowiedziała się na idealną kandydatkę by zaproponować
jej od razu jakiś grubszy wyjazd. Gdy tylko wspomniałam o Grani
Tatr Niżnych i opowiedziałam ogólnie o co w niej chodzi, szybko
otrzymałam odpowiedź: jedźmy! 5 miesięcy później wyruszyłyśmy na podbój tych gór!
poniedziałek/wtorek,
30/31 lipca 2018
Przejście
ponad 90 km w górach z całym dobytkiem to jedno. Wyzwanie to jednak
bladło w porównaniu z przedostaniem się w ogóle z Polski w rejon
Tatr Niżnych. Naszą podróż rozpoczęłyśmy na wrocławskim
dworcu autobusowym. Transport do i ze Słowacji oparłyśmy na
Flixbusie oraz jednym, lokalnym przewoźniku. We Wrocławiu na czas
przyjechał autobus jadący do Pragi. 4 godzinna podróż minęła
nam szybko dzięki Arianowi, który siedzący obok zagadywał nas co
chwilę po angielsku, dopytując gdzie jedziemy i co mamy w planach.
W Pradze miałyśmy 1,5h na przesiadkę. Ten czas również nam
szybko minął, bo okazało się, że kolejny autobus, którym
miałyśmy kontynuować podróż nie widniał na głównej tablicy
odjazdów. Mocno zaniepokojone tym faktem, udałyśmy się do dwóch
źródeł z zapytaniem czy nie jedziemy jednak jakimś autobusem
widmo. Otrzymałyśmy takie same odpowiedzi: „stanowisko nr 18”.
Dopiero jak autobus podjechał, a bilety się zgadzały, mogłyśmy
odetchnąć z ulgą. Całonocna jazda przez Czechy i Słowację
przebiegła spokojnie, aczkolwiek nie należała do wygodnych. O 6
rano zameldowałyśmy się w Popradzie.
wtorek, 31
lipca 2018
2/3 drogi
miałyśmy już za sobą. By zakończyć misję transportu z pełnym
sukcesem, trzeba było jeszcze dostać się do Telgártu skąd
zaplanowałyśmy nasz start. Tutaj już niestety musiałyśmy się
wyczekać 4 godziny na jeden, jedyny autobus jadący w ciągu doby,
który przejeżdżał przez wspomnianą miejscowość. Od 7:00
otworzyli pobliski hipermarket. Zrobiłyśmy zakupy śniadaniowe,
które były ostatnim normalnym żarciem jakie skonsumowałyśmy.
Menu na kolejne dwa dni zapowiadało się raczej niecodzienne. „Food
for astronauts” czyli po prostu liofilizaty, jak określiłam
obrazowo Arianowi, który z niepokojem zapytał co zamierzamy jeść
przez tydzień w górach, miały stanowić nasze główne źródło
uciszania żołądków. Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, że nasze
kiszki doznają ciężkiego szoku na zmianę diety. Zanim jednak
zaczęłyśmy uszczuplać ciężar naszych plecaków, resztę czasu
przesiedziałyśmy na ławeczce rozmawiając na bardziej nizinne
tematy. Po 10-tej podjechał nasz autobus. W kolejce do wejścia
ustawili się lokalsi, ale również ludzie mający z nami jedną
wspólną rzecz – wielkie plecaki. Od razu obstawiłyśmy, że
wybierają się na to samo co my. Wsiadłyśmy do autobusu płacąc
za bilet 2,60 euro (2.10 – osoba, 0.50 euro – bagaż). Po około
50 minutach jazdy wysiadłyśmy w Telgárcie. Po krótkiej obserwacji,
wywnioskowałyśmy, że na przejście całej grani wybieramy się
jednak tylko my dwie. Po krótkim przepaku, dociągnięciu wszystkich
troków w plecakach, podeszłyśmy pod słup ze szlakowskazami.
Pierwsze zadanie dnia jakie miałyśmy do wykonania to 3 godzinne
podejście na Kráľova hoľę. Zanim jednak ruszyłyśmy z kopyta, na
przystanku autobusowym zmieniłam jeszcze buty. Z sandałów na...
buty trailowe! Tak, ten wyjazd od samego początku obfitował w nowe,
nieznane mi dotąd warianty. Nie tylko z głównym motywem
przewodnim: #dziewczynyrządzą, ale również w nowy wariant
obuwniczy. Po ostatnich katorgach jakie przeżyłam na szlakach, z
powodu okropnego bólu stóp, postanowiłam zaryzykować i przejść
te ponad 90 km górskich w lekkich butach trailowych. Oprócz
ogólnych wrażeń z chodzenia w takich butach, bałam się również
dodatkowych kg na plecach, które te buty w sumie z każdym stawianym
krokiem musiały na siebie przyjmować, a jak wiadomo, buty trailowe
są wpisane w filozofię „light and fast”, a nie „hard and
slow”.
Odnalazłyśmy
pierwsze czerwone znaki maźnięte w terenie. Ogólnie cały szlak
okazał się być w miarę dobrze oznaczony, ale były takie miejsca,
w których z pomocą przychodziła nam aplikacja Mapy Turystycznej.
Będąc jeszcze w Polsce, Karolina na swój telefon ściągnęła
mapę offline Tatr Niżnych. Warto taki „gadżet” mieć, bo
naprawdę ułatwia w szybkim czasie znaleźć się z powrotem na
właściwej ścieżce.
|
Czas! Start! |
|
Pierwsze kroki na szlaku. |
|
Czy z tych chmur spadnie deszcz? |
|
Nagle taka sytuacja na szlaku! |
|
Szlak w pewnym momencie prowadzi wzdłuż słupów energetycznych. |
|
Jesteśmy ponad granicą lasu! |
Moje
„Centrum Kryzysowe Legnica” wysłało sms'a z najświeższymi
prognozami na dzisiejszy dzień. Zapowiadano burze. Gdy rozpoczęłyśmy
podejście, nic nie zwiastowało by miał zacząć padać deszcz.
Może niebo nie było idealne, ale dawało się na nim zauważyć
niebieskie kolory.
|
Ostatnie widoki nim pochłonie nas mgła! |
|
Rozpoczęcie głównego podejścia na Kráľova hoľę. |
|
Szlak! Widzę szlak! |
W razie
nagłej zmiany pogody, miałyśmy potencjalny schron w budynku na Kráľovej hoľi . Według znalezionych informacji, jest tam otwarte
pomieszczenie, właśnie dla pechowców, których złapie kiepska
pogoda. Można tam nawet przekimać jedną noc. To był nasz wariant
awaryjny, bo w planach miałyśmy dotrzeć dalej. Co prawda budynek
oraz maszt z nadajnikiem stacji przekaźnikowej TV ujrzałyśmy
praktycznie dopiero w odległości 5 metrów, to warunki pozwalały
maszerować dalej, bo deszczu wciąż nie było widać.
|
To chyba szczyt!? |
Początkowo
szłyśmy w chmurach, które ograniczyły dalekie widoki praktycznie
do zera. Na szlaku byłyśmy w stanie tylko dostrzec licznie
porozrzucane skupiska głazów. Po około godzinie, jedna część
krajobrazu zaczęła się przejaśniać, by nawet później po
przejściu już kilometrów naście zaczęło przygrzewać jeszcze
słońce, otwierając nam szerzej kadr, przez który mogłyśmy napawać
się widokami na inne słowackie góry.
|
Wędrowanie w takich warunkach też ma swój urok! |
|
Na szlaku nie jesteśmy same. |
|
Aż tu nagle przejaśnienia! |
|
Kolejny szczyt zdobyty! Orlová 1840 m n.p.m |
|
Niektórze szczyty oprócz tabliczek z nazwą, mają również krzyże. To nie jedyny spotkany na całym przejściu grani. |
|
Wędrujemy, a grań Tatr Niżnych coraz śmielej ukazuje swoje oblicze. |
|
Woda? Jeszcze mamy swoje zasoby :) |
|
Niby wieje, ale jest przyjemnie! |
|
Ciekawe formy skalne. |
|
Przerwa na łakocia z takim oto widokiem :) |
Naszym
miejscem docelowym dnia była útulňa
Andrejcová
1410 m n.p.m, do której
dotarłyśmy wciąż nietknięte deszczem. Útulňa
jest całoroczną chatą, dostępną nieodpłatnie dla turystów. W
okresie letnim stacjonuje w niej gospodarz. Przenocować można w
chacie lub w obrębie chaty we własnym namiocie bądź nawet pod
chmurką – jak kto woli. My zabrałyśmy ze sobą swój osobisty
dach nad głową. Z różnych względów. Jednym z nich było
przepełnienie w útulňiach,
które w okresie letnim faktycznie ma miejsce. Dzięki namiotowi
miałyśmy swoje własne cztery kąty oraz dodatkowe wyjścia
awaryjne w razie gdyby plany musiały ulec zmianie. Jak wiadomo,
letnia pogoda w górach jest bardzo nieprzewidywalna.
|
Gdzie ta Andrejcová? |
|
Obniżamy się, więc i krajobraz się zmienia. |
|
Za plecami stoki Orlovej. |
Rozbiłyśmy
się w wyznaczonym miejscu. Wieczorem zaczęło trochę wiać, więc
wykorzystałyśmy fartuchy śnieżne w naszym Simondzie. Zamiast
śniegu czy kamieni, których zazwyczaj się używa do stabilnego
przytwierdzenia namiotu, my skorzystałyśmy z porąbanego drzewa na
opał, którego stos miałyśmy dosłownie pod ręką. Gdy już
zorganizowałyśmy biwak, przyszedł czas na gotowanie. W końcu
zaczęłyśmy uszczuplać jedzenie, co oznaczało, że w plecakach
będą nam ubywać cenne gramy. W pewnym momencie podszedł do nas
Czech. Trzymał w ręce skromną puszkę. Spytał czy jej zawartość
mógłby podgrzać w naszej kuchence. Podczas gdy jeden klops
zanurzony w rozcieńczonym sosie pomidorowym nabierał temperatury,
wymieniłam z nim kilka podstawowych informacji. Okazało się, że
razem ze swoim towarzyszem również przechodzą całą grań, ale w
odwrotnym kierunku. My dopiero zaczęłyśmy wędrówkę, oni byli
już prawie przy jej końcu. Był to ich ostatni nocleg. Wyglądali
na bardzo wyczerpanych, a gdy jeszcze okazało się, że ta skromna
puszka z jednym
pływającym klopsem jest do podziału, zaczęłam się zastanawiać
czy nie czeka nas za pięć dni taki sam los... Oczywiście te obawy
zaczęłyśmy rozpatrywać w żartobliwej formie, bowiem czułyśmy,
że jesteśmy przygotowane do tej wędrówki bardzo dobrze, a dzień
jutrzejszy tylko utwierdził nas w przekonaniu, że nie łatwo jest
nas złamać! Po prostu: #dziewczynyrządzą ☺
|
Útulňa Andrejcová 1410 m n.p.m oraz nasz namiot. |
Dystans
dnia: 16 km
Przewyższenie:
1219 ↑, 687 ↓
Trasa: Telgárt – Kráľova hoľa 1946 m n.p.m – Orlová 1840 m n.p.m - útulňa Andrejcová 1410 m n.p.m
środa, 1
sierpnia 2018
Przez cały
nasz pobyt w Tatrach Niżnych, od „Centrum Kryzysowego Legnica”
około 4 nad ranem przychodził sms z najświeższymi prognozami
pogody. Zapowiadało się, że dzisiaj ten deszcz na pewno nas
dopadnie i stanowczo nie będzie on w śladowych ilościach. Poranek
jednak na razie nie zwiastował zmiany pogody. Zaraz po wyjściu z
namiotu, po raz pierwszy ujrzałyśmy panoramę na Tatry Wysokie,
które dnia poprzedniego było skryte w chmurach. Większość
zespołów już ruszyła w dalszą wędrówkę, co ciekawe obierając
kierunek na Kráľovą hoľę.
|
Ostatnie spojrzenie i ruszamy w drogę! |
Przy Andrejcovej pozostali jedynie endurowcy oraz my. Nie miałyśmy napiętego planu
– trzeba było dojść do kolejnej útulňi. Konkretnej godziny spotkania z
burzą nie byłyśmy w stanie przewidzieć. Co prawda na mapie była
zaznaczona jakaś wiata na szlaku, w której ewentualnie mogłybyśmy
przeczekać ulewę, ale według naszych przeliczeń czasowych,
znalazłybyśmy się w niej jeszcze grubo przed południem, a jak to
często w górach bywa ciemnogranatowe niebo z niepokojącymi
dźwiękami zaczyna straszyć nad głową często po godzinie 12:00.
Po wpięciu klamer w pasach biodrowych naszych plecaków poczułyśmy
się gotowe do startu. Jako jedyne ruszyłyśmy w stronę
Veľkiej
Vápenicy. Na szlaku puściusieńko! Było
czuć ciężkie powietrze, zwłaszcza na podejściach, które jest
charakterystyczne dla nadchodzących wyładowań atmosferycznych. I
tak na przekór temu, nawzajem karmiłyśmy się nadziejami, że
może wszystko przejdzie bokiem. Wczoraj miałyśmy przecież
niezłego farta!
|
Ruszamy! Przed nami dzień 2. |
Na przełęczy
Priehybka 1468 m n.p.m zarządziłyśmy krótki odpoczynek dla pleców
i kęs łakocia dla żołądka. Nagle wyłonił się samotny turysta
z wielkim plecakiem, i co ciekawe przyszedł z naszego kierunku!
Usiadł w odległości nienaruszającej przestrzeni osobistej i
milczał. Nawet się z nami nie przywitał standardowym „ahoj”
czy „hello”. Zarzuciłyśmy plecaki na ramiona i ruszyłyśmy na
podbój Veľkiej
Vápenicy. Spotkany na szlaku turysta
jeszcze cieszył się ostatnimi chwilami przerwy.
|
Veľká Vápenica 1691 m n.p.m |
|
A może nie będzie tej burzy? :) |
|
Szlak przybrał bardziej leśny charakter. |
|
Widoczna w dole przełęcz Priehyba. |
Z gościem
spotkałyśmy się na kolejnej przerwie pod wiatą na przełęczy
Priehyba. I tym razem nie odezwał się ani słowem. Czułyśmy się
z tym trochę dziwnie, zwłaszcza kiedy okazało się, że gdy ruszył
pierwszy, udał się dalej czerwonym szlakiem.
|
Na przełęczy Priehyba przywitała się z nami lokalna fauna. |
|
Wiata na przełęczy Priehyba i spotkany turysta. |
|
Czas poderwać tyłeczki i maszerować dalej! |
I tak przed
kilka kilometrów wędrówki raz wyprzedzał nas, raz my jego. Na
podejściu na Kolesárovą
usłyszałyśmy pierwszy
pomruk nadchodzącej burzy. Myślałyśmy, że temat zamknie się w
co najwyżej 30 minutach, a zaraz potem poczujemy super powietrze,
które doda nam wigoru. Bardzo się pomyliłyśmy. Gdy jedna burza
przechodziła, nad rejon Tatr Niżnych nachodziła kolejna. Same
wyładowania atmosferyczne trwały ponad 3 godziny, a deszcz lał się
z nieba praktycznie przez jeszcze następne 3 godziny. Byłyśmy w
miejscu, gdzie szlak prowadzi w lesie, poniżej otwartych
przestrzeni. Naszym pierwszym możliwym schronieniem i tak była útulňa, do której musiałyśmy dotrzeć. Rozbijanie namiotu na
„przeczekanie” było niemożliwe z powodu kiepskiego terenu i po
szybkiej analizie po prostu bezsensowne, bo wtedy miałybyśmy już
wszystko przemoczone. Podczas panującej burzy również wymijaliśmy
się co chwilę ze spotkanym wcześniej turystą. Nawet pobliskie
pioruny nie były w stanie go zmusić do powiedzenia czegokolwiek. W
pewnym momencie koleś stanął pod drzewem i zaczął analizować
mapę w telefonie. My stwierdziłyśmy, że stanie i tak nas nie
uchroni przed przemoczeniem. W butach już ostro chlupało, ręce
miałyśmy pomarszczone od ciągłego kontaktu z wodą. W największym
epicentrum burzy zostałyśmy na szlaku same.
|
Prosto w paszczę burzy!!! |
Szłyśmy do
przodu, mijając po drodze coraz większe płaty błota czy utworzone
mini-strumienie na ścieżce. Przemoczenie w butach osiągnęło taki
poziom, że nawet już nie starałam się ich omijać. Karolina, mimo
że miała z prawdziwego zdarzenia buty trekingowe za kostkę z
Gore-texem też nie sprostały panującym warunkom. Nagle przed
oczami mignął nam krótki błysk, dosłownie w tej samej chwili
przeczułam, że zaraz po nim szykuje się coś mega grubego. Piorun
uderzył tak blisko nas, że na trzy sekundy przytkało mnie w klatce
piersiowej, co najmniej jakby ten piorun chciał się przeze mnie
przebić na wylot. Było to straszne uczucie. Obie spojrzałyśmy na
siebie z lekkim niepokojem. Ta burza chyba się nigdy nie skończy!
Dopiero na szczycie Homôľka przestało padać, chociaż na sąsiednim
grzbiecie dalej było słychać pomruki burzy. Na spotkanie wyszła
nam para turystów, która również przyodziana w kurtki
przeciwdeszczowe i peleryny wędrowała w stronę Andrejcovej.
Wymieniłyśmy się z nimi cennymi informacjami, życząc sobie na
pożegnanie „powodzenia”.
|
Chlup, chlup. |
Dotarłyśmy
do útulňi
Ramža. Chatka jest dużo mniejsza od
Andrejcovej.
Lokalizacja źródła i jego jakość (woda) jest dużo gorsza. Nie
zaglądałyśmy nawet do środka chatki bo już była przepełniona
mieszkańcami. Od razu zabrałyśmy się za poszukiwania jakiegoś
płaskiego skrawka ziemi. Z rozbitego namiotu wyciągnęłyśmy jedną
linkę od odciągu i obwiązałyśmy pomiędzy dwoma drzewami w celu
zrobienia mini suszarni. W międzyczasie pojawił się kolejny
samotny wędrowiec, tym razem
jednak bardziej otwarty do rozmowy. Co prawda nikt nie miał ochoty
po tak dynamicznym dniu dużo gadać, to kilka uprzejmych zdań ze
sobą zamieniliśmy. Rozbił się co prawda niedaleko nas, ale i tak
czułyśmy się jakbyśmy miały swój mały, własny azyl. Drugi
dzień za nasz prysznic robiły chusteczki nawilżające, po których
czułyśmy się jeszcze bardziej brudne, z powodu uczucia kleistości
ciała. Odpaliłyśmy kuchenkę w celu zagotowania wody na liofila. Po kolacji razem z kurami poszłyśmy spać. Dopiero około północy na
dobre się rozpogodziło. Noc była już spokojna, więc nie
odczułyśmy braku jednego odciągu w namiocie. Liczyłyśmy, że
buty trochę podeschną, ale w tych warunkach było to marzenie
ściętej głowy.
|
Nasz biwak przy útulňi Ramža. |
Dystans
dnia: 20 km
Przewyższenie:
1183 ↑, 1313 ↓
Trasa: útulňa Andrejcová 1410 m n.p.m – sedlo Priehyba 1190 m n.p.m – Kolesárová 1508 m n.p.m – Zadná hoľa 1589 m n.p.m – útulňa Ramža
czwartek, 2
sierpnia 2018
Pierwszy
nieśmiały promień słońca zaczął ogrzewać tropik namiotu.
Wypełzłyśmy, by zobaczyć sytuację na niebie. Po wczorajszych
burzach nie było już śladu. Ponownie na horyzoncie pojawiły się
Tatry Wysokie. Część rzeczy pozostawiona na naszej lince, była
już prawie sucha, ale buty, które zostawiłyśmy w przedsionku w
namiocie, miały w sobie wciąż tyle samo wody. Podczas szykowania
śniadania, mentalnie przygotowywałyśmy się do momentu wsadzenia
stóp z powrotem w buty - pierwsze 5 sekund najgorsze! Gdy my już
zaczęłyśmy się krzątać wokół namiotu, obudził się nasz
sąsiad. Spojrzał na niebo i uśmiechnął się. Przywitał się z
nami i wymieniliśmy się planami dnia. W rozmowie okazało się, że
nie ma koncepcji jak wydostać się z Telgártu. Podałam mu stronę
internetową www.cp.sk, która
wyświetla połączenia autobusowe oraz kolejowe na terenie Słowacji.
Widać było, że bardzo mu pomogłam dzieląc się tą informacją.
Na pożegnanie, chyba w podzięce dostałyśmy mini paczuszki żelek
Haribo :D Takie drobne gesty jakoś od razu nastrajają pozytywnie na
cały dzień. Po wpięciu klamer od pasów biodrowych plecaków,
ruszyłyśmy zbierać kolejne górskie kilometry.
|
Kolejny poranek przywitany na szlaku. |
|
Útulňa Ramža. |
Na szlaku
było wciąż mokro, słońce nie zdążyło jeszcze wszystkiego
przesuszyć, zwłaszcza wysokich traw, przez które się
przedzierałyśmy. Słońce jednak coraz szybciej zaczęło podnosić
temperaturę
powietrza. Po około 4 godzinach łaziorki, wylądowałyśmy na
upragnionej przełęczy Čertovica.
Buty suszyły się na
słońcu, a my z gołymi stopami, siedząc na zewnątrz pod
parasolem, wybierałyśmy żarełko z menu w jednej z knajp. W końcu
jakieś normalne żarcie! - okrzyknęłyśmy jednogłośnie.
Zdecydowałyśmy się skosztować tradycyjnego słowackiego dania,
które polecił nam Arian – haluszki z bryndzą. Porcja jednak
okazała się być dla nas za mała, więc domówiłyśmy jeszcze
dodatkowe danie. Wszystko zapiłyśmy 0,5l Kofolą. W sumie podczas
naszego tygodniowego pobytu na Słowacji, nasze nerki przefiltrowały
jej chyba ze 3 litry.
|
Wędrówka przez wysokie, mokre trawy. |
|
Słońce zaczyna przypiekać. |
|
Na szlaku. |
|
Widoczki. |
|
Uwaga pod nogi! |
|
Przełęcz Čertovica 1238 m n.p.m |
Po
przeanalizowaniu prognoz, które standardowo nad ranem otrzymałyśmy
sms'em oraz ogólnego naszego stopnia wysuszenia, ustaliłyśmy, że
zamiast cisnąć aż do Útulňi pod Chabencom - Ďurková
(1623 m n.p.m)
, która była dość daleko, zatrzymamy się na noc w schronisku pod
Ďumbierem.
Będziemy miały czas wszystko wysuszyć i zregenerować siły, tym
bardziej że kolejne dwa dni zapowiadały się idealne na wędrówkę
po najbardziej widokowej części Grani
Tatr Niżnych.
Z przełęczy
Čertovica
czekało nas znaczne podejście. Szybko znalazłyśmy się na
otwartej przestrzeni, na której znowu odczułyśmy duchotę -
znajoma przesłanka zbliżającej się burzy. Ograniczyłyśmy
robienie przerw, by szybciej znaleźć się pod dachem schroniska
Štefánika
1740 m
n.p.m.
|
Czas spalić haluszki! |
|
Widoki na podejściu. |
|
Wchodzimy teraz w bardziej wysokogórski klimat Tatr Nżnych. |
|
Je super! |
|
Gdzie to schronisko?! |
|
Zielone plamki. |
|
Dobrze, że my idziemy w innym kierunku! |
|
Tam już buczy! |
|
Chata M.R.Štefánika pod Ďumbierom - 1740 m.n.p.m |
Udało się!
Nie sięgnęła nas ani jedna kropla deszczu! Burzowe chmury nad nasz
rejon zaczęły dopiero się zbliżać. W schronisku
(www.chatamrs.sk) znalazłyśmy dziewczynę z obsługi z którą
załatwiłyśmy sprawę noclegu (koszt: 21 euro/os ze śniadaniem w 8
os pokoju). Kolejny drobny sukces, standardowo opiłyśmy Kofolą.
|
Gdybyśmy miały jeszcze wątpliwości co do zostania na noc w schronisku, to kociaki nas ostatecznie przekonały. |
|
Mruczaki to wielkie pieszczochy! |
|
Młody Garfield. |
|
Tyle szlaków, my jednak uparcie wciąż wybieramy czerwony. |
Przed
wyjazdem, podczas planowania i szukania informacji na temat przejścia
Grani Tatr Niżnych, poruszania się po Słowacji itd., zastanawiałam
się w jakim języku najlepiej w tym kraju rozmawiać. Gdy pytałam
znajomych, którzy znacznie częściej bywali u naszych południowych
sąsiadów, jednogłośnie odpowiedzieli by śmiało mówić po
polsku, a na pewno dogadamy się ze Słowakami. Przyznam szczerze, że
nie mogłyśmy zostać wierne swojemu ojczystemu językowi. Już od
pierwszego dnia, będąc jeszcze w drodze przez Czechy, wszędzie
porozumiewałyśmy się w języku angielskim. Co ciekawe, gdy
siedziałyśmy sobie na pobliskiej górce za schroniskiem by
podziwiać zachód słońca nad Chopokiem, podeszło do nas dwóch
Słowaków. Z początku w swoim ojczystym języku zapytali czy
jesteśmy Polkami. Gdy usłyszeli twierdzącą odpowiedź, sami
zaproponowali by pogadać po angielsku, bo jak stwierdzili, to co
mówimy rozumieją w jakiś 20%. I taki sam procent tyczył się
naszego zrozumienia tego co oni mówią do nas po słowacku.
Zostałyśmy nawet zaproszone na shot'a z okazji wieczoru
kawalerskiego, który spędzali w schronisku. Grzecznie odmówiłyśmy
i po zachodzie słońca udałyśmy się już do pokoju. Pakując
ostatnie rzeczy do plecaków, nagle w progu stanął chłopak i
zapytał po angielsku czy jest jakiś podział na damskie i męskie
pokoje. My, wprawione już w bojach wszak od trzech dni pobudzamy
nasze szare komórki by odkopywać zapomniane angielskie słówka,
śmiało odpowiedziałyśmy również na pozostałe jego pytania. Gdy
zajął łóżko naprzeciwko nas i w spokoju zajął się ogarnianiem
swoich rzeczy w plecaku, odezwałam się już do Karoliny
po polsku. Okazało się, że ów chłopak to nasz rodak. Dalszy
wieczór przegadaliśmy po polsku rozmawiając głównie o górach.
|
W końcu jakieś wspólne zdjęcie ;) |
|
Zachód słońca nad Chopokiem. |
Dystans
dnia: 15 km
Przewyższenie:
1074 ↑, 624 ↓
Trasa: útulňa Ramža - sedlo Čertovica – Rovienky – Chata M.R.Štefánika pod Ďumbierom -1740 m.n.p.m
piątek, 3
sierpnia 2018
Tuż po
śniadaniu, wyruszyłyśmy w stronę Dumbiera 2046 m n.p.m –
najwyższej góry całych Tatr Niżnych. Już od rana można było
oddychać pełną piersią. Dwa dni spokoju od burz – ta wizja była
tak cudowna, że nie mogłyśmy uwierzyć, że udało nam się
idealnie spasować najciekawszy etap naszej wędrówki z piękną
pogodą. W lecie nie ma co liczyć na tydzień słonecznej aury,
zawsze jest duże ryzyko wystąpienia burz. Te dwa dni, które
dopiero były przed nami, do reszty nas wychillowały. Każda
przełęcz, każdy kolejny wierzchołek był pretekstem do
ściągnięcia plecaka z ramion i po prostu położenia się na
trawie w celu napawania się górskimi widokami, które można było
podziwiać w 360 stopniach.
|
Widok z tarasu schroniska o poranku. |
Na podejściu
na Dumbier, przemknęło nam małe stado kozic. Niestety kopytne były
na tyle sprytne, że nie dały się złapać na zdjęciu.
|
To nie wina obiektywu. Krzyż jest naprawdę krzywy. |
|
Ze szczytu - panorama na Tatry. |
|
Kolejna panorama. |
Gdy zaczęło
się zagęszczać na szczycie, zeszłyśmy z powrotem do punktu gdzie
prowadzi dalej szlak czerwony. Po około godzinie siedziałyśmy już
w Kamiennej Chacie pod Chopokiem, zagryzając struclę i popijając
kolejny kufel Kofoli. Okolice Chopoka bywają często tłumne z
powodu pobliskiej kolejki, która na pełnych obrotach wwoziła od
rana kolejne osoby. Większość kręciła się na przestrzeni max 10
km, więc gdy zeszłyśmy z Dereszy – kolejnego skalistego szczytu
na naszym szlaku, ilość osób spotkanych na ścieżce wróciła do
normy. Dalsza wędrówka głównym grzbietem nie była forsowna. Deniwelacja wynosiła maksymalnie 150 metrów, więc zanim na dobre odczułyśmy kolejne podejścia, już zdobywałyśmy kolejne wierzchołki widniejące na mapie.
|
Niedawno wyremontowane schronisko jest utrzymane w nowoczesnym, ale ciepłym klimacie. |
Przy takim spokoju, pięknej pogodzie i rozległych widokach, brakuje słów by opisać proces jaki dzieje się w duszy. Istne karmienie najsmakowitszymi łakociami!
Chabenec
1955 m n.p.m to kolejny szczyt, z którego rozpościerają się
fantastyczne widoki. Również na nim zrobiłyśmy sobie dłuższą
przerwę. Z jego wierzchołka wzbił się w powietrze paralotniarz,
który krążył przez chwilę nad naszymi głowami. Gdy złapał
dobrą nośność, odleciał w stronę Chopoka.
|
Kolejny szczyt z głównej grani zdobyty! |
|
Paralotniarz. |
|
A tak wygląda dalsza droga. |
|
Najwyższe szczyty Tatr Niżnych - Chopok oraz Dumbier. |
Przy tak
zwanej „złotej godzinie”, kiedy słońce ubiera krajobraz w
ciepłe barwy, udałyśmy się w stronę naszej dzisiejszej mety - útulňi Ďurková. Chata ma swojego gospodarza. Spanie w niej to
symboliczny koszt 5 euro. My zdecydowałyśmy się znowu na namiot,
który rozstawiony, szybko zgubił wilgoć i ostatnie krople na
tropiku.
|
Same na szlaku. |
|
Do chatki już blisko! |
|
Czworonożny mieszkaniec chatki. |
|
Kolejny biwak na trasie. |
W odległości
około 200 metrów od chaty jest dostęp do źródła. Jego
lokalizacja jest na tyle wygodna, że niektórzy po kilku dniach
ciągłej wędrówki, zdecydowali się nawet na szybki prysznic w
kuckach ☺
|
Patrząc na ilość osób, która planowała zanocować w chatce, cieszyłyśmy się że targamy namiot na plecach. |
|
Widok z namiotu. |
Dystans
dnia: 18 km
Przewyższenie:
1190 ↑, 1288 ↓
Trasa: Chata M.R.Štefánika pod Ďumbierom 1740 m.n.p.m – Ďumbier 2043 m n.p.m – Chopok 2024 m n.p.m – Dereše 2004 m n.p.m –
Chabenec 1995 m n.p.m– Útulňa pod Chabencom Ďurková (1623 m n.p.m)
sobota, 5
sierpnia 2018
Ponieważ
chata leży troszkę poniżej szlaku, po zwinięciu biwaku i dopięciu
po raz kolejny klamer od pasów biodrowych naszych plecaków
(odczuwalnie już lżejszych!) podeszłyśmy z powrotem na główny
grzbiet. Przed nami były do zdobycia kolejne wierzchołki. Velka
Chochul'a 1753 m n.p.m najbardziej zapadła nam w pamięć, ze
względu na swoją nazwę. Mi osobiście skojarzyła się z jakąś
wredną jędzą z bajki. Góra nie okazała się być taka zła.
Ugościła nas kolejnymi pięknymi widokami.
|
Od rana słoneczna pogoda! |
|
Nasza wiedźma zdobyta! |
|
Muchomorki na szlaku. |
|
Zejście na przełęcz, na której będziemy biwakować. |
Teoretycznie
mogłybyśmy dzisiaj dojść już do mety w Donovalach, ale
musiałybyśmy czekać do 3 w nocy na autobus do domu. Na przełęczy
Hiadelskiej (Hiadeľské
sedlo), na której również
znajduje się schron w postaci wiaty z poddaszem oraz dostęp do
źródła wody, postanowiłyśmy spędzić naszą
ostatnią noc w Tatrach Niżnych, a już końcowy odcinek szlaku
zostawić sobie na jutro. Zjawiłyśmy się na przełęczy stosunkowo
wcześnie, bo już o 16:00. Początkowo zapowiadało się, że
będziemy same, ale z biegiem godzin zaczęli przychodzić kolejni
trekkingowcy. Na przełęczy znajduje się według nas najlepsze
źródło (jakość wody i ukryta lokalizacja z miejscem na
rozstawienie potrzebnych rzeczy). Wykorzystując bycie samym w
okolicy, szarpnęłyśmy się na „prysznic” z uwzględnieniem
miejsc strategicznych. ☺ Jedna stawała na czatach niczym surykatka,
a druga szybko ogarniała co trzeba. Ja nawet zdecydowałam się na
umycie włosów. W ogóle to był „prysznic” klasy premium,
ponieważ z racji ostatniego już dnia biwakowego, wiedziałyśmy, że
mamy jeszcze sporo gazu do dyspozycji. Dla podniesienia komfortu,
podkręciłyśmy sobie trochę temperaturę wody, mieszając wrzątek
bezpośrednio z wodą ze źródła.
Piękne i
pachnące wróciłyśmy z powrotem w okolice przełęczy, przez którą
przebiegają dużych rozmiarów słupy energetyczne. Rozbiłyśmy
namiot, a że wieczór był ciepły i bezwietrzny, posłania
wylądowały na zewnątrz. Na przełęcz docierali kolejni wędrowcy,
my natomiast leżałyśmy sobie odświeżone i wyluzowane, wyjadając
zapasy żarcia w postaci kisielków, budyniów i innych kaszek. Nasza
przygoda z granią Tatr Niżnych powoli dobiegała końca, a wraz z
nią i dobra pogoda. Niedziela od samego rana zapowiadała się
deszczowa. Miałyśmy czas do 9:00 by zdążyć na metę przed
zmoknięciem. Według wyliczeń pozostało nam jeszcze około 3
godzin wędrówki, a nasz autobus z Donovaly odjeżdżał kilka minut
po 10-tej.
|
Kisielek Party! |
|
Ostatni biwak na szlaku :( |
Dystans
dnia: 18 km
Przewyższenie:
735 ↑, 1266 ↓
Trasa: Útulňa pod Chabencom (Ďurková) – Latiborská hoľa 1643 m n.p.m – Veľká Chochuľa 1753 m n.p.m – Prašivá 1652 m n.p.m – Hiadeľské sedlo
niedziela, 5
sierpnia 2018
W ostatni
dzień musiałyśmy się sprężyć z pakowaniem i śniadaniem,
dlatego zgodnie z ustaleniami jeszcze przed 6 rano byłyśmy gotowe
by wyruszyć na szlak. Rzeczy do spakowania było już niewiele.
Przez ostatnie dni doszłyśmy do perfekcji ze zwijaniem i pakowaniem
namiotu do pokrowca czy upychaniem ogólnych rzeczy osobistych do
plecaka. Zawsze rano załączałam telefon, by odczytać wiadomość
z najświeższymi prognozami. Niestety oprócz informacji o pogodzie,
tym razem otrzymałam od naszego „Centrum Kryzysowego” jeszcze
jedną, niestety bardzo smutną wiadomość. W Tatrach zginął mój
i Damiana dobry kolega, któremu kilka lat temu pokazaliśmy górski
świat. Obryw skalny spowodował śmiertelny w skutkach wypadek.
Szykowałyśmy się do wymarszu, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć w
tę wiadomość. Na tym ostatnim już odcinku do Donovaly miałam
wrażenie jakby ciężar tych cholernych skał spoczął na moim
sercu.
|
Ostatnią wędrówkę rozpoczynamy od ostrego podejścia. W dole przełęcz na której biwakowałyśmy. |
|
Podejście na Kozí chrbát 1330 m n.p.m. |
|
Ostatni szczyt. Z niego już tylko zejśćie do Donovaly. |
|
Widać Donovaly! |
Gdy
wyszłyśmy na ostatni, asfaltowy odcinek szlaku, zaczęło padać.
Przekroczyłyśmy bramę z napisem Donovaly. Doszłyśmy do mety!
Dałyśmy sobie świetnie radę lepiej niż nie jeden męski team
spotkany na szlaku.
|
Koniec! |
W Donovalach
miałyśmy do dyspozycji jeszcze zapas czasu. Wykorzystałyśmy go na
zrobienie zakupów słowackich słodyczy, a w pobliskiej knajpie
zjadłyśmy drugie śniadanie. Nasz Flixbus przyjechał do Donovaly
na czas. Będąc jeszcze na przystanku, zgodnie stwierdziłyśmy, że
to nie koniec naszej przygody ze słowackimi górami. Stanowczo
wzrósł nam apetyt. Tatry Niżne smakowały znakomicie, ale przecież
o to chodzi by poznawać nowe smaki, więc zaczęłyśmy snuć plany
o kolejnym wyjeździe.
Podróż do
Krakowa minęła nam bez problemów, chociaż gdy rozczytałam się w
wiadomościach o wypadku, które zaczęły pojawiać się na różnych
portalach, ciężar uciskający serce, zwielokrotnił się, powodując
po prostu eskalację wielkiego żalu i smutku.
W Krakowie
miałyśmy przesiadkę, około 1,5 h czekania na autobus do
Wrocławia. Egzystując prawie przez tydzień w ciszy, z dala od
ludzkich skupisk, ciężko było nam się odnaleźć w tej
cywilizowanej dziczy panującej w obrębie dworca.
Dystans
dnia: 9 km
Przewyższenie:
483 ↑, 622 ↓
Trasa: Hiadeľské sedlo – Kozí chrbát 1330 m n.p.m – Donovaly
Z
tygodniowego pobytu wróciłyśmy mega wypoczęte i pełne energii,
mimo iż w nogach miałyśmy przewędrowane ponad 90 km, a sumując
wszystkie dni na szlaku, pokonałyśmy prawie 6000 m przewyższenia!
Poradnik oraz przydatne informacje i przemyślenia:
Dysponowałyśmy
papierową mapą wyd. Compass Tatry Niżne w skali 1:50 000. Na
mapie są zaznaczone źródła. Przy każdym schronie w którym
spałyśmy był w niedalekiej odległości dostęp do wody.
W dobie
smartfonów i roamingu na przesył danych komórkowych warto
zainstalować aplikację z mapą offline. My używałyśmy „Mapy
Turystycznej”, która sprawnie wyprowadzała nas na właściwą
ścieżkę, gdy zgubiłyśmy szlak. Łatwiej też dzięki aplikacji
planować dystans dnia.
Na
śniadania i obiado-kolacje jadłyśmy dania liofilizowane. Wiem, że
ich koszt jest większy niż zupki chińskiej, ale warto w budżecie
wyjazdu zawrzeć ich zakup. To nie tylko pełnowartościowy posiłek,
ale także mniejszy ciężar do noszenia, w stosunku do np. słoików
i konserw. Plecy na pewno wam za to podziękują. W czasie drogi
wzmacniałyśmy się batonami, ciasteczkami typu „Belvita”,
owocami suszonymi. Mając trochę euro w kieszeni na całej trasie
są też miejsca z dostępem do normalnego jedzenia: schron
Andrejcova (piwo, zupa), przełęcz Czertowica (kilka knajp), dwa
schroniska w niedalekiej od siebie odległości (schronisko
Stefanika oraz Kamenna Chata – szeroki wybór), schron Durkova
(piwo, zupa).
Dylemat
od zarania dziejów: Jaką zabrać ilość wody? Ja używałam
bukłaka, do którego wlewałam maksymalnie 1,5l wody – w
zależności od tego jak miał wyglądać dzień, często wody
wlewałam też mniej. Dodatkowo miałam ze sobą 0,5l butelkę wody
do rozpuszczania tabletek typu izotonik. Na trekking zabrałam ze
sobą jedną tubkę Litorsala.
Z racji
tego, że byłyśmy dwie, sprzęt wspólny do noszenia
podzieliłyśmy, zachowując w miarę taką samą wagę. Wyszło
około 2 kg na głowę. Mi przyszło nosić tropik oraz sypialnię
namiotu. Karolina nosiła maszty od namiotu i śledzie, kuchenkę
gazową typu Jetboil, kartusz z gazem oraz mini apteczkę.
Kuchenkę
odpalałyśmy dwa razy: rano do śniadania oraz wieczorem do
obiado-kolacji, średnio gotując za każdym razem około 1l wody,
który starczał nam na zalanie dań liofilizowanych. Kartusz z
gazem o pojemności 240g w takim trybie spokojnie wystarczył -
czyli gotowanie 1l wody do wrzątku - dwa razy dziennie, przy
warunkach letnich, raczej bezwietrznych.
Miałam
duży dylemat w jakich butach przejść te 90 km. Ostatecznie
zdecydowałam się zabrać sandały z ochroną palców oraz buty
trailowe. Lato obfituje w częste występowanie burz. Bałam się
przemoczenia butów, ale jak się okazało, przy dużych ulewach
tylko gumiaki by się w takich warunkach sprawdziły. Plusem
trailówek było to, że nawet jak przemokły, to gdy tylko
przygrzało trochę słońce, w szybkim tempie wysychały. Dzięki
butom trailowym czułam niesamowitą lekkość na szlaku. Teren nie
jest trudny techniczne, szlak prowadzi po normalnych górskich
ścieżkach – trochę błota, ziemia, piach, kamienie, korzenie.
Spisały się na medal! Po zakończonym dniu wędrówki w ogóle nie
odczuwałam zmęczenia i spokojnie mogłabym jeszcze przejść
kolejne kilometry!
Rzecz o
ciuchach. Mój zestaw startowy, który miałam na sobie to:
bielizna, koszulka z krótkim rękawem, krótkie spodenki, cienkie
skarpety, buty trailowe. Z dodatkowej odzieży zabrałam: 2x
koszulka z krótkim rękawem, nogawki kolarskie, kurtka puchowa 1x,
wiatrówka 1x (mała po spakowaniu), kurtka przeciwdeszczowa 1x
(także mała po spakowaniu), 1x cienkie skarpety, 1x grubsze
skarpety – przeznaczone raczej do zakładania do spania, majtki
2x, sandały. Sprzęt: czołówka, kije, materac dmuchany, śpiwór
puchowy na okres wiosna-lato, mini kosmetyczka, mini ręcznik, buff, opaska,
pokrowiec przeciwdeszczowy na plecak, aparat, telefon, okulary.
Przejście
grani można rozplanować z mniejszą ilością sprzętu – mam tu
na myśli nie zabieranie namiotu, który stanowi główny ciężar
całego bagażu. Można nastawić się na spanie tylko w schronach i
schroniskach lub zamiast namiotu spać pod tarpem.
No nie! Najpierw Mus Mozołu przeszedł GSB, a teraz Wy zrobiłyście grań Niżnych Tatr! Oba od dawna przeze mnie planowane i wiecznie odkładane na lepsze czasy! Widzę, że muszę w końcu rozprawić się z tematem: i jednym, i drugim ;) Gratuluję świetnego przejścia ;)
OdpowiedzUsuńU mnie, ten rok w końcu okazał się tym "lepszym czasem" bo i Niżne udało się w końcu zrealizować jak i MSB --> http://www.skadinagrani.pl/2018/06/may-szlak-beskidzki-na-rowerze.html Dwa dłuższe projekty :) Ale w głowie są już następne ;)
UsuńTatry Niżne są wspaniałe, muszę się tam znowu wybrać. Hmmm...może jutro? ;)
OdpowiedzUsuńMi się teraz marzy jakaś dłuższa wycieczka skiturowa lub rowerowa w Niżnych :D
UsuńNo co można napisać - rewelacja :D Świetna przygoda, piękne zdjęcia i kojąca (przynajmniej dla mnie) informacja o butach. Już byłem je przymierzać :P
OdpowiedzUsuńI jak wrażenia z przymiarki? ;) Pamiętaj by brać rozmiar większe! Ja noszę na co dzień 36, te trailówki mam 37, akurat jest miejsce na palce podczas schodzenia...
UsuńDodałam komentarz i zniknął, więc piszę jeszcze raz. Super relacja i wyprawa, tylko te burze mnie przerażają, ostatnio coraz bardziej się ich boję. Na Tatry Niżne napaliłam się już po relacji Morgusia, a teraz jeszcze bardziej.Niestety, urlopu już nie starczy ( a raczej starczy, tylko wiecej mi w pracy nie dadzą)
OdpowiedzUsuńNo niestety, na graniówkę trzeba już wziąć ten tydzień urlopu, z tego też powodu tak trudno mi było przez tyle czasu znaleźć chętne osoby na wyjazd.
UsuńFajna przygoda !
OdpowiedzUsuńCałkiem sprawnie poszło Ci ogarnięcie relacji z tak długiego wypadu. Ja mam z Niżnymi doświadczenie tylko czysto rowerowe ;)
No i brakuje mi jakiś późno wieczornych lub nocnych zdjęć !
Haha wiedziałam, że wspomnisz o nocnych zdjęciach! Chciałam robić, co prawda bez statywu... ale samej ciężko było mi się mobilizować by wyłazić z namiotu... Jednak z kimś kto też foci jakoś tak łatwiej. Poza tym, mój kit po naszych zimowych Karkonoszach niestety nie doszedł do siebie. Raz ostrzy raz nie, więc jedynym pewnym obiektywem jest ta moja stałka 35mm, którą miałam na wyjeździe. Zastanawiam się co z tym zrobić. Może byś polecił jakiś obiektyw szerokokątny (broń Boże rybie oko!) w rozsądnej cenie? ;) Jak schodziliśmy do Donovaly to mijałyśmy trasy MTB, chyba niedawno był nawet jakiś maraton "Donovalsky drapak". W ogóle chętnie bym się tam pojawiła z rowerem. Nawet w okolicach grani przewinęło się kilku rowerzystów na fullach.
UsuńDobre szkło i w przystępnej cenie pod matrycę APS-C Tokina 11-16 mm f/2,8. Fajne jasne szkło. Są też Tamrony i Sigmy, ale ciemniejsze.
UsuńJa Niżne tylko rowerowo. W szczególności okolice Kralovej H. :)
Jestem pod wrażeniem, brawo :). Może kiedyś uda się zrealizować takie przejście. Szlaki długodystansowe zawsze nas interesowały. Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Jesteście dużo bardziej doświadczeni w wielodniowych wędrówkach niż ja! Koniecznie musicie zawitać w Niżne! Tak sięgając pamięcią wstecz to jakoś wcześniej nie wędrowałam tak długo z całym dobytkiem na plecach. Ten wyjazd to był mój debiut jeżeli chodzi o taki rodzaj wyjazdu :D
UsuńSuper wyjazd. Jak widać sam dojazd nadal nie jest najłatwiejszy i jeden dzień trzeba liczyć. Miałem tak samo jak tam jechałem.
OdpowiedzUsuńPogoda, jak na letnie standardy, bardzo dopisała. Na drugiej części trasy (Ďumbierske Tatry), gdzie są najwyższe szczyty, pogoda dopisała :) Na pierwszej części też nie było tak źle.
No niestety, dojazd wciąż jest logistycznym wyzwaniem, zwłaszcza jeżeli tak długa trasa nie tworzy pętli, ale sam wiesz że warto bo Niżne są super ;)
UsuńPiękno tego graniowego szlaku w pełni wynagradza cały poniesiony trud. Kiedyś go przeszliśmy i marzenie wciąż pozostaje by przejść go po raz drugi, może w drugą stronę, ale nie koniecznie – może być w tą samą stronę. Niżne Tatry trudno scharakteryzować, bo występująca w nich różnorodność jest ogromna, przerosła to czego się spodziewaliśmy. Z każdym pokonanym wierzchołkiem widzieliśmy nowe wcielenie piękna krajobrazu i przyrody. Znakomite panoramy właściwie nie odstępowały nas na krok. Miło jest wspomnieć poprzez Twoją relację tamte dni. Gratulujemy Wam przejścia w podobnym stylu, choć nie było nam dane wyciągać namiotu z plecaka (trochę baliśmy się niedźwiedzia ;).
OdpowiedzUsuńZ Krakowa dojazd jest chyba niezły przez Poprad, który jest punktem przesiadkowym zarówno od strony Donovaly, jak i Telgart, ale też trzeba na to poświęcić oczywiście kolejny dzień. Takie jest jednak życie podróżnika i wędrowcy. Pozdrawiamy.
Dojazd przez Poprad nie pasował nam godzinowo. A tak poza tym to przy okazji zobaczyłyśmy dworzec autobusowy w Pradze :D
UsuńSuper relacja!!! Ja mam małe pytanko? Jak z ładowaniem telefonów? Gdzie można i jak sobie z tym problemem radziłyście? Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKarolina miała powerbank, ale nie został on całkowicie rozładowany. Dostęp do prądu miałyśmy w autobusach Flixbus na dojeździe i powrocie oraz w schronisku Stefanika (czyli mniej więcej w połowie trasy). Generalnie nie cierpiałyśmy na niski poziom baterii, bo też telefony służyły jedynie do dzwonienia lub włączania na chwilę aplikacji mapy turystycznej, zdjęć nie robiłyśmy, ponieważ była od tego lustrzanka. :)
UsuńKapitalna impreza. Grzbiet Niżnych Tatr i do tego wariant namiotowy, takie rzeczy trza docenić. Szacunek.
OdpowiedzUsuńWędrówka z namiotem na swoje uroki :)
UsuńSuper sprawa, bardzo podobało mi się, że wycieczka była namiotowa!!!! Tak a'propos, wybieram się tam na skiturach w najbliższy weekend, bo śniegu jeszcze mnóstwo i zastanawiam się czy przypadkiem nie wprowadzili tam jakiegoś zakazu chodzenia na skiturach np. po 1 maja jak u nas w Tatrach? Jeśli ktoś coś wie na ten temat to plisss niech daje znać. dzięki.
OdpowiedzUsuńPrzejście skiturowe tej grani moim zdaniem jest wykonalne tylko przy bardzo obfitej w śnieg zimie. Niestety są tam odcinki leśne, bardzo wąskie. Wg mnie na tego typu wyzwanie zimowe lepiej nadałyby się rakiety, a skitury w Niżnych raczej planować w formie innej trasy np, podejście stokami północnymi, zjazd południowymi.
UsuńHej super relacja👍brawo Wy🤗🤗mnie już dłuższy czas kręcą Niżne Tatry, więc wasza relacja mi się przyda.. czy na flixbus itd. kupowalyście bilety przez internet wczesniej?czy tak z marszu?
OdpowiedzUsuńNa flixbusa kupowałyśmy bilety wcześniej, ale nie z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Tak z miesięcznym wyprzedzeniem. Bilety z Popradu do Telgartu kupowałyśmy u kierowcy.
UsuńHej dzięki za odpowiedz👍A jaki macie namiocie?
UsuńPlanuję przejście w sierpniu tego roku. Chciałabym zapytać, jak sobie radziłyście z ładowaniem telefonu? Czy byłyscie wyposazone w powrebanki? Pozdrawiam serdecznie! Świetny opis!
OdpowiedzUsuńTak, miałyśmy ze sobą dwa powerbanki.
UsuńJuż doczytałam wyżej :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna relacja i świetne zdjęcia
OdpowiedzUsuńDzięki. Pogoda też trochę pomogła, by uchwycić w migawce piękno Niżnych Tatr.
Usuńhej, byłąm też :)z wydrukowaną Waszą relacją w plecaku :) dzięki za wskazówki , przydały się :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAle super! Bardzo się cieszę, że przydały się wskazówki!
UsuńFajna relacja. Muszę w końcu dotrzeć w Niżne,MF i WF już odwiedzone :)
OdpowiedzUsuńA ja mam do odwiedzenia Wielką Fatrę. Jeszcze nigdy tam nie byłam. Też marzy mi się przejście głównym grzbietem.
UsuńSkadi, zamierzam w sierpniu przejść grań Niżnych w obydwie strony. Potrzebuję info gdzie można się rozbić. Czy pod Chopokiem i Andrejcovą można się rozbić namiotem?
OdpowiedzUsuńHej ja szłam 2 lata temu. Mozna się rozbić darmo pod Andrejcova , koło Ramzy, pod Durkova (kiedyś było darmo, a teraz jest chyba 5 euro oplaty) I na Hiadelskim sedlo. Nie można się rozbić pod Chopokiem . Jest tu problem właśnie między Ramza a chata Durkowa. Niektórzy nie rozbijają się koło ramzy, tylko poniżej sedla certovica a potem dopiero pod Durkovą.
UsuńWyjściem.jest nocowanie u Stefanika albo w Kamiennej chacie. Na dziko pokuta niestety.
Rozwiązaniem jest nocowanie w drevutni u Stefanika, z której my skorzystamy. Kosztowało to 8 euro od osoby. Ale w tym jest możliwość kąpieli. Nabrania wody itd.
Ta drevutnia to pomieszczenie z tyłu chaty. Jest tam taki podest, na który wchodzi się po drabince. Mini schodki. Coś w rodzaju antresoli . I.mozns tam spać.
Jeszcze jest utulnia koło Kecki już pod Donovaly. Ale tam.nie wiem czy można się rozbić.
Powodzenia
JoKe, dzięki za obszerną odpowiedź! Nic więcej od siebie nie mam do dodania. Pozdrawiam!
UsuńA ja jeszcze dodam,że trzeba u Stefanika dopytać o ten nocleg w "drewutni", bo normalnie to oni oferują nocleg że śniadaniem za 23euro. A teraz pewnie drożej.
UsuńPonadto przy chacie Stefanika odbija szlak nieb. , na którym blisko jest utulna Brenkus. Można tam przenocować w środku. Jest bezpłatna. Tyle,że trzeba odbić.