ADLERWEG: Karwendel Wschodni (etap 8-12)
Jest
to kontynuacja babskich przygód na długodystansowym szlaku Adlerweg
w austriackim Tyrolu. W poprzednich częściach wędrowałyśmy po
paśmie górskim Wilder Kaiser oraz Alpach Brandenburskich/Rofan. Wiedziałyśmy,
że w Karwendel będzie jeszcze bardziej alpejsko. Wysokie, skalne
ściany, są wizytówką tych gór. Pośród
tego monumentalnego amfiteatru czekało na nas kilka zwrotów
akcji...
ETAP 8 - NOWE GÓRY, NOWE MY
niedziela, 30 czerwca 2019
Ósmy dzień w trybie
wędrówki. Panowie, którzy wczoraj zdobyli Hochfeilera i przyjechali do nas na camping,
mieli dzisiaj wracać do Polski. Przyznam szczerze, że trochę ich
obecność nas rozstroiła. Czułyśmy się w Tyrolu jak na misji,
którą mamy wykonać. Same, z dala od bliskich, z dala od
wszystkiego co przypomina dom i życie codzienne.
Otrzymałyśmy w gratisie
transport. Z Maurach, chłopaki podwieźli nas do Pertisau. Dzięki
temu oszczędziłyśmy sobie kilka kilometrów łaziorki po chodniku.
Teoretycznie równie dobrze mogłyśmy zapolować na jakiś autobus,
ale lepsza była oczywiście taka prywatna podwózka. Jezioro
Achensee - wzdłuż którego wiła się droga, jest największym
zbiornikiem wodnym w Tyrolu. Od samego rana zachęcało na plażing i smażing. A my wciąż monotematycznie - hiking, hiking, hiking...😅
Stanęłyśmy u wlotu
nowych gór. Już z pułapu parkingu, na pierwszym planie mieniły
się w słońcu białe, wysokie ściany skalne – typowe dla urody
Kawendel. Na razie czekało nas długie przejście dnem doliny. Po
"sztuce cierpienia" w Rofan, bardzo się zmieniłyśmy.
Zwiększyło się w nas poczucie luzu. Koncepcja wędrówki od teraz
miała przyjąć zupełnie nową odsłonę. Pogoda od tygodnia
pozostawała bez zmian – słońce na pełnej z wysoką temperaturą
otoczenia i nikłą obecnością wiatru. Ten stan przestał już na
nas robić wrażenie. W ogóle zaczęłyśmy się łapać na tym, że
uważałyśmy to za normalny stan rzeczy. Jakby co najmniej w
Tyrolu ciągle świeciło słońce, tylko my przed przyjazdem o tym
nie wiedziałyśmy. W Karwendel oficjalnie przeszłyśmy na tryb
"slow", mając jedynie wciąż na uwadze, by realizować
kolejne etapy szlaku Adlerweg. Powoli, ale jednak do przodu!
Witajcie dziewczyny! Karwendel już na Was czeka! :) |
Charakterystyczne tabliczki nawiązujące do wypasu krów. |
Szlak (a dokładniej
szutrowa droga) delikatnie wznosił się w głąb dolinki
Falzthurntal, by doprowadzić nas do hali Gramaialm. Dla większości to miejsce było celem dnia, dla nas natomiast świetną lokalizacją na zrobienie dłuższej przerwy.
Ani jednej chmurki nad Karwendel. |
Stadko miało do dyspozycji spory obszar na wypas. |
Widać już knajpę, a za nią próg skalny, na którym znajduje się schronisko. |
Na hali Gramaialm, w
pięknie wystrojonej knajpie zasiadłyśmy w celu skosztowania
jakiejś tyrolskiej szamy. Kelnerka poleciła "siekany naleśnik-omlet" na słodko kryjący się pod nazwą Kaiserschmarrn. Skusiłyśmy się. Danio-deser
oczywiście popiłyśmy holunderem. W ogródki piwnym przygrywał
"tyrolski band", a my co jakiś czas taksowałyśmy
przemieszczające się pomiędzy stolikami kelnerki. Byłyśmy
zachwycone ich sukienkami!
Było świeżo po
południu. Z pełnymi brzuchami, uszłyśmy tylko w bardziej zaciszne
i przede wszystkim zacienione miejsce. Ległyśmy pod drzewami. Zaczęłyśmy trawić zjedzony przed chwilą posiłek niczym
węże. To była ustalona już dużo wcześniej przerwa związana z
przeczekaniem najgorętszej pory dnia. W jej trakcie kilka razy
ucięłyśmy sobie drzemkę.
Po około dwóch godzinach
zebrałyśmy się do dalszej wędrówki. Czekało nas podejście
dnia. Dotychczas zbierałyśmy tylko kilometry jakie miałyśmy
pokonać na ósmym etapie. Spokojnie udałyśmy się w stronę
piargów. Licznymi serpentynami - gonione
po drodze przez grupkę juniorów - dotarłyśmy do schroniska
Lamsenjochhütte
1953 m n.p.m. Wcześniej otrzymałyśmy mailem potwierdzenie
rezerwacji miejsca w Lagerze, więc poza faktem, że
młodziki mają lepsze tempo od nas, nie czułyśmy z ich strony jakiegoś zagrożenia.
Podczas podejścia. W dole widoczna hala Gramaialm. |
Zygzakiem do celu...😅 Kto Mroza czyta, ten zaraz skojarzy. |
Schronisko
jest pięknie położone u podnóża szczytu Lamsenspitze 2508 m
n.p.m. Zanim zalogowałyśmy się do Lagera, wypiłyśmy na tarasie
schroniska kolejnego holundera. Wieczorem chciałyśmy się trochę
rozerwać i we wspólnej jadalni próbowałyśmy pograć w jakieś
planszówki. Niewiele z nich było dla nas jasnych, jednak jak
zobaczyłam kartoniki ze zdjęciami, od razu zajarzyłam, że jest to typowe "memory". Przyniosłam
grę do naszego stolika. Rozłożyłyśmy wszystkie kartoniki.
Rozgrywka trwała już 5 minut i wciąż żadnej z nas nie udało się
znaleźć pary. W końcu dałyśmy za wygraną i zaczęłyśmy
odsłaniać wszystkie kartoniki. Okazało się, że wszystkie były
różne! 😂
Aktualizacja
prognozy pogody na jutro umocniła szanse wystąpienia burzy po
południu! Po ponad tygodniowych upałach! Etap 9 i 10 szlaku
Adlerweg jest krótki i gdyby nie nieczynne z powodu gruntownego
remontu schronisko Falkenhütte
1848 m n.p.m, stanowiące miejsce noclegu pomiędzy tymi etapami,
bez stresu i spiny zdążyłybyśmy bezpiecznie zrealizować wędrówkę
w kolejnych dwóch dniach. Rozważałyśmy opcję jeszcze pozostania
w jakimś awaryjnym schronieniu (coś a'la winterrraum) schroniska
Falkenhütte,
ale wyczytałyśmy, że jest ono pozbawione wody. Prognoza
zapowiadała w najbliższych dniach, że może występować deszcz.
Uznałyśmy, że jeżeli mamy kiblować co najmniej dwa dni, to dobrze
by było abyśmy miały w miarę komfortowe warunki. Podjęłyśmy
decyzję o przejściu w ciągu jednego dnia dwóch etapów. Z racji wspomnianej burzy, ustaliłyśmy, że wyjdziemy na szlak bardzo
wcześnie rano.
Etap 8. www.tirol.at |
Etap 8
Dystans i przewyższenie: 17km; ▲1030 m n.p.m; ▼ 70 m n.p.m; 930 m n.p.m◄► 1953 m n.p.m
Czas: 5h
Stopień trudności: szlak czerwony (średnio-trudny)
ETAP 9 & 10 - UCIECZKA PRZED BURZĄ
poniedziałek, 1 lipca 2019
Budzik
miałyśmy ustawiony na 4:00 rano! Schronisko jeszcze smacznie spało,
gdy godzinę później byłyśmy już gotowe do wymarszu. Tak
wcześnie jeszcze nie zaczynałyśmy! Czułyśmy się trochę
niedobudzone – ziew gonił ziew, co poskutkowało pójściem w złą
stronę! Musiałyśmy wrócić się ponad kilometr z powrotem pod
schronisko, by jeszcze raz – ale już poprawnie – wystartować na
trasę. Etap 9 rozpoczęłyśmy około godziny 6:00. Temperatura
powietrza była bardzo przyjemna. Jakaż to była miła odmiana od
upałów z którymi codziennie miałyśmy do czynienia. Dzisiaj
szłyśmy trochę z zegarkiem w ręku i bacznym przyglądaniem się
sytuacji na niebie. Potraktowałyśmy nadejście popołudniowej burzy
na poważnie, gdyż na szlaku mogłyśmy znaleźć się w mało
przyjaznym dla nas, a bardzo przyjemnym dla wyładowań
atmosferycznych terenie.
Lamsenspitze o poranku. |
Lamsenjochhütte.
|
Schodząc
zachodnimi zboczami Lamsenjoch, mijając po drodze zabudowania hali
Binsalm, dotarłyśmy do Eng. Wioska jest uważana za największą
osadę alpejską w Tyrolu. Miejsce leniwie budziło się do życia.
Wstąpiłyśmy do pobliskiej knajpki na poranną kawę.
Na obrzeżach osady alpejskiej Eng. |
Wzmocnione
dawką kofeiny byłyśmy gotowe na najciekawszy fragment etapu 9.
Było jeszcze sporo czasu przed wybiciem południa, więc widmo burzy
nie było nam jeszcze straszne. Z Eng wyruszyłyśmy w stronę
wzgórza Hohljoch. Otoczenie przybrało monumentalny charakter. Wszystko
za sprawą wysokich na ponad 1000 m skalnych ścian szczytu Laliderer
Spitze 2583 m n.p.m. Ściany Laliderer Wände
są najwyższymi w Alpach Wschodnich!
Skalny mur. |
Może nas ktoś podwiezie do Falkenhütte? |
Te żółte żuczki zaczepiały nas od kilku dobrych dni. Wlatywały we włosy, nie mogąc później się z nich wydostać. |
Zdążymy przed burzą czy nie? |
Nadchodzi zmiana pogody... |
Widoczny dźwig. Schronisko ma być oddane w 2020 r. |
Idąc
przez wzgórze Spielissjoch miałyśmy już niedaleko do schroniska
Falkenhütte,
które stanowi metę etapu 9. Byłyśmy już biskie wykonania 50%
planu dnia. Na
oko wydawało się, że dzieli nas do niego 30 minut drogi. Ten czas
jednak nam się wydłużył przez wielki płat śniegu, który
utrudniał pokonanie wartkiego strumienia. Dokładnie w tym miejscu
przebiegała ścieżka. Bałyśmy się stawać na ten płat śniegu,
bo w każdej chwili mógł po prostu runąć, a wpadnięcie do
strumienia pełnego kamieni, nawet z niewielkiej wysokości było proszeniem się o kontuzję.
Szukałyśmy
jakiegoś obejścia, schodząc wzdłuż strumienia niżej.
Obserwowałyśmy wystające kamienie, po których łatwo można by
było przedrzeć się na drugą stronę. Niestety strumień się
tylko rozszerzał, a woda buzowała coraz intensywniej. Kamienie,
które wystawały były w większości w kształcie stożka. Strach
było na nie stawać, bo ryzyko ześlizgnięcia się było prawie, że
pewne. W końcu nie wytrzymałam napięcia tej patowej sytuacji i
postanowiłam zaryzykować ewentualnego "skąpania się".
Wybrałam na celownik kilka kamieni, po których wydawało mi się,
że uda mi się przejść bez szwanku. Niestety jedna noga wpadła mi
do strumienia. Zafundowałam sobie niezły potop w bucie. Karolina wciąż
się wahała jaką podjąć decyzję. Zaczęła iść z powrotem w
górę, w stronę nieszczęsnego płata śniegu. Akuratnie
napatoczyła się dwójka ludzi, która stała skonsternowana i zastanawiała się jak przejść owe miejsce. W końcu facet wziął
sprawy w swoje ręce. Zaoferował pomocną dłoń, która dawała
wsparcie na śliskich kamieniach.
Konsternacja przy strumieniu. |
Nie
zachodziłyśmy w rejon schroniska, bo nie widziałyśmy sensu
oglądania placu budowy. Od razu rozpoczęłyśmy etap 10. Na
horyzoncie zaczęły nachodzić najpierw niewinnie, a później już
coraz groźniej wyglądające chmury. Zapowiadało się, że
znajdziemy się w centrum wyładowań atmosferycznych. Na szczęście
komórki burzowe ostatecznie wybrały sąsiednią dolinę. Na trasie
słyszałyśmy tylko przytłumione grzmoty. Zostałyśmy poczęstowane
jedynie intensywnie padającym deszczem z dodatkiem gradu. W ulewie
szłyśmy prawie dwie godziny.
Karwendel. |
Hala Ladizalm. |
Tam już jest grubo... |
Idziemy w stronę Kleines Ahornboden - lasu na wysokości 1400 m n.p.m, w którym rosną dziesiątki wiekowych klonów. |
Kleines Ahornboden. |
Miałyśmy
już ostatnią prostą do schroniska Karwendelhaus, kiedy przestało
na dobre padać. Po otrzymaniu miejsca w Lagerze udałyśmy się do
jadalni w celu omówienia naszych dalszych działań. A było co
ustalać! Od gospodarza dowiedziałyśmy się, że w wyższych
partiach zalega jeszcze sporo śniegu i praktycznie etap 11 jest dla
nas niedostępny. Pójście tam bez sprzętu zimowego byłoby po prostu głupotą
i proszeniem się o nieszczęście. Serce i ambicję miałyśmy
rozdarte. Pogodziłyśmy się już z tym, że nie przejdziemy szlaku
Adlerweg w jednym ciągu, ale to, że trzeba będzie zrezygnować z
etapu i szukać alternatywy? Na taką opcję nie byłyśmy mentalnie
przygotowane. Planując wyjazd na koniec czerwca/początek lipca nie
spodziewałam się, że zima w sezonie 2018/2019 będzie tak
śnieżna! Trzeba było posłuchać rozumu, zwłaszcza że
autentycznie nikt z obecnych w schronisku nie przyznawał się, że
chodził po wyższych partiach w Karwendel. W ramach pocieszenia
zamówiłyśmy sobie po ciasteczku, a decyzję czy zostaniemy w
schronisku ostatecznie na dwie noce, podejmiemy rano. Rozchodziło
się już nie tylko o obejście etapu 11, ale głównie o prognozy
pogody. Wtorek miał się prezentować z silnymi opadami deszczu praktycznie przez cały dzień.
Etap 9. www.tirol.at |
Etap 9
Dystans i przewyższenie: 12,5 km; ▲810 m n.p.m; ▼ 920 m n.p.m; 1230 m n.p.m◄► 1960 m n.p.m
Czas: 4,h 30 min
Stopień trudności: szlak czerwony (średnio-trudny)
Etap 10. www.tirol.at |
Etap 10
Dystans i przewyższenie: 9 km; ▲440 m n.p.m; ▼ 520 m n.p.m; 1380 m n.p.m◄► 1840 m n.p.m
Czas: 3h 30 min
Stopień trudności: szlak czerwony (średnio-trudny)
ETAP 11 (REKONESANS) - UKRYTY PRYSZNIC
wtorek, 2 lipca 2019
Rano
ustaliłyśmy, że w schronisku zostaniemy jeszcze jedną noc. Po
tygodniu wędrówki stwierdziłyśmy, że nic nam się nie stanie jak
zrobimy jeden dzień odpoczynku. Przed południem, wykorzystując
odpływ turystów i w oczekiwaniu na przypływ następnych,
chciałyśmy porobić porządki; przeprać kilka ciuchów, które
miały na sobie od czterech dni wspomnienia minionych już etapów
Adlerweg. W damskiej umywalni akurat był luz. Nie wspomniałam, że
schronisko jest dość stare i do dyspozycji ma umywalnie ręczne
oraz nożne; pryszniców brak. Podczas szorowania mydłem naszych
koszulek i pary skarpet wpadła na sprzątanie babeczka i gdy ujrzała
co robimy, prawie złapała się za głowę. Lamentując i pokazując,
że nie wolno nam tego robić, wskazała palcem na wiszącą na
ścianie tabliczkę. Głównie chodziło o zużycie wody.
Przeprosiłyśmy za swoje czyny, tłumacząc się, że nie rozumiemy
niemieckiego. Pozostając wciąż w umywalni w celu umycia zębów
(to jeszcze mogłyśmy zrobić), z przewieszonym przez ramię
ręcznikiem przyszła gospodyni schroniska. W umywalni
znajdowało się zamknięte na klucz pomieszczenie. Obstawiałyśmy,
że jest to kanciapa na mopy i wiadra. Naszym oczom ukazał się...
prysznic. Woda z niego lała się dobre 15 minut. No... to ktoś tu
mówił o zużyciu wody? Podirytowała nas ta sytuacja. Poczułyśmy
się pokrzywdzone! Od tygodnia byłyśmy w Tyrolu i mimo, że
generalnie miałyśmy dostęp do podstawowy rzeczy to i tak czułyśmy
się przesiąknięte urokami wędrówki. Takie trochę niedomyte, niedoprane czy niedosuszone, funkcjonowałyśmy od kilku dobrych dni.
Widok z tarasu schroniska. |
Schronisko Karwendelhaus 1765 m n.p.m |
Po
południu miały przyjść w kilku seriach ostre ulewy.
Postanowiłyśmy przed ich wystąpieniem pójść na mały rekonesans etapu 11. Spotkanych turystów
pytałyśmy o warunki na górze. Niestety nie byli w stanie nam
odpowiedzieć, gdyż nikt się tak wysoko nie zapuszczał. Z pułapu
do którego dotarłyśmy, nie byłyśmy w stanie dojrzeć jak
rozległe są śniegi. Wysoką na ponad 2400 m n.p.m przełęcz,
przysłaniał skalny próg. Poobserwowałyśmy z ukrycia, bawiące się
figlarnie stadko kozic górskich, po czym po tych samych śladach
wróciłyśmy do schroniska.
Drugi raz do akcji wkroczyły szmaciane plecaczki! Ciężki gabaryt został w schronisku. |
Pogodny poranek? Już dawno nie było po nim śladu! |
W
Lagerze praktycznie przespałyśmy drugą połowę dnia. Z drzemek
wybudzały nas co jakiś czas, odbijające się od okna dachowego
wielkie krople deszczu. Cieszyłyśmy się z faktu, że nie musimy
się z takimi warunkami zmagać w terenie. Spokojnie przewracałyśmy
się na drugi bok, otulając się przy tym ciepłem śpiwora.
Firmowe chodaczki! |
Popołudnie i wieczór minął nam na drzemkach i odwiedzaniu schroniskowej jadalni. |
Wieczorem,
skonsultowałyśmy się jeszcze raz z gospodarzem schroniska, który
znał obecnie panujące warunki na szlakach. Zaproponował nam jak
najprościej dostać się do schroniska Hallerangerhaus, z którego
startuje się na etap 12. Okazało się, że czeka nas jutro ponad 30
km łaziorki, głównie po szutrach i dnem doliny. Zapowiadał się
więc mega nudny dzień. Kompletnie nie umiałyśmy wzbudzić w sobie
krzty entuzjazmu. Sytuację niemożliwości przejścia oryginalnego
etapu 11, nazwałyśmy uszkodzeniem lotki naszego "Dużego
Orła".
ETAP 11 (OBEJŚCIE) - ODDAJCIE NAM BYKA!
środa, 2 lipca 2019
Alternatywne
przedostanie się do schroniska Hallerangerhaus, polegało głównie
na obejściu masywu górskiego. Cały dzień miał nam minąć na
nudnej wędrówce dnem doliny. Wewnętrznie czułyśmy się bardzo
niepocieszone, bo z niecierpliwością czekałyśmy na wysokogórskie
etapy szlaku Adlerweg, określone czarnym kolorem trudności. Zapowiadało
się zatem, że ta wędrówka nie odznaczy się niczym szczególnym w
naszej pamięci. Z takim przeświadczeniem opuściłyśmy schronisko Karwendelhaus.
Położenie schroniska Karwendelhaus. |
Ech... zamiast do góry, to my na dół :( |
Poranek w Karwendel. |
Sytuacja z jaką spotkałyśmy się na szlaku, była z kategorii
tych, o których często się opowiada lub wspomina nawet wiele,
wiele lat później!
Szłyśmy
szutrowym szlakiem, sukcesywnie zbliżając się do
wylotu doliny. Nagle na drodze wyrosła nam brama ze stojącymi przy
niej krowami. Miałyśmy właśnie wejść na obszar pastwiska.
Początkowo w zachowaniu zwierząt nie dostrzegałyśmy nic
nietypowego. Zażartowałam nawet, że nasze cztery "przyjaciółki"
chyba próbują uciec na wolność. Stałyśmy tak chwilę i
zastanawiałyśmy się co zrobić. Bałyśmy się otwierać bramę,
bo w przypadku ucieczki, nie byłybyśmy w stanie zagonić ich z
powrotem do stada. Pobudzona, kopytna czwórka wciąż napierała na
bramę. Sięgnęłyśmy wzrokiem na pozostałe osobniki. Coś w ich
zachowaniu było nie tak. Postanowiłyśmy przedrzeć się na
pastwisko z boku, przechodząc przez drut kolczasty, który trzymał
stado na określonym obszarze. Akuratnie na pastwisku byłyśmy tylko
my dwie i kilkadziesiąt, prawie podchodzące pod setkę stado krów różnej maści.
Gdy znalazłyśmy się na ich terenie, już nie tylko pobudzona
czwórka zaczęła się nami interesować. Kompletnie tego nie
rozumiałyśmy, bo trzymałyśmy się zasady nie zaczepiania bydła.
Nawet starałyśmy się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego!
Komitet powitalny. |
Rozpoczęły
się sceny niczym z niskobudżetowego horroru. Gdy obie znalazłyśmy
się po drugiej stronie drutu kolczastego, schowane pomiędzy
rosnącymi wzdłuż niego krzakami, pobudzona czwórka odwróciła
się i zaczęła iść w naszym kierunku. Tu chyba nie chodziło
wcale o ucieczkę! Zamieszanie jakie wokół nas się utworzyło,
zainteresowało pasące się na drugim krańcu pastwiska innego
krowy, które zaczęły w galopie – tak, w galopie! pędzić w
naszym kierunku. Na szlaku Adlerweg miałyśmy okazję kilka razy
przechodzić przez pastwiska, nigdy jednak nie spotkałyśmy się z
takim zachowaniem! Krowy były na coś nakręcone, a my kompletnie
nie wiedziałyśmy co im siedzi w głowach*. Nawet jeżeli nie miały
wobec nas złych zamiarów, to raczej nie chciałyśmy zostać
potrącone lub zmiażdżone przez półtonowy gabaryt. Część krów
zaczęła muczeć, niektóre osobniki zwarte w grupie, zaczęły się
między sobą szturchać i bić rogami. Karolina w żałosnym akcie
ucieczki, zaczęła z powrotem przedzierać się na drugą stronę
drutu kolczastego. Byłyśmy zapędzone w kozi krowi róg. Jakoś tak instynktownie przyszło mi do głowy by się rozdzielić i zmusić stado do rozproszenia się. Zaczęłam iść wzdłuż drutu, by później wyjść na
drogę szutrową. Część krów zaczęła za mną iść, część
jednak pilnowała Karoliny. Szłam w tempie naszego mistrza
olimpijskiego Roberta Korzeniowskiego, nie rozglądając się na boki.
Co jakiś czas kontrolowałam dystans jaki dzielił mnie od krowiego
peletonu. Gdy szłam szybciej, to i on jakby za mną przyspieszał!
Wypracowałam taki krok, który nie wymuszał na nich podjęcia się
galopu. Idąc
wzdłuż pastwiska, kilka osobników przerwało rzucie trawy i
dołączyło do peletonu.
W
końcu pojawiła się brama! Bałam się, że będzie przy niej
czekać drugi komitet, tym razem pożegnalny. Na szczęście nie stała przy niej
żadna krowa. Podniosłam blokadę i szybko znalazłam się na
bezpiecznej stronie. Ufff! Już kilka sekund później, chciała się przez nią przedrzeć grupka
kopytnych. Zaczęłam się rozglądać za Karoliną. Nie widziałam jej na horyzoncie. Liczyłam, że może idzie wzdłuż drutu kolczastego i
przedziera się przez las. Po kilku minutach pojawiła się na drodze, idąc skupiona, jakby liczyła własne kroki. Za nią oczywiście podążała jej wierna
grupka. Gdy znalazła się po bezpiecznej stronie bramy, zaczęła
opowiadać co się działo jak się rozdzieliłyśmy. Zaprezentowała
ranę na palcu. W trakcie epizodu małej paniki, w momencie
przedzierania się przez drut, bez ceregieli chwyciła go w dłoń,
nie zważając na konsekwencje. Musiałyśmy chwilę ochłonąć po tej akcji. A miał być taki nudny dzień!
*
Po przyjeździe do Polski, wciąż zachodziłyśmy w głowę o co
chodziło tym krowom. Od znajomego biologa uzyskałyśmy odpowiedź,
że samicom najprawdopodobniej zabrano byka...
Uroki doliny. |
Wąwóz z pięknym kolorem strumienia. |
Znalazłyśmy
się na obrzeżach miejscowości Scharnitz. Będąc jeszcze w
schronisku, od jednego kolesia dostałyśmy informację, że można
właśnie stamtąd złapać taksówkę, która skróci pieszy dystans
do schroniska Hallerangerhaus. Nie miałyśmy ochoty łazić za
wszelką cenę. Niemożność przejścia etapu 11 podcięła nam
trochę skrzydełka. Usiadłyśmy na krawężniku zatoczki, z której
niby miała odjeżdżać "Karwendel Taxi". Nie było żadnego
rozkładu jazdy, więc zapewne taksówkarz robił kursy w momencie aż
zbierze się grupka chętnych. Akuratnie pojawiła się 5
osobowa ekipa. Znajome twarze z Karwendelhaus, które okazały się być niemieckojęzyczne. Spadli nam z nieba! Przykleiłyśmy się do nich, ułatwiając sobie przebrnięcie przez motoryzacyjny fragment szlaku. Okazało
się, że wszyscy podążamy na nocleg w Hallerangerhaus. Dalszą, już
pieszą trasę, pokonałyśmy razem z nimi, opowiadając m.in o naszej
akcji z krowami.
Hallerangerhaus
może poszczycić się elegancko wyremontowanymi wnętrzami. Nawet
spanie w Lagerze, bardziej przypominało kilkuosobowy pokój niż
zbiorówkę na poddaszu. Wieczorem od gospodarza schroniska
dowiedziałyśmy się, że... etap 12 jest również nie do
przejścia. Powagę panujących warunków na wysokich przełęczach
miał umocnić fakt, że niedawno ktoś po zalegającym śniegu
skaturlał się kilkanaście metrów.
Hallerangerhaus. |
Widoki z tarasu schroniska. |
Karwendel wciąż prezentuje wysokie, skalne ściany. |
Widoki z tarasu schroniska! |
Znowu
musiałyśmy wybrać alternatywne przejście. Najlepsza była w tym
momencie Karolina, która na chłodno przyjęła wieści, że
kolejny wysokogórski etap będziemy musiały ominąć. Po prostu
poszła spać! Ja miałam jeszcze ochotę trochę ponarzekać na
sprawy na które nie mamy wpływu i że dwie uszkodzone lotki to już stanowczo za dużo jak na jedną Skadi. Ostatecznie zasnęłam z daną
sobie obietnicą, że w przyszłym roku obligatoryjnie wrócimy po
etap 11 oraz 12.
Obejście etapu 11. www.tirol.at |
ETAP 12 (OBEJŚCIE) - ZAPACH KALAREPY
czwartek, 3 lipca 2019
Ostatni
dzień we wschodniej części Karwendel. Zbliżałyśmy się
jednocześnie do półmetka północnej części szlaku Adlerweg. Po
sytuacjach z zalegającym śniegiem w wyższych partiach gór,
zastanawiałyśmy się, czy pozostałe etapy będą "drożne".
Etap
12 to przede wszystkim przejście znanym szlakiem Goethego. Jego
uroków nawet nie poznałyśmy stojąc u jego progu. Najszybszym
wariantem zaczęłyśmy schodzić w stronę cywilizacji. Po miłej
przerwie dla podniebienia w St. Magdalenie – w miejscu, gdzie
kiedyś funkcjonował klasztor, a obecnie stanowiącym alpejską
gospodę z zapleczem gastronomicznym – ruszyłyśmy w stronę
obrzeży miasta Hall in Tirol.
Nie będzie nam dane tam łazić... |
By na zdjęciu zagościł uśmiech, należy mówić "ser". My miałyśmy swoje słowo, które zawsze nas do zdjęcia rozweselało - "jelitko". 🤣 |
Holunder już blisko 😁 |
W
Hall in Tirol usiadłyśmy na ławeczce w celu obeznania się w
naszej sytuacji. Najlepszą opcją było znalezienie campingu, a
później na spokojnie przeanalizowanie i rozplanowanie przejść następnych etapów. Wciąż miałyśmy jeszcze kilka dni do
dyspozycji. Na Swimmbad-Camping Hall założyłyśmy naszą
tymczasową bazę.
Zauważyłyśmy,
że wysokością graniczną na której może zalegać śnieg jest ok
2500 m n.p.m bądź teren reprezentujący bardzo wąskie i zacienione
przełęcze. Po naszej bacznej analizie mapy, dalszy przebieg szlaku
na szczęście nie spełniał takich warunków. Nie chciałyśmy
jednak już tak w ciemno podejmować się kolejnych etapów, by
później szukać alternatywnych obejść. Po szybkim rozłożeniu
namiotu, udałyśmy się do centrum miasta. Kierunek obrałyśmy na informację turystyczną, w której liczyłyśmy, że wszystkiego
się dowiemy. Blisko campingu rośnie pole... kalarepy. Ciekawy to był widok, gdy nad nim górowały skalne ściany gór Karwendel, a charakterystyczny zapach unosił się w powietrzu.
Obejście etapu 12. www.tirol.at |
W centrum informacji turystycznej uzyskałyśmy zapewnienie, że etap 13 jest wolny od śniegu. Dostałyśmy też wytyczne jakie autobusy lokalne i z którego przystanku zawiozą nas na start. Korzystając z okazji zapytałyśmy także o dalsze etapy szlaku Adlerweg. Etap 13 (nazwany przez nas "głową orła") znajdował się w innym paśmie górskim, natomiast następujące po nim, ponownie wracały do Karwendel – tym razem części zachodniej. Pani z informacji wykonała kilka telefonów oraz w naszym imieniu próbowała zarezerwować nocleg w schronisku Solsteinhaus. Otrzymałyśmy dwie wiadomości. Pierwszą dobrą – nie ma śniegu, drugą złą – ze względu na termin weekendowy, wszystkie miejsca są już zarezerwowane. Serdecznie podziękowałyśmy za pomoc i wróciłyśmy na camping by na spokojnie przeanalizować wszystkie dostępne i niedostępne opcje.
Zdjęcia i widoki zapierające dech w piersiach. Można oglądać bez końca. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPiękna pogoda wciąż wisiała nad Tyrolem. Cieszę się, że mimo "dwóch uszkodzonych lotek", miałyśmy chociaż ciągle widoki 💛
UsuńPodziwiam wasz upór w dąźeniu do wyznaczonego celu.Fantastyczne zdjęcia. Czekam z niecierpliwością na dalsze przygody z Adlerwegiem
OdpowiedzUsuńgiem.
Będą jeszcze dwie części związane ze szlakiem Adlerweg.
UsuńAkcja z krowami rozłożyła mnie kompletnie. :) Miło się czytało.
OdpowiedzUsuńA jeszcze przed przyjazdem do Austrii czytałam o jakimś krowim incydencie w Alpach. Z tego co pamiętam to nasz "polski" Alpenverein udostępnił na FB historię ku przestrodze... Krowy, zwłaszcza z młodymi, potrafią być nieobliczalne i niebezpieczne.
UsuńHehe, uśmiałam się z tych krów :-D (zwłaszcza jak doczytałam, co było powodem ich szaleństwa).
OdpowiedzUsuńTeraz jak sobie to wspominamy to się śmiejemy, ale wtedy to trochę byłyśmy przestraszone całą sytuacją.
Usuń