Zdobywanie szczytów lodowcowych w stylu "tatrzańskim" - czy się da?
Myślisz o Alpach? Chciałbyś zobaczyć wyższe góry od Tatr? Marzysz o przekroczeniu magicznych 3000 lub 4000 m n.p.m? Fascynuje cię świat lodowców, które parafrazując znany cytat trzeba spiesznie podziwiać i po nich chodzić bo tak szybko topnieją? Wydaje ci się, żeby spełnić takie marzenia trzeba brać specjalnie co najmniej tygodniowy urlop?
Swój
pierwszy trzytysięcznik – Habicht – górę o wysokości 3277 m
n.p.m zdobywałam „zgodnie ze sztuką”. Start z parkingu na
wysokości około 1100 m n.p.m. Nocleg w namiocie na wysokości ok.
2000 m n.p.m. i następnego dnia atak szczytowy, co dało 1300
metrów przewyższenia do szczytu.
Co
pamiętam z tego wyjazdu? Przyginający do ziemi plecak, kiedy w
palącym majowym słońcu maszerowaliśmy na miejsce pierwszego
biwaku. I nocleg na pochyłości terenu, polegający w zasadzie na
robieniu leżących przysiadów w namiocie. Płaskiego miejsca nie
zlokalizowaliśmy. Po tym wyjeździe zaczęły się pojawiać u mnie
pierwsze problemy z kręgosłupem. Odezwała się przepuklina krążka
międzykręgowego. Diagnoza dla mnie wielce szokująca, a wśród
opinii lekarzy przekreślająca jakąkolwiek aktywność w górach.
Na szczęście nie dałam się pokroić na stole operacyjnym.
Kręgosłup udało mi się doprowadzić do porządku dzięki
regularnym ćwiczeniom. Od tej historii z załamaniem zdrowotnym,
zaczęłam baczniej analizować co noszę na plecach i czy
przypadkiem nie jest tego za dużo.
Wyglądamy jak byśmy mieli 2 tygodnie być z dala od cywilizacji. |
To zdjęcie mówi bardzo wiele. |
Pierwszy wyjazd na trzytysięcznik, pierwsza góra lodowcowa. Adrenalina krążyła we krwi od początku i szliśmy w założeniu, że taki duży cel= duży plecak. |
Pierwszy raz na lodowcu. Gabaryty plecaka wciąż te same, mimo że w środku jest praktycznie pusty, bo część rzeczy została w namiocie poniżej lub mam je po prostu na sobie. |
Kolejne
wejścia na szczyty lodowcowe – Hochalmspitze i Grossglockner –
przebiegały według tego samego schematu. O ile w przypadku
Hochalmspitze nocowaliśmy w otwartym w tym czasie schronisku i
plecak nie był w związku z tym przesadnie ciężki, o tyle przed
wejściem na Grossglockner nocleg wypadł w winterraumie (zimowy
schron). Wiązało się to z wtarganiem pewnej ilości dodatkowej
graciarni i znów przyginało udręczone ciało do ziemi. Pokonanie
dystansu do schronu bez dodatkowego balastu zajęło by nam znacznie
mniej czasu. Był
to okres kiedy przewyższenia w okolicach 2 tysięcy metrów wydawały
się kosmiczne. Do tego dochodziło przekonanie o konieczności
aklimatyzowania się przy wejściu na górę trzytysięczną.
Swego
rodzaju przełomem okazał się wyjazd do Szwajcarii, gdzie bez
robienia aklimatyzacji w stylu kolejkowym weszliśmy bez
jakichkolwiek negatywnych objawów gwałtownego zdobywania wysokości
na Allalinhorn i Weissmies.
Zejście z Weissmies. Plecak poniżej 30 litrów spokojnie starcza mi na wypady w różnych wariantach. |
Zrobione przewyższenie na obydwu szczytach wynosiło około tysiąca metrów, niemniej jednak widmo choroby wysokościowej przestało wyglądać tak bardzo poważnie. Już rok później, robiąc aklimatyzację przed planowanym wejściem na Mont Blanc, zdecydowaliśmy się na Gran Paradiso, na odważny krok zrobienia czterotysięcznika wprost z campingu na wysokości około 1900 m n.p.m – a więc licząc z drobnymi utratami wysokości w związku z przebiegiem trasy, całość przewyższeń do szczytu (4061 m n.p.m) mogła tu wynieść ok. 2200-2300 metrów. Jak się okazało, taki sposób działania był strzałem w dziesiątkę.
Podczas pakowania na Gran Paradiso - pierwszy czterotysięcznik zdobyty w jeden dzień, bez użycia dóbr cywilizacji. Ponownie plecak < 30 litrowy w pełni wystarczył na ten czelendż. |
Mniejszy ciężar to większa swoboda ruchów, lepsze nastawienie do wszystkiego i możliwość osiągnięcia celu równie realna. |
Przyjemność
ze zdobywania góry była nieporównywalna z niczym, kiedy na plecach
niosło się tylko podstawowy sprzęt lodowcowy, nieco jedzenia i
ciepłego ciucha. Owszem, wymagało to wcześniejszego wyjścia –
jednak z uwagi na brak w przebiegu drogi miejsc zagrożonych
spadającymi kamieniami, mogliśmy pozwolić sobie na opuszczenie
namiotu około 4 a 5 rano. Początkowo dobre tempo było wręcz
wymuszone pogodą – do momentu oświetlenia przez promienie
słoneczne, musieliśmy gnać do góry żeby zagrzać organizm. Nie
było też motywu do zatrzymywania się w celu robienia zdjęć 😃Szczyt został zdobyty i bez żadnych komplikacji, zmęczeni choć
szczęśliwi i z nieco zbolałymi stopami, wróciliśmy na camping.
Następnego dnia mogliśmy spokojnie przejechać pod Mont Blanc.
Najwyższej
góry Alp nie zdobyliśmy z zupełnie innych przyczyn, niemniej
jednak gdybyśmy poświęcili na zdobycie Gran Paradiso jeden dzień
więcej, spod Białej Góry wygoniłoby nas załamanie pogody, które już całkowicie zabrałoby nam szansę na wyjście w ogóle w góry.
Mont Blanc - podejście drugie. Plecak ten sam, ale lżejszy. |
Jak
się okazuje, dla człowieka który w miarę regularnie bywa w górach
i przejawia nieco aktywności (u nas był to w tamtym sezonie głównie
rower górski – może nie wyczynowo, ale w miarę regularnie),
zdobycie dwóch tysięcy metrów przewyższeń na górze trzy czy
troszkę ponad czterotysięcznej nie jest wielkim wyczynem – bo i
my jesteśmy raczej przeciętnie sprawni.
Nie
chcę oczywiście nikogo zachęcać do szarżowania, warto jednak
stopniowo przyzwyczaić organizm do nieco większej intensywności
wysiłku i nie nakładać na siebie blokady psychologicznej trzech
czy czterech tysięcy metrów. To też są góry „dla ludzi”,
trzeba tylko wiedzieć kiedy na nieco więcej można sobie pozwolić.
Na pewno warto przed takim atakiem w miarę dobrze się wyspać –
mi wtedy każda góra wydaje się o połowę mniejsza. Ważna jest logistyka i strategia, jak również dobre zapoznanie się z terenem gdy idziemy na nieznany przez nas szczyt. Skarbnicą wiedzy są wtedy opisy przejść i zdjęcia w necie lub nawet analiza zwykłej mapy. Trzeba mieć na uwadze, że warunki w górach, zwłaszcza lodowcowych nie są rok rocznie takie same.
Co zatem daje zdobywanie szczytów lodowcowych w stylu "tatrzańskim"? Na
pewno wielkim plusem jest możliwość robienia bliższych alpejskich
trzytysięczników w ramach przedłużonego weekendu – wszak nie każdy
ma możliwość nielimitowanego rozporządzania dniami wolnymi od
pracy. Nie chcę tu jednak szerzyć herezji o tym, że wysokościówka
to bzdura. Choroba wysokościowa istnieje i potrafi dopaść również
na "niskim" bądź "wysokim" czterotysięczniku. Mnie dolegliwości dopadły już kilka
minut po tym jak zaczęłam schodzić z Mont Blanc (nagła zmiana
ciśnienia), u Damiana natomiast już podczas wchodzenia, na
wysokości ok 4300 m n.p.m pojawił się ból głowy oraz nudności. Każdy organizm reaguje inaczej. Słyszałam nawet o osobach, które już źle czują się na wysokości lekko ponad 3000 m n.p.m, cierpiąc na nudności czy wymioty.
Dbając o formę w dniach w których na przykład z powodu pracy nie jesteśmy w stanie pojechać w góry, zapewniamy sobie lepszą sprawność, która pozwala nam w naszych skromnych 20 czy 26 dniach urlopu w ciągu roku zawrzeć zdecydowanie większą ilość ciekawych wypadów. Warto więc od czasu do czasu wybrać się na rower czy bieganie, nawet jeśli samo w sobie nie jest to dla nas interesujące. Uwierz, że to wszystko na pewno zaprocentuje potem w górach.
Dbając o formę w dniach w których na przykład z powodu pracy nie jesteśmy w stanie pojechać w góry, zapewniamy sobie lepszą sprawność, która pozwala nam w naszych skromnych 20 czy 26 dniach urlopu w ciągu roku zawrzeć zdecydowanie większą ilość ciekawych wypadów. Warto więc od czasu do czasu wybrać się na rower czy bieganie, nawet jeśli samo w sobie nie jest to dla nas interesujące. Uwierz, że to wszystko na pewno zaprocentuje potem w górach.
Nie
traktujcie tego jako opinii eksperta – to raptem kilka moich
luźnych przemyśleń na bazie ostatnich doświadczeń. Po prostu
czasem warto spojrzeć na problem nieco inaczej niż jest on
przedstawiony w przewodniku czy poradniku.
Rubryka z komentarzami poniżej poleca się do użycia. Chętnie poznam Twój punkt widzenia. A może polecisz jakiś szczyt lodowcowy, który idealnie wpasowuje się w styl "tatrzański" (czyt. jednodniowy)?
Piękne zdjęcia. Jesteście prawdziwymi górołazami. Ja w górach mam zawsze ciężki plecak, bo zabieram wszystkie możliwe "przydasie". Zdarzało się już, że ta płachta przeciwdeszczowa się przydała albo dodatkowa bluzka, kiedy t-shirt był cały mokry. Chociaż mój kręgosłup też potrafi mi powiedzieć co o nie myśli po takich wędrówkach z ciężarem. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDuśka, w przygotowaniu post o ciężkim plecaku w górach. Mój stały zestaw jaki zabieram w góry oraz patenty jakich używam. Uściski!
UsuńOoo.. Chętnie poczytam o tych patentach :) Może mój kręgosłup Ci podziękuje ;) Uściski!
UsuńOoo,to moze ja cos polece;) Hocher Dachstein od poludniowej strony (start stacja kolejki droga 615) troche łaziorki,priagi,viaferrata,lodowiec ( a raczej autostrada),i viaferrata na szczyt,powrot ta sama droga,bo ze szczytu innej nie ma,a jak braknie sily to po przejsciu lodowca mozna zjechac kolejka. Jako rodowity "paprykarz" szybciej dojade w Alpy jak do zakopca,wiec moze kiedys cos pomyslimy razem o jakims wypadzie.
OdpowiedzUsuńHej, dzięki za pozostawienie komentarza! Pod Dachsteinem byłam raz, ale wtedy skończyło się tylko na ferracie "Anna". Twoja propozycja jest oczywiście do urobienia. Jest mega różnorodna, ale też wymagająca kondycyjnie, zwłaszcza odcinek ferratowy (masz na myśli ferratę Johann?).
UsuńNie,nie. Na Dachstein mozemy wejsc na 3 sposoby( polodniowa strona). Pierwszy to od dolnej stacji kolejki ( Parking-wjazd na gore platny ok 15€) do schronu normalnym szlakiem,przy schronie rozchodza sie drogi na superferrate skladajaca sie z 3 czesci,pierwsza Anna klettersteig,druga Johan klettersteig i wychodzimy przy schronie Seethallerhütte,dalej kawalek lodowcem i ostatnia czesc,dluzsza Schulter Ansteig trud B,A/B,A lub do gory lodowcem przez szczeline i dochodzimy do krotszej Landkluff Ansteig dalej szczyt. Mozna od dolnego schronu dojsc normalnym szlakiem do rozgalezienia i odbic na Sky Walk klettersteig ( pionowa sciana,lufa w gore,dalej lodowcem i do wyboru jedna z dwoch ferrat na szczyt. I trzecia opcja parking-schron-szlak-priagi-ferrata (oj,zmeczona) Hunerscharten klettersteig-gorna stacja kolejki-lodowiec-i dwie do wyboru jak wyzej. Trzecia opcja jest nazywana NORMAL WEG,co j4st mylace bo na dachstein nie wejdziemy bez sprzetu ferratowego od str poludniowej.
OdpowiedzUsuńTo bardzo dobry artykuł. I trochę Ci Skadi zazdroszczę, bo doszłaś szybko do wniosków, do jakich jak od parunastu lat próbuję dojść. Ogólnie nic złego w taszczeniu 22kg i spaniu w namiocie nie ma, ale tak jak piszesz - jest alternatywa! I często znacznie korzystniejsza dla zdrowia i dla zwiększenia szansy osiągnięcia celu.
OdpowiedzUsuńWszystko zależy czego oczekujemy i co chcemy przeżyć w górach. Ja np rozumiem ludzi, którzy na Mont Blanc wybierają się na ciężko, zakładając po drodze 5 obozów. Może chcą po prostu zasmakować biwakowania? Oderwać się od cywilizacji? Może traktują to jako trening czy próbę przed większym wyzwaniem? Jak tak, to dla mnie jest to ok. Gorzej jeżeli taki człowiek/ekipa ma na celu ino wejść na Dach Europy a robi to w takim stylu. Wtedy trochę szkoda zdrowia i czasu...
Usuń