Zugspitze 2962 m n.p.m - Król Niemiec ze smartfonem
Gdy jedzie się
niemieckimi autostradami na południe, pierwszymi, wyglądającymi
masywnie górami są te wznoszące się nad miastem
Garmisch-Partenkirchen. Pasmo górskie Wettersteingebirge przebiega
wzdłuż granicy niemiecko-austriackiej. Dla mieszkańców Dolnego
Śląska, to najbliżej i najdogodniej skomunikowane drogami
szybkiego ruchu pasmo alpejskie, z niezliczoną możliwością
wędrówek, tras rowerowych MTB czy nawet ubezpieczonych dróg typu
via ferrata. W Wettersteingebirge byłam raz. Chciałam tam zrobić
wejście smoka, zmierzając się z ambitną Granią Jubileuszową.
Niestety z pierwszej próby przejścia wróciłam z podkulonym
ogonem. Wylazło sporo braków fizycznych jak i trudności w obyciu w
tego rodzaju terenie. Grań Jubileuszowa łączy dwa szczyty:
Alpspitze oraz Zugspitze, który jest najwyższym szczytem Niemiec.
Na dach naszych zachodnich sąsiadów ostatecznie nie dotarłam. I
choć sam wierzchołek jest jednym wielkim targowiskiem i deptakiem,
to wygląd góry jak i krajobrazy są bardzo, ekhm... fotogeniczne...
Stabilna i słoneczna
pogoda przez 3 dni nad Wettersteingebirge zachęciła mnie oraz
Marcina na szybki wypad w Alpy. Tym razem w okrojonym składzie, bo
bez Damiana. Czy i jak daliśmy sobie radę we dwójkę z Królem
Niemiec?
Wyruszyliśmy w
poniedziałek rano. Droga minęła nam szybko. Tematów do rozmów
wciąż nie brakowało. Opóźniony przyjazd do
Garmisch-Partenkirchen wygenerował w sumie tylko korek w Monachium -
ach ten brak obwodnicy miasta!
Na campingu Erlebnis Zugspitze zjawiliśmy się ok. godziny 16:00. Ciekawy był sposób
meldunku. Zanim podeszło się do recepcji, należało wszystkie dane
osobowe oraz tryb zameldowania (rodzaj namiotu, samochód, ilość
dni, ilość osób) wpisać w przygotowanym formularzu na komputerze.
Następnie z wygenerowanym numerem rezerwacji, podejść do
recepcjonistki w celu opłaty. W recepcji, w ramach pobytu można
bezpłatnie wyrobić kartę gościa "Tiroler Zugspitz Arena",
dzięki której można m.in korzystać z lokalnych autobusów oraz
regionalnej kolejki Bayerische Zugspitzbahn za darmo.
Nad campingiem w blasku
ciepłych promieni słonecznych, pięknie prezentowały się skały
tworzące Zugspitze. Gdy wskazałam Marcinowi gdzie jutro będziemy,
zrobił charakterystyczną minę zdziwienia i niedowierzania. Między
nami a najwyższym szczytem Niemiec dzieliła deniwelacja ok 2200
metrów!
Szybko rozłożyliśmy
namiot oraz rozpoczęliśmy pakowanie plecaków na jutro. Mi
przystało dokonać wyboru trasy. O Grani Jubileuszowej nie było
oczywiście mowy. Chciałabym się z nią kiedyś ponownie zmierzyć,
ale ze zgarnięciem wcześniej jakiegoś doświadczenia, np w
Tatrach. Po długim analizowaniu map, zdjęć oraz opisów dostępnych
w Internecie oznajmiłam Marcinowi, że wyruszymy z pułapu
niemieckiego jeziora Eibsee, do którego dotrzemy pociągiem
Bayerische Zugspiztbahn, a samochód zostawimy na strategicznie
ulokowanym parkingu.
Już po zachodzie słońca, a trasa wciąż nie wybrana! |
środa, 4 września 2019
Wczesnym rankiem
zbieraliśmy się do opuszczenia campingu, zwijając również nasz
namiot. Kolejny nocleg był kwestią otwartą. W ciągu dnia miała
zapaść decyzja gdzie ostatecznie spędzimy noc: w schronisku czy
może z powrotem na campingu. Już Marcin miał odpalać silnik w
samochodzie, kiedy wzięłam jeszcze szybko aparat do ręki w celu
sfocenia wychodzącego z cienia masywu Zugspitze. Na małym ekranie
LCD wyświetlił się błąd migawki. Szybko wyłączyłam i
włączyłam ponownie sprzęt. Niestety komunikat nie zniknął.
Zaczęłam "policzkować" aparat w wierze, że zaraz się
coś odblokuje. Niestety nie zanosiło się, że proste metody
cokolwiek tutaj wskórają. Nie mogłam uwierzyć w ten stan rzeczy.
Pogoda żyleta, a aparat postanowił zrobić sobie wolne!
Przejechaliśmy ulicami
Garmisch-Partenkirchen, by ostatecznie nawigacja doprowadziła nas do
wsi Hammersbach, w której znajduje się sporych rozmiarów parking
(bezpłatny) oraz stacja kolejowa. Mieliśmy jeszcze kilka minut do
odjazdu. Próbowałam dalej zreanimować aparat. Niestety wciąż
wyświetlał ten niepokojący komunikat! Nie widząc już szans, że
nagle się ocknie, zostawiłam go ostatecznie w bagażniku.
Staliśmy na stacji
kolejowej w Hammersbach, a ja oswajałam się z nieznaną mi dotąd
sytuacją, że wyjdę w góry bez sprzętu foto. Marcin próbował
mnie rozbawiać, wszak doskonale wie, że aparat jest moim stałym
wyposażeniem na wszystkich wyjazdach. Musiałam się pożalić
Damianowi, który został w Polsce. Na wieści, odpowiedział mi
chłodno w telefonie: chodzisz w góry dla zdjęć czy dla samego
chodzenia? Kurde! Nie mogłam już dalej rozlewać żalu i smuteczku, tylko cieszyć się z tego, że tutaj jestem! Nie zmieniało to jednak faktu, że z Zug'a przywiozę zdjęcia ze smartfona i to powodowało spadek -100 do mocy.
Pociąg zajechał na
stację o czasie. Wsiedliśmy z Marciem z kartami gościa w
kieszeniach. Usiedliśmy wśród innych turystów, którzy
postanowili ten piękny dzień spędzić w górach. Gdy wysiedliśmy
na stacji przy jeziorze Eibsee, cała chmara ludzi udała się
szybkim krokiem do dolnej stacji kolejki linowej. Na peronie
zostaliśmy sami. Jedyni śmiałkowie chcący wejść na szczyt o
własnych nogach. Chwilę pokręciliśmy się po okolicy, bo nie
mogliśmy znaleźć właściwego szlaku. W końcu przy pomocy śladu
GPX, odnaleźliśmy interesującą nas ścieżkę. Zaczęliśmy
zdobywać przewyższenie, które dzisiaj miało dobić do 2000
metrów.
Początek trasy na Zugspitze z jeziora Eibsee. |
W końcu szlak wyprowadził nas w ciekawszy teren. |
Szlak na Zugspitze (2962m
n.p.m) z nad jeziora Eibsee (1000 m n.p.m) wije się na granicy
niemiecko-austriackiej. Prowadzi początkowo w lesie, by następnie
przetrawersować u stóp skalnych ścian, wzdłuż których
(momentami w ekspozycji) poprowadzona jest wąska ścieżka,
wyprowadzająca na przełączkę z widokiem na Austrię.
Na przełączce. Do schroniska, gdzie zaplanowaliśmy krótki odpoczynek już coraz bliżej! |
Gdy szlak znów zaczął
obierać kierunek w stronę Niemiec, nad naszymi głowami zaczęły
co jakiś czas przemieszczać się na grubych, metalowych linach,
wagoniki kolejki "Eibsee".
Ciekawy moment na szlaku. |
W końcu ujrzeliśmy
austriackie schronisko Wiener Neustädtler
Hütte. Byliśmy w połowie trasy
na szczyt. Na tarasie schroniska zrobiliśmy krótką przerwę oraz
przeskanowaliśmy wzrokowo jak przebiega dalej szlak. Przed nami
prezentowało się szerokie pole piargów oraz sporych rozmiarów skalny próg. To właśnie na nim przebiega łatwa via ferrata
"Stopselzieher" o wycenie A/B znajdująca się w całości po austriackiej stronie. Wzmocnieni podażą kalorii,
udaliśmy się w pełnym słońcu w stronę surowego, kamiennego
świata.
Całkiem szybko
znaleźliśmy się pod skalnym piargiem. Na pierwszy rzut oka, via
ferrata nie wymagała zakładania lonży. Dla upewnienia się czy
wyżej nie ma jakichś zasadzek, spytaliśmy schodzących turystów o
warunki i trudne miejsca. Po krótkiej wymianie zdań, uznaliśmy,
że sprzęt via ferratowy zostanie w plecakach. Było sucho, a w
skale było tyle metalowych ułatwień, że wpinanie i wypinanie
lonży by tylko dekoncentrowało i spowalniało sprawne poruszanie
się. Najciekawszym momentem via ferraty jest przejście w naturalnie
wyżłobionym skalnym tunelu.
Za nami ścieżka w piargach oraz początek via ferraty. |
Zaciesz jest. Przeszło mi już z tym aparatem. 😉 Czyli jednak w góry chodzę, dla chodzenia po górach.😅 |
Wyjście ze skalnego tunelu. |
Aparatem ciężko zrobić selficzka, a smartfonem? 😉 |
Po około 2 godzinach,
wyleźliśmy na skalną przełączkę, na której przebiega granica
niemiecko-austriacka. Znaleźliśmy się na głównej magistrali. Od
razu pojawiło się więcej ludzi, którzy dotarli w to miejsce z
różnych stron i przy pomocy różnego rodzaju transportu:
całkowicie nożnego bądź wspomagającego w postaci kolejki. Do
Zug'a dzieliło nas jeszcze przyjemne i łatwe przejście granią.
Gdy znaleźliśmy się w ścisłej okolicy szczytu, zagęszczenie
ludzi wzrosło diametralnie. Bywały momenty kiedy z Marcinem
traciliśmy siebie z oczu, bo blokował nas płynący tłum.
Staraliśmy się nie analizować zbytnio tego co się tu dzieje,
chociaż gdyby nie nasz ubiór, to nawet sprawnie udałoby nam się
wtopić w tłum dzięki trzymanym w rękach... smartfonom!
Łatwa granióweczka na granicy niemiecko-austriackiej. |
Pod Zugspitze ledwo zipią jeszcze trzy lodowce: północny oraz południowy Schnee oraz Höllental. |
W końcu ujrzeliśmy
upragniony, złoty krzyż. Do charakterystycznego punktu dzieliło
nas raptem kilka metrów, tylko, że my nie wiedzieliśmy jak do
niego zejść. Zajęło nam dobre 20 minut zanim znaleźliśmy
odpowiednie drzwi, dzięki którym znajdziemy się po odpowiedniej
stronie. Potem chwilę trzeba było odczekać swoje w kolejce na
wyślizganych niczym na Giewoncie kamieniach.
Mamy Króla Niemiec! Okrojony skład dał radę wyzwaniu! 😀 |
Mam nadzieję, że jeszcze raz dotknę ten krzyż, przychodząc tutaj z innego kierunku... |
Gdy okiełznaliśmy
sytuację z krzyżem, udaliśmy się do dużej jadłodajni, w której
wjechała cola oraz frytki z kiełbaską. Po tym zestawie, Marcin
dostał takiego powera, że kategorycznie zakazał używania kolejki
w celu zjazdu. Stwierdził, że wycieczka się dopiero rozpoczęła,
a 3-dniowy wyjazd w Alpy trzeba wycisnąć jak cytrynę. Odstawiliśmy
tacki w zbiorczym miejscu i wyszliśmy przed budynek. Zbliżała się
16:00. Godzina "0" dla kolejkowiczów. Ludzi kręcących się
było już znacznie mniej. Okolica powoli wyciszyła się od
panującego przez wiele godzin gwaru.
Ponownie przeszliśmy całą
granióweczkę aż do skalnej przełączki. Na dalsze zejście,
wybraliśmy stronę niemiecką i
głęboko wciętą i rozległą Dolinę Reintal. Rozpoczęliśmy
mozolną utratę wysokości. Przez długi czas na ścieżce
zmagaliśmy się z wrednym piargiem, który wymuszał pełną
czujność.
Wredne piargi! |
Pył z wszędobylskiego piargu zmalował buty na szaro. |
W końcu na trochę normalniejszej ścieżce. |
Około godz 18:00 zjawiliśmy się u progu pierwszego, potencjalnego miejsca noclegowego – schroniska Knorr Hütte 2052 m n.p.m. Poczułam
tutaj zmęczenie i z chęcią bym już ogłosiła koniec dzisiejszego
dnia. U Marcina efekt wypitej coli poprawionej frytką i kiełbaską
miał się bardzo dobrze. Zmęczenie go jeszcze zbytnio nie dotknęło
(swój kryzys miał na ferracie "Stopselzieher", gdzie ja
właśnie na niej miałam paradoksalnie najwięcej sił) i był
skłonny zejść jeszcze niżej i zanocować w kolejnym schronisku.
Chociaż naprawdę nie chciało mi się już ruszać tyłka z ławki,
to trzeba było włączyć autopilota i dalej kontynuować
schodzenie. A to dlatego, że Dolina Reintal jest mega długa, a na
jutro warto by było mieć jak najmniej kilometrów do pokonania,
zwłaszcza, że czekał nas popołudniowy deszcz oraz powrót do
domu. Kiwnęłam więc głową, że schodzimy. Po 2,5h wbiliśmy do
środka schroniska Reintalanger Hütte 1369 m n.p.m. Odnaleźliśmy
ludzi z obsługi w celu zapytania o wolne miejsca w Lagerze. Z
racji, że był to środek tygodnia, udało się bez problemu znaleźć
dwa materace w pokoju wieloosobowym. Udaliśmy się na piętro, w
celu zostawienia plecaków i z powrotem zeszliśmy na dół, na taras
schroniska, by zdążyć jeszcze przed zamknięciem kuchni coś
zamówić. Przy obalaniu kufli z zawartością Radlera oraz piwa
pszenicznego, zadzwoniliśmy do Damiana z raportem jak nam minął
dzień.
Nasza trasa na Zugspitze z jeziora Eibsee. Endomono naliczyło 19 km i 2200 m w górę oraz 1850 m w dół. |
czwartek, 5 września 2019
Dzięki zostaniu na noc w schronisku zyskaliśmy dodatkowy dzień w górach. Już od samego rana, sytuacja na niebie zapowiedziała, że nie możemy liczyć na powtórkę z wczoraj. Nad głowami wisiały przyciężkawe chmury, z których w każdej chwili mógł lunąć deszcz. Było pewne, że nas dorwie. Pytanie było tylko w którym miejscu to nastąpi, bo w objęciach Doliny Reintal mieliśmy być jeszcze przez długi czas.
Schronisko Reintalanger Hütte, w którym nocowaliśmy. |
Rozwleczona Dolina
Reintal, przez którą prowadzi najłatwiejsza i jednocześnie
najmozolniejsza trasa na Zugspitze zaskoczyła nas na koniec wąwozem
Partnach Klamm (przejście płatne), bardzo podobnym do tego znajdującego się w Dolinie
Höllental.
Koniec pięknej pogody nad Wettersteingebirge. |
Powrót do Hammersbach w deszczu. |
Powrót ze schroniska Reintalanger Hütte do Hammersbach. Endomondo naliczyło 19 km, 575 m w górę oraz 1264 m w dół. |
Przy aucie na parkingu w
Hammersbach pojawiliśmy się ok godziny 14:00. Pierwsze co zrobiłam,
to sprawdziłam aparat, który leżakował w bagażniku. Na szczęście
wciąż nie działał! Ufff! Paradoksalnie ten stan mnie ucieszył,
bo nie niosłam bezużytecznego sprzętu foto w plecaku, ale podczas
jazdy niemieckimi autostradami zastanawiałam się dlaczego mój
fotopstryk zaniemógł. Dotychczas nie miałam z nim jakichkolwiek
problemów.
Dwa tygodnie później...
Zaraz po przyjeździe do
Polski, znalazłam serwis we Wrocławiu. Postanowiłam "chorego"
zawieźć osobiście. Dodatkowo do torby spakowałam innego pacjenta,
który nie otrząsnął się po pewnej zimowej wizycie w Karkonoszach
(Pod gwieździstym niebem Liczyrzepy). Do serwisu oddałam więc body oraz obiektyw
kit-owy, w którym przestał działać auto-focus. Po kilku dniach
zadzwoniłam z zapytaniem o efekty leczenia. Okazało się, że w
obiektywie faktycznie uszkodzona część była do wymiany, natomiast
body aparatu już przy pierwszym kontakcie z osobą serwisującą nie
wyświetliło żadnego komunikatu o zepsutym spuście migawki!!! Wszystko działało poprawnie!
Takie żarty Panie Nikon? 🙄
Tak poza tematem, wybacz. Alpy to nie moja bajka. Mnie również w Nikonie klękł spust migawki. Gdzie naprawiałaś sprzęt?
OdpowiedzUsuńAparat naprawiałam w serwisie Foto Doctor we Wrocławiu na ul. Sienkiewicza 8.
UsuńByłem na Zugspitze w 2019 r i atakowaliśmy od strony Hammersbach w ogromnym upale co zajęło nam 8 godzin. Także polecam Ci tą trasę jako powrót na Króla Niemiec a miejscówka campingowa w Grainau była rewelacyjna - "Camping Resort Zugspitze". Mimo, że góra nie należy do najwyższych to faktycznie przewyższenie dnia daje mocno w kość. Super relacja, przyjemnie było wspomnieniami powrócić do tego miejsca.
OdpowiedzUsuńChciałabym powrócić na Zuga, conajmniej jeszcze dwa razy... Wchodząc Granią Jubileuszową i właśnie trasą, którą robiłeś... Tak jak wspomniałam w relacji, dojazd jest bardzo prosty i górski maniak spokojnie ogarnie wyjazd weekendowo (piątek-niedziela).
UsuńMy w trójkę wyjechaliśmy w niedzielę z Bielska-Białej, poniedziałek lajcik w Grainau i okolicach, wtorek atak szczytowy i w środę o zwiedzeniu skoczni w Garmish powrót do domu.
UsuńKiedyś robiłem zdjęcia moim Nikonem i w pewnym momencie wyskoczyła wiadomość, że... nie ma obiektywu! Uruchomiłem go ponownie i ciągle był ten sam błąd. Nie poddałem się, bo głupio wrócić do domu bez zdjęć i zacząłem robić czynności pozornie bezsensowne. Po chwili aparat naprawił się po tym, jak... zdjąłem filtr z obiektywu! Wiem, nie ma to żadnego sensu, ale skoro zadziałało, to chyba nie było to głupie :D
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć na przyszłość! Ja co prawda nie używałam nigdy filtrów, ale mam w planach zakup jakiś podstawowych.
UsuńHej , a mozna mozna cos o kosztach noclegu na campingu i w schronisku ? Nie ma problemu dogadac sie po angielsku ?
OdpowiedzUsuńW schronisku bez problemu dogadaliśmy się po angielsku. Cena noclegu w Lagerze - 13 euro/os. Camping ok 15 euro/os.
UsuńCześć ,czy byłabyś tak uprzejma i przesłała ślad gps ścieżki od Ebsee o którym piszesz?Z góry dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCześć! Niestety nie posiadam już śladu GPS. Zniknął wraz z zamknięciem aplikacji Endomondo. Nasze wejście nana Zugspitze od Eibsee na mapie wyglądało tak: https://en.mapy.cz/s/gubodatela
Usuń