Karkonosze
już od kilku dobrych lat dzierżą szczególne miejsce w moim
górskim serduchu. Wszystko za sprawą różnorodności jakie oferują
przez cały rok. Dodatkowo jeszcze są jedynie 1,5h drogi autem od
domu. Łapię się często na tym, że przy dysponowanym wolnym
weekendzie zamiast Tatr, które w tym przedziale czasu mogę w miarę
ogarnąć, chętniej pakuję ostatecznie do plecaka mapę Karkonoszy.
Na zimę w sezonie 2018/2019 nie ma co narzekać. Na pierwszej skiturze w styczniu przekonaliśmy się o tym pod własnymi nartami! Wiedząc jaka
ilość śniegu pokryła Karkonosze oraz to, że ponownie szykuje się
piękna pogoda na cały weekend, wybór kierunku był dla nas jasny.
Postawiliśmy jednak teraz na część wschodnią Karkonoszy, a naszą
bazą stał się tym razem Karpacz. Zapowiadał się dwa dni zupełnie
od siebie różne i nie mam tu na myśli wyboru trasy.
sobota, 16
lutego 2019
Razem z
Damianem zjawiliśmy się pod Świątynią Wang. Akuratnie jako
jedyni postanowiliśmy przemierzyć trasę w kierunku schroniska
"Samotnia" na nartach. Słońce, które nie było
przysłanianie przez żadne chmury jak i leciutko dodatnia
temperatura powietrza sprawiła, że poczuliśmy się jak na
wiosennej skiturze. Jeszcze przed ruszeniem "z foki",
kurtki wylądowały w plecakach. Z podwiniętymi do łokci
termoaktywniakami mijaliśmy bądź wyprzedzaliśmy turystów
poubieranych w grube narciarskie ciuchy.
Ostatecznie
nie dotarliśmy do "Samotni" ze względu, że następnego
dnia mieliśmy się tutaj ponownie pojawić. Wybraliśmy szlak
wyprowadzający bezpośrednio do "Strzechy Akademickiej".
Tam zrobiliśmy sobie postój na colę, ogłaszając, że kolejny
będzie w Lucni Boudzie. Trochę nie mogliśmy uwierzyć w farta do
pogody. Pamiętając karkonoskie skitury z poprzednich sezonów, te
odbywały się w trudnych warunkach jak nie śnieżnych, to właśnie
pogodowych.
|
Dobrze nam znany widok na Kotlinę Jeleniogórską. |
|
Kawałek schroniska "Strzecha Akademicka" z widokiem na Kocioł Małego Stawu. |
|
Na grzbiecie lepiej już było mieć kurtałkę na sobie. Widok na Żleb Slalomowy w Kotle Małego Stawu. |
|
Incognito z Królową Śnieżką ;) |
W Lucni Boudzie wpadł kufel kofoli na głowę. Na skrawku dostępnego stołu rozłożyliśmy mapę i dywagowaliśmy, w którym miejscu uskutecznić jakiś zjazd. Wybór nie był taki oczywisty ze względu na to, że wybiło już popołudnie i w zależności od wystawy terenu mogliśmy pod nartami zastać różnoraki śnieg. Zdecydowaliśmy, że ostateczną decyzję podejmiemy w okolicach kapliczki, upamiętniającej ofiary Karkonoszy. Z Lucni boudy prowadzi do niej krótkie i dające się mocno zauważyć podejście. Rozglądając się jak wygląda teren na żywo, wybraliśmy najpierw krótki zjazd przez Dlouhy Dul (Długą Dolinę) ze względu na troszkę większe nachylenie. Niestety zjazd na nartach wciąż nie jest moją mocną stroną. Tutaj była okazja trochę poćwiczyć jak i zobaczyć jak w ciągu dnia w zależności od temperatury, wiatru czy nasłonecznienia może przeobrażać się śnieg.
|
Magistrala Karkonoska. |
|
Początek zjazdu Dlouhy Dolem (Długą Doliną). |
|
Aaaa te narty znowu się rozpędzają! :D |
|
Walka o każdy skręt bez gleby :D |
|
Przejazd między iglakami. |
|
Magia zdjęć seryjnych. |
Po krótkim
zjeździe ponownie założyliśmy na narty foki i wyszliśmy mniej
więcej w miejscu, gdzie jeszcze kilka minut wcześniej przepinaliśmy
się do zjazdu. By podjąć decyzję co robimy dalej, zarządziłam
przerwę na papu. Na głodnego nie zamierzałam dokonywać
jakiegokolwiek wyboru, tym bardziej, że Damian zaczął mi
przedstawiać kilka opcji kontynuacji naszej skitury. Gdyby nie
uciszenie w porę potwora, zapewne wybrałabym najkrótszy wariant,
czyli generalnie obranie azymutu z powrotem na polską stronę
Karkonoszy i zjazd do Karpacza. A że poziom entuzjazmu się
podniósł wybrałam wariant najdłuższy. Zjechaliśmy na drugą
stronę grzbietu przez Modry Dul (Modry Dół) w stronę Pecu pod Śnieżką. Do
samego miasteczka jednak nie zawitaliśmy ze względu na
nieuchronnie zbliżający się zachód słońca. Odnaleźliśmy żółty
szlak, przy pomocy którego przedostaliśmy się na szlak niebieski,
stanowiący jeden z najpopularniejszych jaki wybierają Czesi, by
zdobyć swój najwyższy szczyt kraju – Śnieżkę. Szlak niebieski
jest bardzo ciekawie poprowadzony. Raz już nim mieliśmy przyjemność
podążać, z resztą również na nartach. Teraz jednak, przez
dłuższy czas nie było świeżego opadu śniegu. Wydeptane ślady
przez turystów jak i przerywane ślady narciarskie tworzyły
miejscami "koleiny", na których czujniej trzeba było
foczyć.
|
Studniční hora z dwoma charakterystycznymi żlebami opadającymi na jej wschodniej ścianie. |
Podejście przybrało trochę mozolne tempo. Szlak na pewnym fragmencie trawersuje żleb. Akuratnie kilka dni wcześniej w tym miejscu zeszła lawina, a na jej potwierdzenie było widoczne powyżej szlaku lawinisko. Szybko ten odcinek przefoczyliśmy, by później po kilku minutach dostrzec już kopułę Śnieżki jak i przedzierające się światło z okien polskiego schroniska "Dom Śląski". Na najwyższym szczycie Karkonoszy mieniły się pojedyncze światełka czołówek osób, które zapewne decyzję o schodzeniu uzależniły od schowania się za horyzontem słońca. Chociaż tak naprawdę spokojnie dało radę się przemieszczać bez czołówki za sprawą pełni księżyca i braku chmur na niebie. Już w znacznie szybszym tempie dotarliśmy na Kopę z której rozpoczynają się trasy narciarskie. Po raz ostatni tego dnia zdjęliśmy narty z fok i przygotowaliśmy się do zjazdu. W ciągu 20 minut znaleźliśmy się w Karpaczu. Na kwaterze zjedliśmy zasłużoną kolację oraz zmieniliśmy zawartość plecaków, ponieważ niedziela szykowała się nam w zupełnie innym wydaniu.
|
Zapis trasy z aplikacji Endomondo. 25km, ponad 1300 m przewyższenia. |
niedziela, 17 lutego 2019
Poranek
przywitał nas równie piękną pogodą jak poprzedniego dnia. Po raz
kolejny zjawiliśmy się przy Świątyni Wang. Tym razem nie mieliśmy
ze sobą nart, a typowy sprzęt zimowy. Kilka minut po 9-tej
dołączyła do nas Karolina, z którą już wspólnie ruszyliśmy
spacerowym tempem w stronę schroniska "Samotnia", w
międzyczasie opowiadając jej co będziemy dzisiaj robić.
Przy Małym
Stawie, na drewnianych barierkach, które ledwo wystawały ponad
poziom śniegu usiedliśmy w ramach przerwy na drugie śniadanie.
Wykorzystując "siedzącą" miejscówkę, ubraliśmy raki,
a Karolinie zaczęliśmy przedstawiać zagadnienia teoretyczne
związane z turystyką zimową, które później miała przećwiczyć
w praktyce.
Nasz poligon
ćwiczeniowy znajdował się na zboczach Kotła Małego Stawu. Dzięki
uzyskaniu zezwolenia przez KPN, mogliśmy w tym miejscu działać
legalnie. Podeszliśmy pod dogodny stok, który miał posłużyć jak
to później dowiedzieliśmy się z komentarzy znawców tematu charytatywnie patrolujących szlaki i następnie dzielących się
urojonymi informacjami na portalach społecznościowych – "do
zjeżdżania na dupach". Zanim zaczęliśmy zjeżdżać na owych czterech literach w ramach ćwiczeń z hamowania czekanem, zagłębiliśmy się
w temat różnych technik poruszania się w rakach w zależności od
nachylenia terenu itp.
|
Podchodzenie w rakach. |
|
Pierwsze próby zaufania rakom oraz czekanowi. |
|
Udana próba hamowania czekanem. |
|
Karolina nie miała z nami łatwo. Zadania jakie od nas otrzymywała stawały się coraz trudniejsze i bardziej skomplikowane :D |
|
Pierwsze próby hamowania dla bezpieczeństwa przeprowadziliśmy z asekuracją z liny. |
|
Podczas symulacji długiego "ślizgu" mającego uzmysłowić jak ważna jest pozycja przy hamowaniu czekanem oraz jak duże siły działają. Grawitacja w takich sytuacjach jest bezlitosna. |
|
Damian prezentuje hamowanie czekanem gdy lecimy stokiem głową w dół. |
|
Potem przyszła pora na moją prezentację, wyglądającą bardziej hardkorowo. |
|
Bardzo ważne jest by szybko ustawić się ciałem do pozycji docelowej przy której hamuje się czekanem. Im dłużej lecimy w dół bezwładnie tym trudniej ogarnąć co się wokół nas dzieje. |
|
Wbicie czekana w stok. Siła jaka na nas będzie oddziaływać obróci nasze ciało do pozycji docelowej. |
|
Choć pęd z jakim możemy spadać, będzie próbował nam wyrwać czekan - warto go mieć "przytulonego" do serca bo może nam uratować życie. |
|
Ostatni raz fikołki robiłam w liceum na wf'ie :D |
Gdy Karolina
zaczęła ogarniać temat związany z hamowaniem czekanem w różnych
wariantach, przećwiczyliśmy wyłapywanie obsunięcia członka zespołu linowego przy pomocy hamowania zespołowego. Następnie cała nasza trójka
przetrawersowała stromy prożek z elementem zejścia w stromym
terenie przy użycia dwóch dziabek.
|
Na krótkim trawersie. W tle schronisko "Samotnia" z niecodziennej perspektywy. |
|
Zejście stromym stokiem przy pomocy dwóch dziabek. |
Zeszliśmy
na bardziej płaski teren. Oszpeiliśmy się i związani liną
ruszyliśmy z powrotem w górę, tym razem jednak przechodząc w
całości "Niebieską Drabinę" z elementami zimowego
wspinania. Droga choć krótka była bardzo różnorodna. Były
przeloty, stanowiska, trochę lodu pod rakami i dziabkami, było
nawet to uczucie całkowitego odcięcia się od świata, a my nie
byliśmy wcale w odległej Patagonii tylko w naszych pobliskich
Karkonoszach!
|
"Niebieska Drabina" |
|
Jako ostatnia w zespole przywiązana do liny, zbierałam po drodze przeloty. |
|
Dzięki "Niebieskiej Drabinie" w końcu miałam okazję przetestować w akcji moje nowe ultralekkie czekany Petzla - model Gully, które nazywam Gili- Gili :D |
|
Podobało się? |
|
Przy stanowisku zmieniliśmy kolejność i końcówkę przelazłam jako pierwsza. |
|
Koniec. Szybkie pakowanie szpeju do plecaków i zejście wariantem pieszym sąsiednim stokiem. |
|
Fragment Kotła Małego Stawu z widoczną Niebieską Drabiną. |
Przy
drewnianych barierkach, gdzie kilka godzin wcześniej jedliśmy
drugie śniadanie, ściągnęliśmy z siebie cały szpej i
przemieniliśmy się w tradycyjnie wyglądających karkonoskich turystów. Tylko
dziabki przytroczone to plecaków mogły powodować chwilową
konsternację ludzi nas mijających, gdy schodziliśmy niebieskim
szlakiem w stronę Świątyni Wang w Karpaczu.
To był mega
szalony weekend z dużą dawką nauki, dorzuceniem kolejnego grama
górskiego doświadczenia i przyplątaniem się bólu mięśni
międzyżebrowych od ciągłego śmiania się.
Na zmrożonym śniegu przynajmniej jest w co wbić czekan. Gorzej jak śnieg jest kopny, a zbocze wystarczająco strome: https://www.youtube.com/watch?time_continue=2&v=etKVcP_xunw .
OdpowiedzUsuń