Z Beskidami
od wielu, wielu lat nie było mi jakoś szczególnie po drodze. Moje
spotkania z tą rozległą grupą górską ograniczałam jedynie w
ramach zdobywania poszczególnych szczytów z Korony Gór Polski. W
trakcie tych kilkunastu spotkań, niestety w moim serduchu nic
szczególnego się nie podziało, bym miała ochotę na szerszą
eksplorację tamtejszych szlaków czy rejonów. Kiedyś jakbym miała
wybierać górski kierunek na południowy-wschód od miejsca
zamieszkania, Beskidy spokojnie sprzedałabym na poczet nawet
najłatwiejszej wycieczki w Tatrach. Coś się jednak zmieniło...
- Otworzyłam
się na nowe możliwości, takie jak np rower, skitury, przejścia
długodystansowe. Te dodatki zaczęły bardzo urozmaicać moje
pobyty w górach. Są moim narzędziem do poznawania górskich
zakątków wobec których kiedyś nie posłałabym nawet krótkiego
spojrzenia.
- Od kilku lat
Tatry przestały być dla mnie jedynym słusznym kierunkiem na wypad
w góry. Kiedyś uważałam, że tylko tam jestem w stanie przeżyć
przygodę i naładować akumulatory do 100%. Niestety kilka wydarzeń
oraz szersze spojrzenie na wszystko co się dzieje wokół Tatr
zaczęło mnie trochę męczyć i przytłaczać. Tak naprawdę tylko
dobry kontekst jest w stanie zameldować mnie na tatrzańskiej
ziemi.
- Rok 2020
zapisze się jako ten, który pokrzyżował ludzkie plany na wielu
płaszczyznach. Zaplanowane, zagraniczne urlopy/wyjazdy
prawdopodobnie całkowicie bądź częściowo trzeba było, bądź
będzie przemianować na krajowe.
- Zauważyłam
po sobie, że konkretny plan na wyjazd bardzo mnie nakręca i
mobilizuje. Akcje w stylu przejechanie/przejście czegoś z punktu A do B, zrealizowanie jakiegoś dużego bądź mniejszego
projektu, powoduje, że mi się jeszcze bardziej chce i naprawdę
tylko jakaś drama jest w stanie mnie powstrzymać. Nie ma depresji,
nie ma marudzenia i wymyślania naprędce problemów. Takie trochę
zadaniowe podejście, ale w moim przypadku bardzo skuteczne!
Połączenie
tych wszystkich powyższych punktów spowodowało, że wiosenny
weekend z moimi towarzyszami spędziłam właśnie w Beskidach.
Przeglądając
już jakiś czas temu mapę Beskidu Żywieckiego moją uwagę zwrócił
czerwony szlak wijący się na pograniczu polsko-słowackim. Taki nie
za krótki, nie za długi, a w sam raz wypełniający po brzegi dwa
intensywne dni łaziorki! Na dodatek oferujący widoki na górskie
panoramy, jak również możliwość wejścia na znaczące szczyty w
danym paśmie. No to już nie utrzymuję dłużej w niepewności... Worek Raczański z użyciem czerwonego szlaku Sól-Rycerka, mający
50 km stał się naszym celem! Dla uatrakcyjnienia tego przejścia
przyjęliśmy dodatkowo wariant z wiosnakim. Na trasie jest
parę schronisk i bacówek, ale niestety w czasie ogłoszonej
pandemii obiekty te nie pracowały pełną parą. Nam to jednak nie przeszkadzało, bo zależało nam i tak na nocce w terenie.
Co
to jest ten Worek Raczański? To potocznie nazywana górska Grupa
Wielkiej Raczy obejmująca przede wszystkim szczyt Wielkiej Raczy 1236
m n.p.m, Przełęcz Przegibek i szczyt Wielkie Rycerzowej 1226 m
n.p.m w Beskidzie Żywieckim. Znajduje się na pograniczu
polsko-słowackim. Ma dobre zaplecze noclegowo-gastronomiczne w
postaci klimatycznych schronisk czy bacówek. Najlepsza wizytówka
tego regionu? Fantastyczne widoki na słowacką Małą Fatrę z
dumnie prezentującym się Wielkim Rozsutcem oraz rozległe
beskidzkie hale. Przejście czerwonego szlaku Sól-Rycerka w dogodny
sposób oprowadza po najważniejszych punktach Worka Raczańskiego.
Jest to idealny gotowiec na weekend w górach! Jeżeli wciąż
potrzebna jest zachęta,
zapraszam do poniższej relacji z naszego przejścia.
sobota, 16 maja 2020
Wstępnie
mieliśmy spędzić w Worku Raczańskim trzy dni, uskuteczniając dwa
wiosnaki. Prognozy na piątek prezentowały się jednak mało
korzystnie. Zapowiadano spore opady deszczu. Stwierdziliśmy, że
mokry start może nas tylko spowolnić i obniżyć morale. Ugryzienie
tego wora w dwa dni mając na uwadze również dojazd z i do domu
wciąż był w granicach udźwignięcia. 25 km na dzień nie powinno
być jeszcze zabójcze, nawet z niesionym ekwipunkiem biwakowym.
Z
domu wyszliśmy o 5:00, po godzinie jazdy autostradą, zajechaliśmy
jeszcze po Marcina. W trzyosobowym składzie po kolejnych 3 godzinach
jazdy byliśmy na dworcu kolejowym we wsi Sól. Tam zaparkowaliśmy
samochód oraz odnaleźliśmy kropkę początkową szlaku. Moi towarzysze zawsze śmieją się z tych kropek, bo wiedzą jaka wielka
determinacja we mnie drzemie by znaleźć drugą, taką samą. Mają też świadomość jaki czeka ich los, bo ze mną na takich akcjach nie ma zmiłuj i nie dadzą rady przeforsować alternatywnej trasy. Po drugim
śniadaniu zjedzonym przy samochodzie, zarzuciliśmy nasz bagaż na
plecy i ruszyliśmy za czerwonymi znakami. Początek był nudny, bo
prowadził asfaltem przez wioskę wzdłuż rzeki Słanica. W pewnym
momencie znak nakazał skręcić w prawo i od tego momentu zaczęliśmy
zdobywać przewyższenie na poczet pierwszej góry, którą mieliśmy
zdobyć w ramach całego 2-dniowego przejścia.
|
No to mamy kropkę. Pora znaleźć drugą! |
|
Pierwsze widoki ze szlaku. Przyjemności! |
Na Rachowiec 954 m n.p.m. prowadziła dość zróżnicowana ścieżka. Zauważyliśmy, że beskidzkie szlaki różnią się od tych sudeckich, które są nam jednak bliższe. W Sudetach jest dużo stokówek, czyli dróg, które idą w skos zbocza i często są utwardzone, w Beskidach natomiast zaobserwowaliśmy, że sporo dróg wiedzie w linii spadku, szybko erodując i tworząc holwegi. Właśnie po takim holwegu podchodziliśmy na Rachowiec, ale i na dalszych etapach szlaku spotykaliśmy się "z drogami z wyjeżdżoną koleiną". Generalnie jest to upierdliwy teren do chodzenia i idealnie ukształtowany dla tworzenia się wiecznych kałuż i błota.
|
W drodze na Rachowiec. |
|
Marcin potrafi się tak spakować i na dwudniowy jak i tygodniowy wypad. Jego plecak zawsze wygląda tak samo. 😂 |
Z
Rachowca prezentowała się rozległa panorama. Na szczycie jest tez
platforma widokowa, ale nie ma potrzeby korzystania z niej, bo
wszystko widać jak na dłoni. Nas najbardziej interesował dalszy
przebieg szlaku czerwonego. Zrobiliśmy tylko krótką przerwę na
Rachowcu, bo jednak rozpoczęliśmy łaziorkę późno (w okolicach
godziny 11:00), a co najmniej 25 kilometrów dobrze było, żeby na
koniec dnia pękło. Zeszliśmy ostro nachylonym stokiem (w zimie
funkcjonuje tutaj wyciąg), a następnie zarządziłam, że
nie będziemy schodzić do Zwardonia i tułać się po asfaltach. Nie
tracąc wysokości, przy pomocy drogi asfaltowej szybko ponownie zobaczyliśmy czerwone znaki.
|
Platforma widokowa na Rachowcu. |
|
Idealne miejsce na przerwę! |
|
Widoki z Rachowca. |
|
Zejście z Rachowca w stronę Zwardonia. |
Znaleźliśmy
się na drodze, na której jeszcze dwa miesiące temu torowałam w
śniegu (tu będzie link do relacji). W lutym na tej samej trasie, którą teraz mieliśmy iść byłam na babskim wypadzie. Stąd wiedziałam, czego się spodziewać aż do Wielkiej Raczy - okolicach mety dzisiejszego dnia. Ciekawa byłam jak bardzo
odmiennie będzie się prezentować krajobraz wiosenny wobec
zimowego.
|
W stronę schroniska "Chata pod Skalanką". |
Zauważyliśmy,
że mając na liczniku coraz wyższą wysokość, powiew wiosny jakby
bladł. Przyroda nie była jeszcze ubrana w soczyste barwy.
W Worku
Raczańskim jest sporo szczytów powyżej 1000 m n.p.m i na pierwszy
z nich, który przekroczył tę granicę powoli się toczyliśmy. Na
przerwach piliśmy domowej roboty wino Marcina, którego smak
poznaliśmy na Wiosnaku na Czernicy.
Wleźliśmy
na Kykulę 1087 m n.p.m. Szczyt graniczny, który rozpoczął już na
dobre serię z widokami na górski krajobraz. Dalszy przebieg szlaku
zazwyczaj trzymał się białych słupków granicznych, ale w kilku
punktach wyprowadzał całkowicie na polską stronę, trawersując
poniżej zboczy kilka wierzchołków. To powodowało, że
kilkakrotnie traciliśmy cenne przewyższenie.
Na
Wielkiej Raczy zastaliśmy ciszę. Głównie z powodu później pory.
Akuratnie natrafiliśmy na końcówkę tzw "złotej godziny",
ale i z powodu trudności z dostaniem miejsc w schronisku,
automatycznie ilość osób kręcąca się po okolicy była znikoma.
Jeden śmiałek irytował nasze nozdrza pieczonymi kiełbaskami z ogniska.
Prawdopodobnie był on również właścicielem rozstawionego
nieopodal namiotu. Przez chwilę dywagowaliśmy czy nie zrobić
wiosnaka na szczycie, ale ostatecznie wszystkie argumenty "za" zostały obalone jednym – biwak na szczycie na pewno będzie
zimniejszy i bardziej wietrzny. Zdecydowaliśmy, że dla naszego
komfortu rozbijemy się raczej gdzieś niżej. Wieczór już zbliżał
się ku końcowi. Zapanowała szarówka, zrobiło się na tyle chłodniej, że moje przewrażliwione dłonie od razu dały o tym znać.
|
Wielka Racza a w tle widoczna Mała Fatra. |
Opuściliśmy
Wielką Raczę i dołożyliśmy jeszcze kilka kilometrów na dzisiaj.
Na mapie znaleźliśmy dwa potencjalne, w miarę płaskie i osłonięte
miejsca na biwak. Wiosnak ostatecznie rozbiliśmy na Przełęczy pod
Orłem 1059 m n.p.m.
|
Zejście z Wielkiej Raczy. Szukamy dogodnego miejsca na biwak. |
|
Na koniec dnia - widoki na Małą Fatrę. |
|
Przez chwilę zastanawialiśmy się czy nie rozbić się tutaj ze względu na świetny widok. Ostatecznie jednak zeszliśmy jeszcze niżej - do Przełęczy pod Orłem (skrywa się za drzewami). |
|
Beskidy za moment utuli noc. 😊 |
Z
racji, że na trasie jest kilka potencjalnych miejsc, gdzie można
zjeść ciepły posiłek, postanowiliśmy nie zabierać kuchenki
gazowej, a w końcu wypróbować minimalistyczną kuchenkę zasilaną
na tabletki paliwowe, która już od ponad dwóch lat czekała w szafie na
pierwsze użycie w terenie. Gdyby jednak nie dała nam rady zagotować
wody, nie umarlibyśmy z głodu. Szybko rozbiliśmy namioty, by mieć
już spokojną głowę podczas kolacji. Do wszystkich dań jakie
mieliśmy, potrzebny był jedynie wrzątek. System dał radę
zagotować wodę do oczekiwanej temperatury. Nie jest to efektywna technologia, ale mimo wszystko skuteczna, zwłaszcza w niewymagających warunkach. Spodobał mi się ten system. Głównie ze względu na bardzo mały gabaryt i wagę. Moim zdaniem ta kuchenka jest idealna, gdzie na trasie jest ogólnie dostęp do żywności czy ciepłego posiłku, ale śpimy jednak w terenie i chcemy np wieczorkiem jeszcze dopchać się kaloriami, z produktów wymagających jedynie zalania ich wrzątkiem. Oczywiście korzystanie z niej na dłuższą metę może być mniej wygodne niż z jetboila. Prawdopodobnie będę ją zabierać na bikepackingi bądź trasy właśnie typu Worek Raczański czyli takie max do 3 dni z potencjalnym zapleczem gastronomicznym.
|
Kuchenka składa się z metalowego pudełka, do którego wchodzi 6 sztuk tabletek paliwowych. Wszystko się ładnie zamyka.
Potrzebne jeszcze jakieś naczynie, źródło ognia i już. 😁 |
|
Chiński namiot Lan Shan 2 rozstawiany na dwóch kijkach trekkingowych znowu w terenie! |
Noc
była spokojna, nawet nie aż tak zimna jak zapowiadał to późny
wieczór. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że na pewno byśmy
wymarzli nocując na szczycie Wielkiej Raczy. Nawet 1ºC
potrafi zrobić różnicę w komforcie.
niedziela, 17 maja 2020
Do
wyjścia z namiotów poczekaliśmy, aż słońce zacznie ogrzewać
zawilgocone ścianki namiotów. Śniadanie jedliśmy jak już zaczęli
pojawiać się pierwsi turyści na szlaku.
|
Kolejny wiosnak przeżyty. 😅 |
|
Lan Shan w Beskidach. |
Chociaż
mieliśmy dzisiaj do pokonania podobny dystans i 4-godzinny powrót
autem do domu, to szczególnie nie spieszyliśmy się z porannymi,
okołobiwakowymi czynnościami. Gotowi do wymarszu byliśmy około godziny 10:00.
|
Pogoda idealna! |
|
Przełęcz pod Orłem - dobra miejscówka na biwak. |
Wyruszyliśmy,
wtapiając się w pozostałych turystów, którzy maszerowali w stronę
raczej tych najpopularniejszych miejsc w Worku Raczańskim. Sami z
resztą mieliśmy odwiedzić dwa takie punkty: Przełęcz Przegibek
1013 m n.p.m oraz Halę Rycerzową ze szczytem Wielka Rycerzowa 1226 m n.p.m.
|
Na czerwonym szlaku Sól-Rycerka. |
|
I tak przez cały dzień. Podejście, zejście, podejście, zejście. |
|
Wielka Rycerzowa 1226 m n.p.m niestety nie oferuje widoków. Jest zalesiona. |
|
Zejście na Halę Rycerzową. |
|
Bacówka PTTK na Rycerzowej. |
|
Podobno czerwony znaczy szybki. Ja niestety w ostatnich kilometrach mocno podupadłam na tempie i z powodu bólu śródstopia często wołałam o przerwę. |
|
Muńcuł 1165 m n.p.m - wyróżniająca się górka, ale czerwony szlak na nią nie prowadzi. |
Marcin
prezentował dzisiaj na szlaku świetną dyspozycję. Cały czas był
na przodzie, uciekał nam z pola widzenia. Postanowiliśmy to
wykorzystać. Szlak czerwony Sól- Rycerka nie tworzy idealnej pętli.
W wariancie z pozostawionym samochodem w jednej ze wsi, trzeba się
liczyć z nadłożeniem dodatkowych 5 km lub wspomóc się pociągiem.
Marcin zaoferował się, że podejdzie po samochód pozostawiony w Soli i
podjedzie nim na metę, byśmy już bez marnowania czasu, od razu mogli rozpocząć część motoryzacyjną beskidzkiego wypadu. Dzięki temu były spore szanse zjawić się w domu przed północą!
|
Pięknie zagrał cień! Muńcuł 1165m n.p.m. |
Zbliżaliśmy
się do najbardziej ekscytującej chwili (przynajmniej dla mnie, bo
towarzysze oczywiście nie czuli tych emocji!), a mianowicie
odnalezienia drugiej kropki. Na ostatnim kilometrze to nawet
zapomniałam o bólu stóp! Wparowałam na dworzec kolejowy w Rycerce
w świńskim galopie. Marcin już na nas czekał w samochodzie. Przeszłam wzdłuż cały peron, uważnie
przyglądając się słupkom, tablicom czy drzewom. Niestety po
kropce nie było śladu! 😂
|
Dworzec kolejowy w Rycerce. Koniec szlaku. |
Towarzysze mieli gotowy powód do beki. Zagrozili, że nie zaliczą mi szlaku, skoro nie ma drugiej kropki lub jeżeli nie otrząsnę się z tego szoku to dla mojej spokojności mi ją namalują... Z takimi gnidami chodzę w góry. 😉 Niech no tylko przyjdzie pora na kolejny tego typu wyjazd. Będzie wycisk!
Przeszłam kiedyś tę trasę sama w ramach terapii po ciężkim okresie w życiu. Pomogło!
OdpowiedzUsuńA co do tego gadżetu do gotowania wody - ostatnio zakupiłam i wypróbowałam. Jestem baaardzo zadowolona!
Szczególne zastosowanie widzę w krótkich podróżach lotniczych. Nie dość, że gabaryty bardzo przyjazne do bagażu podręcznego to nie trzeba się na wstępie krótkiego pobytu w jakimś kraju uganiać za kartuszem!
A oprócz tych "tabletek" można tam palić małymi gałązkami drewna, co czyni tę puszkę jeszcze bardziej użyteczną :)
W sumie to na razie mam obawy co do jej przepustowości na dłuższych wypadach, ale taka dwudniowa akcja z nocką w terenie to takie rozwiązanie w dobrych warunkach jest lepszym (lżejszym) rozwiązaniem od jetboila.
UsuńPlatforma widokowa na Rachowcu to rzecz, której nie doświadczyłem będąc tam "ostatnio", czyli z 8 lat temu. Przy dobrej pogodzie "postawić tam na herbatę" to będzie dobry pomysł :) Beskid Żywiecki bardzo poważam. Muńcuł oferuje fajny szałas, kiedyś był.
OdpowiedzUsuńTak, ta platforma widokowa jest zacna!
UsuńTa platforma widokowa na Rachowcu super wygląda, będę musiał wpisać na listę do zobaczenia.
OdpowiedzUsuńCiekawy wypad, chociaż ja bym mocno zastanawiał się nad noclegiem jednak na Wielkiej Raczy - ładne widoki o poranku zawsze wynagradzają nawet lekki chłód ;)
To na kolejne tego typu wypady musisz brać ze sobą jeszcze puszkę farby w odpowiednim kolorze, by nie było rozczarowań :P
Niestety zostałam przegłosowana, bo byłam skłonna przeboleć te niższe temperatury na Wielkiej Raczy w zamian ze lepszą sesję foto o wschodzie słońca, no ale Panowie zadecydowali że komfort ważniejszy i śpimy niżej. ;)
Usuń