Inntaler Höhenweg - mój pierwszy solo-trek w Alpach


To zadziało się wtedy, kiedy razem z Achają biegłam na pociąg w Scharnitz. Obie wiedziałyśmy, że po 2,5 tygodnia, nasza przygoda na szlaku Adlerweg właśnie się pauzuje - we wstępnych założeniach - do następnego lata. To był 2019 rok - TAK(!), czas, kiedy nikt nie miał pojęcia, że za kilka miesięcy diametralnie odmieni się rzeczywistość na całym globie...  Kiedy zasapane wpadłyśmy do pociągu, by wrócić na nasz camping w Hall in Tirol, w mojej głowie zrodziło się pytanie jeszcze bardziej wybiegające w przyszłość: A co po Adlerze?  W tamtym momencie wpadł do mojej głowy pomysł przejścia wszystkich ważniejszych "wielkich szlaków" w Austrii. Ze względu na koronawirusa, sytuacje losowe czy osobiste, nasz Adlerweg wciąż czeka na kontynuację, ja natomiast poczułam się na tyle gotowa, że to wielkie marzenie mogę podźwignąć dalej sama, nawet w czasie pandemii. Ta wizja była dla mnie jednocześnie ekscytująca i przerażająca!


Uznałam, że nie będę kontynuować sama szlaku Adlerweg, gdyż bez Achai czułabym się jak bez nogi. Po prostu to nasz wspólny projekt, wspólne wspomnienia, które wciąż czekają na ciąg dalszy. Ponieważ lista "wielkich szlaków" Austrii jest naprawdę spora, miałam w czym wybierać. Po głębokich analizach, wzięłam na tapet jeden z łatwiejszych i nietrwających zbyt długo szlaków. Inntaler Höhenweg, znajdujący się nieopodal Innsbrucka, spełnił wszystkie wymagania dla solo-debiutantki na alpejskiej ziemi. 

INNTALER HÖHENWEG - trekking w Alpach dla początkujących 

[informacje ogólne i praktyczne, wskazówki, koszty]  


"W czerwcu jadę na Inntaler'a" - w tonie nieznoszącym sprzeciwu, tak ogłosiłam wiadomość mojemu najbliższemu światu. Póki było daleko do ustalonej daty wyjazdu, byłam mocno zmotywowana, by ten pomysł doszedł do skutku. Długa przerwa od Alp i przedłużająca się pauza na Adlerwegu, mocno mnie nakręciła. Przez wiele dni analizowałam różne aspekty wyjazdu, tak, aby niczym nie zostać zaskoczona i w razie awaryjnej sytuacji, wiedzieć już z wyprzedzeniem jakimi opcjami dysponuję. Byłam naprawdę bardzo dobrze przygotowana i czułam w kościach, że spokojnie sobie ze wszystkim poradzę! Zazwyczaj jednak mam tak, że im bliżej jakiegoś ważnego, bardziej przełomowego wyjazdu górskiego, moja wiara w sensowność i własną siłę, maleje wraz z godziną "0". Skradają się niczym jak kot, jakieś głupie i bezpodstawne wątpliwości. Do tego stanu, swoje trzy grosze dorzuciło również szczepienie, któremu poddałam się na dwa tygodnie przed planowanym zjawieniem się w Alpach. Szczepionka przez pierwsze dwie doby, mocno obniżyła morale. Gdy na moment moje samopoczucie polepszyło się, od razu uznałam, że muszę całkowicie zablokować sobie drogę ucieczki. Jak najlepiej to zrobić? Zakupić wszystkie potrzebne bilety oraz opłacić rezerwacje w schroniskach!

Wyselekcjonowany bagaż na Inntaler Höhenweg.

Po zejściu z dziennego dyżuru, migiem wróciłam do domu. Spakowany plecak już na mnie czekał. Damian sprawujący rolę Menadżera na odległość oraz Kierownika mojego osobistego "Centrum Kryzysowego", z którym miałam się kontaktować w razie nieprzewidzianych wydarzeń, zrobił kolację, a następnie zawiózł mnie na dworzec autobusowy. Po 22:00, zgodnie z rozkładem, zajechał rejsowy autobus firmy Sinbad. Wsiadając do niego, rozpoczęłam oficjalnie swoją pierwszą, solową przygodę w Alpach.

sobota, 19.06.2021


Całonocna jazda niemieckimi autostradami przebiegła spokojnie. Już myślałam, że przyjadę do Innsbrucka na czas. Niestety autobus złapał ponad godzinne opóźnienie z powodu zwężki (wyrywkowe kontrole?) na granicy niemiecko-austriackiej. Patrząc po pasażerach, zauważyłam, że tylko ja jedna mam plany górskie. 

Wysiadłam w słonecznym Innsbrucku na przystanku przy Eisstadion. Od razu jednak zauważyłam, że nie mam co zbytnio cieszyć się zastaną aurą. Na niebie dostrzegłam budujące się, być może burzowe chmury. Postanowiłam od razu działać i dać sobie szansę na dotarcie do mety pierwszego etapu o suchej nitce. Odnalazłam przystanek komunikacji miejskiej, na którym zatrzymuje się m.in autobus "J", jadący w kierunku dolnej stacji kolejki gondolowej Patscherkofelbahn w Igls. Po 20 minutach jazdy krętymi i wąskimi drogami, dotarłam w dobrze znane mi miejsce. Start etapu 1 szlaku Inntaler Höhenweg, współdzieli m.in z etapem 13 szlaku Adlerweg/Zirbenweg, którym przecież wędrowałam razem z Achają. Wiedziałam czego spodziewać się na pierwszych kilometrach, więc widmo burzy było dla mnie chociaż na ten moment, mniej stresujące. W kasie zakupiłam bilet "w jedną stronę" i od razu udałam się do budynku, by złapać wagonik. Podczas kilkuminutowej jazdy, miałam w końcu chwilę na aktualizację danych we własnej głowie. Ciałem byłam już w Alpach Tuxertalskich, ale miałam wrażenie, że umysł nie zdążył jeszcze przestawić się do nowej rzeczywistości. Przecież jeszcze kilkanaście godzin temu byłam w pracy, a teraz jestem zdana w obcym kraju tylko na siebie! Gdy wagonik wynurzył się ponad linię drzew, ukazał się potężny mur pasma górskiego Karwendel, które dobrze zapamiętałam ze szlaku Adlerweg. Na dwóch etapach, właśnie w Karwendel, przez zalęgający śnieg, zmuszone byłyśmy zmieniać przebieg trasy. No właśnie, od razu zaczęłam się zastanawiać, czy ten sam los nie spotka mnie na szlaku Inntaler? Chociaż oczywiście badałam temat pod tym kątem dość skrupulatnie jeszcze w fazie planowania, to jednak w górach wiele rzeczy może zaskoczyć.

1. Dolna. stacja kolejki Patscherkofelbahn. 2. Bramy szlaku panoramicznego Zirbenweg/ 13 etapu szlaku Adlerweg/ 1 etapu szlaku Inntaler Höhenweg. 3. Schronisko Schutzhaus przy górnej stacji kolejki gondolowej. 4. Pierwsze kroki na szlaku Inntaler Höhenweg.

Opuściłam budynek górnej stacji kolejki gondolowej i od razu zabrałam się za rozkładanie kijków trekkingowych. Przekroczyłam znaną mi, drewnianą bramę szlaku Zirbenweg i oficjalnie rozpoczęłam pierwszy etap szlaku Inntaler Höhenweg, nadając sobie dość żwawy rytm marszu. Po lewej stronie wciąż towarzyszył mi widok na Karwendel, natomiast na wysokości kolan, co jakiś czas muskały mnie gałązki krzaków różaneczników alpejskich, które o tej porze jeszcze nie były w fazie intensywnego kwitnienia. Brakowało tych żywych kolorów na szlaku! Na wybuch kwiatostanu, trzeba było jeszcze co najmniej dwóch tygodni. W drugiej połowie czerwca, zazwyczaj rozpoczyna się sezon letni w Alpach, podczas którego otwierane są schroniska. Decydując się na taki termin przyjazdu, prawdopodobnie jako pierwsza w sezonie przecierałam szlak Inntaler Höhenweg, o czym przekonałam się nieraz w trakcie późniejszych etapów szlaku.

Wiekowy drzewostan sosny limby z widokiem na pasmo górskie Karwendel.

Ławeczka z widokiem.

Pierwsze spojrzenie w głąb Alp Tuxertalskich.

Dotarłam do miejsca, w którym szlak Inntaler Höhenweg opuszcza przebieg Zirbenweg/ etapu 13 szlaku Adlerweg. Dla mnie to oznaczało wypłynięcie na nieznane już wody. Otworzyła się w końcu przede mną okazja poznania Alp Tuxertalskich, które niejednokrotnie widziałam na horyzoncie m.in podczas pobytu w nieodległych znowu tak Alpach Sztubajskich, w których razem z Damianem realizowałam projekt SEVEN SUMMITS STUBAI.

W miejscu rozwidlenia szlaków, pozwoliłam sobie jedynie na minutową przerwę, po czym przekroczyłam próg nieznanego mi już terenu. Podczas przejścia, co jakiś czas oglądałam się za siebie i kontrolowałam aurę rozpościerającą się nad szczytem Patscherkofel z charakterystycznym masztem. W Alpach Sztubajskich prawdopodobnie szalała burza. Do schroniska dzieliło mnie jakieś 4 kilometry, ale zawierające we właściwościach trasy zdobycie głównego przewyższenia. Wykalkulowałam, że jak nie będę za bardzo marudzić na szlaku, to powinnam zdążyć przed zmianą pogody, o ile w ogóle miała nastąpić.

Patscherkofel 2246 m n.p.m.

Coraz ciekawiej na szlaku!

Alpy Tuxertalskie.

Rozpoczęłam trawersowanie zboczy szczytu Viggarspitze (2306 m n.p.m), jednocześnie osiągając pułap 2000 m n.p.m. Otoczenie od razu przybrało bardziej kamienisty charakter. Po różanecznikach nie było już śladu. Gdy  pozostał do pokonania szlakowy zygzak, na końcu którego znajduje się schronisko, oficjalnie już odetchnęłam z ulgą. Wynik rywalizacji pod tytułem "Skadi kontra burza", udało się na dzisiaj zakończyć z wynikiem 1:0.

Tuż przed schroniskiem, zapadłam się na całą długość nogi w zalegającym w niecce śniegu. Od razu przypomniały mi się moje zmagania pod Kazbekiem, kiedy to grubo po południu, gdy słońce zdążyło mocno rozmiękczyć śnieg, ledwo udało mi się ponownie stanąć na nogi. Czyżby to właśnie takie atrakcje miały na mnie czekać na dalszych etapach szlaku Inntaler? Hmmm...

Schronisko Glungezerhütte (2610 m n.p.m).

Wlazłam do schroniska, od razu szukając wzrokiem kogoś z obsługi. W końcu złapałam kontakt z jednym z kręcących się chłopaków mających w dłoni kelnerską tacę, który przyznał się, że chętnie udzieli mi wszystkich informacji. Przy schroniskowej ladzie, od razu wyrecytowałam swoją gotową formułkę, że mam na dzisiaj zarezerwowany nocleg w Lagerze. Pracownik schroniska miał moje dane, więc po raz kolejny wypuściłam tego dnia, następne m3 powietrza z mojego balonika stresu, którego od samego startu niewidzialnie niosłam przytroczonego do szelek plecaka. Wszystko grało i szło zgodnie z planem! Tylko ten brak swobody w komunikacji anglojęzycznej mnie trochę dobił. Zrzuciłam to na karb jeszcze braku dostatecznej aklimatyzacji.

Na poddaszu, znalazłam materac z przydzielonym do mnie numerem. Lager był już prawie pełny, głównie z powodu nachodzącej nocy weekendowej. W tygodniu powinno być luźniej z obłożeniem w schroniskach. 

Za murami schroniska, udało mi się złapać zasięg i od razu wybrałam numer do mojego Menadżera. Zrelacjonowałam mu cały dzień i przedstawiłam obawy związane z jutrem. Etap 2 szlaku Inntaler Höhenweg prowadzi po szlaku czarnym (trudny), na wysokościach nie obniżających się poniżej 2000 m n.p.m. Na trasie zdobywa się kilka szczytów i prawdopodobnie w miejscach mało dostępnych dla słońca, może zalegać spora ilość śniegu. Menadżer/Mąż zapewnił mnie o swojej wierze, że będę podejmować rozsądne decyzje, a na rozluźnienie trochę tonu, dodał żebym na ewentualnego potwora nie patrzyła całościowo z daleka, a z bliższej odległości, skupiła się najpierw na jego palcach u stóp.

Powyżej schroniska.

Ponieważ do zachodu słońca miałam jeszcze trochę czasu, postanowiłam wybrać się na szczyt Glungezer, licząc, że zobaczę jak wygląda przebieg etapu 2. Całościowy kształt potwora wyglądał na mocno zaśnieżonego. Szybko ucięłam nakrętkę w głowie, że powinnam już w popłochu szukać drogi ewakuacyjnej. Wróciłam do schroniska, układając w głowie ostateczny plan, który brzmiał: "Wymarsz najpóźniej o 5:00, gdyż znowu ma być prawdopodobieństwo występowania burz po południu, a gdy poczuję, że warunki w terenie naprawdę są niebezpieczne, wrócę do Igls i pomyślę co ze sobą wtedy pocznę".

1. Okolice schroniska Glungezer. 2. Alpy Tuxertalskie. 3. Szczyt Glungezer (2677 m n.p.m.) 4. Lager na poddaszu w schronisku Glungezer.


niedziela, 20.06.2021


Po wyłączeniu budzika w telefonie, ukradkiem opuściłam schronisko. Było bezwietrznie i cicho. Tak jak wczoraj, ponownie podeszłam na szczyt Glungezer (2677 m n.p.m), z którego tym razem miałam wyruszyć dalej. Panował taki spokój, że miałam wrażenie, że w Alpach Tuxertalskich jestem sama. No może, poza owcami, które zaskoczyły mnie swoją obecnością na tak dużej wysokości. Zdradziły je brzęczące pod szyjami zawieszone dzwonki. Jak na obecnie panujące zasady społeczne, trzymały jednak bezpieczny dystans. Obszar tzw. "seven tuXer summits" nie był całkowicie wolny od śniegu. Stan zapowiadał się na taki, jaki przewidywałam, czyli z fragmentarycznie występującym firnem. Ponieważ niosłam w plecaku nowych przyjaciół - raki 6-zębne, które zakupiłam specjalnie na potrzeby szlaku Inntaler - uznałam, że oryginalne przejście 2 etapu nie jest zagrożone, co najwyżej może być trochę upierdliwe. Podjęłam decyzję, że pójdę w kierunku kolejnego szczytu. Z Gamslauer Spitze (2681 m n.p.m.) otworzył mi się widok na Kreuzspitze (2746 m n.p.m). I tak na każdym kolejnym szczycie, dostawałam kolejne karty warunków z jakimi przyjdzie mi się zmierzyć. 

Okolice schroniska Glungezer.

Poranek w Alpach Tuxertalskich.

Początek etapu 2 wyglądał bardzo dobrze!

Spotkane na grani owce.

Obraz zastanych warunków na etapie 2.

Na Kreuzspitze, znajdując się mniej więcej w połowie trasy obszaru "seven tuXer summits", postanowiłam zrobić przerwę. Korzystając z dobrego zasięgu, zalogowałam się do poczty, w sumie bez większego powodu. Dobrze, że to zrobiłam, bo okazało się, że przyszedł mail z informacją o anulowaniu rezerwacji w schronisku, w którym mam nocować pojutrze! Nie wiedząc jaka jest tego przyczyna, zrobiłam tylko screen'a i wysłałam wiadomość od razu do "Centrum Kryzysowego", by już mogło wszcząć procedurę wyjaśniającą. Uznałam, że nie będę myśleć o tej sytuacji, która jakby nie patrzeć mocno komplikuje mi przejście kolejnych etapów szlaku. Skupiłam się na bezpiecznym przejściu pozostałych szczytów, na których również miejscami zalegał śnieg.

W obszarze "seven tuXer summits".

W obszarze "seven tuXer summits".

W obszarze "seven tuXer summits".

Gdy dotarłam już na przełęcz Naviser Jochl, wiedziałam, że mogę się trochę rozluźnić. Będąc na obszarze terenu wojskowego "Lizum Walchen", wędrowałam już po wygodnej, szutrowej drodze. Pozostało mi już tylko zejście do schroniska Lizumer Hütte. Zaczęły do mnie spływać pierwsze informacje zwrotne od mojego "Centrum". Otóż okazało się, że z przyczyn technicznych, schronisko Raskogelhütte nie zdąży się otworzyć zgodnie z zapowiedzianym terminem, stąd decyzja o anulowaniu rezerwacji. Niestety gospodarze nie pomyśleli o otwarciu Winterrraum'a (pokoju zimowego), którym przecież dysponują. Można było stwierdzić : Turystko, radź sobie sama! Na szczęście lokalizacja etapów 3 i 4 pozwoliła na znalezienie noclegu zastępczego, w wiosce Hochfügen, która ze względu na zaplecze narciarskie żyje raczej w sezonie zimowym. Menadżer zarezerwował i zasponsorował nocleg w jednym z hoteli. Koszty wzrosły, ale przejście Inntaler'a w całości zostało obronione!

W Lizumer Hütte przywitała mnie młoda ekipa gospodarzy. Weekend zbliżał się ku końcowi, więc w samym schronisku kręciło się niewiele osób. Okazało się, że sporych rozmiarów Lager będzie tylko i wyłącznie do mojej dyspozycji! W jadalni zamówiłam swój zestaw standardowy czyli radlera i Knödel Suppe. Z racji, że w końcu i ciało i umysł ogarnęły nową rzeczywistość, znacznie sprawniej udało mi się wysłowić po angielsku z obsługą schroniska. Gdy jeden z gospodarzy dowiedział się, że jestem w trakcie przejścia szlaku Inntaler Höhenweg, przejął się sytuacją o braku możliwości noclegu w schronisku Rastkogelhütte. Chcąc pomóc, przyniósł nawet mapę do stolika z pokazaniem alternatywnych miejsc noclegowych. 

Menadżer ugasił pożar, zanim ten na dobre się wzniecił. Mając zabezpieczony nocleg zastępczy i patrząc na optymistyczne prognozy pogody na najbliższe dwa dni, poczułam, że mój balonik stresu, który towarzyszył od przyjazdu do Innsbrucku, definitywnie odleciał.


poniedziałek, 21.06.2021


Poranek w Lizumer Hütte nie mógł się lepiej rozpocząć. Na tarasie spotkałam schroniskowego kota! Oczywiście nie mogłam się powstrzymać, by nie zrobić mu sesji zdjęciowej. Gdy kocur stracił już do mnie cierpliwość i udał się do swojej kryjówki, stwierdziłam, że na mnie też już czas i pora wyruszyć na etap 3 szlaku Inntaler. Wartości przewyższeń i przebieg na mapie zdradziły sporo możliwości do robienia przerw i generalnie sugerowały luźniejszy dzień. Miałam przypuszczenia do jednego potencjalnego miejsca, ale niegroźnego, w którym może występować większa ilość śniegu, a dokładniej obstawiałam okolice przełęczy Grafennsjoch (2450 m n.p.m.), w kierunku której po opuszczeniu terenu schroniska rozpoczęłam podejście. Przechodząc przez stare drzewostany sosny limby, dzisiaj szczególnie poczułam lato w powietrzu. 

Kocur schroniskowy w Lizumer Hütte.

Słoneczny poranek w okolicach schroniska Lizumer Hütte.

Małe zabudowania znajdujące się poniżej lokalizacji schroniska Lizumer.

Początkowy fragment szlaku etapu 3.

Charakterystyczne, wręcz reklamowe ujęcie ze szlaku Inntaler Höhenweg.

Zielono mi!

Wymyśliłam sobie, że ze względu na piękną pogodę i brak burzowych straszaków, śniadanie zorganizuję sobie na szlaku. Będąc jeszcze dużo poniżej przełęczy, znalazłam wygodne miejsce na trawie z fajnym widokiem. Wjechała oczywiście owsianka.

Owsianka w terenie!

Coraz bliżej do przełęczy Krovenzjoch (2450 m n.p.m.).

Suplementacja witaminą D.

Im bliżej przełęczy tym w terenowych nieckach zaczęło pojawiać się więcej zalegającego śniegu, a to oznaczało, że zgodnie z moimi przypuszczeniami, miejsc gdzie mogę go zastać, będzie jeszcze sporo. O ile stricte na samej przełęczy warunki były bezśnieżne, to widok na stronę zejściową był biały!  Do hali Grafennsalm dotarłam po uciążliwiej przeprawie przez rozmiękły śnieg, w którym niejednokrotnie zatapiałam się do połowy łydek.

Okolice przełęczy Krovenzjoch (2450 m n.p.m.).

Alpy Tuxertalskie.

Z pułapu hali Grafennsalm, czekał mnie jeszcze krótki, leśny trawers, którym dotarłam do schroniska Weidener, znajdującego się najniżej ze wszystkich na szlaku Inntaler Höhenweg. Schroniskowy gospodarz od razu rozpoznał, że to ja jestem tą turystką z Polski, która ma na dzisiaj rezerwację. Zanim zadekowałam się (znowu!) w pustym Lagerze, do znudzenia już zamówiłam na obiadokolację radlera z Knödel Suppe. Jeszcze kilka odwiedzonych schronisk i będę mogła zostać testerką tego dania i opiniować w których podają najsmaczniejsze wersje!

Widok na schronisko Weidener Hütte (1799 m n.p.m.).

Lager na poddaszu w schronisku Weidener Hütte.


wtorek, 22.06.2021


Przede mną etap 4 szlaku Inntaler, na którym główną atrakcją jest wejście na Rastkogel. Szczyt stanowi podobno rewelacyjny punkt widokowy na Alpy! Dzień rozpoczęłam z nadzieją, że najgorsze śnieżne przeprawy już za mną, mimo że oglądając na mapie przebieg trasy, również wytypowałam potencjalne miejsce zalegającego jeszcze białego złota. Opuściłam schronisko Weidener i udałam się drogą szutrową w górę, która po kilku serpentynach zamieniła się w typową górską ścieżkę. Przełęcz Nurpensjoch do której mnie ostatecznie doprowadziła, otworzyła szeroki widok na Alpy Zillertalskie, ale przede wszystkim na dalszą, główną część drogi na szczyt Rastkogel. Spojrzałam na całego "potwora" z daleka i przeraziłam się. Ścieżka na szczyt wydawała się być eksponowana i przybielona w wielu miejscach. Uznałam, że na przełęczy zrobię przerwę i postaram się z tak dalekiego dystansu, jeszcze raz ocenić czy ów "potwór" na pewno jest taki straszny. 

Podejście na przełęcz Nurpensjoch (2622m n.p.m.).

W stronę Alp Zillertalskich. Tam również poprowadzono wysokogórski szlak długodystansowy!

Przypomniałam sobie o słowach Menadżera/Męża, bym skupiła się najpierw na stopach potwora! Poza tym, przeszłam bezpiecznie etap 2, który prowadził po jeszcze wyższych partiach i znakowany jest kolorem czarnym! Szlak na Rastkogel (2762m n.p.m.) jest czerwony, więc te moje obawy powinny być mocno nad wyrost. Z takimi argumentami i wnioskami, postanowiłam, że na spokojnie, krok po kroku, przyjrzę się "potworowi" z bliska. Gdy 2/3 drogi do szczytu miałam już za sobą, w pewnym momencie usłyszałam ludzkie głosy. Od razu stwierdziłam, że przesłyszałam się i to po prostu wiatr ze mną pogrywa. Jednak, gdy dotarłam do kolejnej mikro-przełączki, moim oczom objawiły się dwie, Austriaczki 60+, które jak się później okazało zrobiły sobie przedpołudniową wycieczkę na Rastkogel z miejscowości Tux, w której mieszkają. Ich obecność na szlaku bardzo dodała mi otuchy.

Podejście na szczyt Rastkogel z przełęczy Nurpensjoch.

Na szczycie, oficjalnie przywitałam się z Austriaczkami, odpowiadając głośno "Berg Heil!" oraz zamieniłam kilka słów. Niestety wysportowane i wesołe kobiety, rozpoczęły powrót do Tux tym samym szlakiem, więc nie podzieliły mojego losu, który malował się na największą przeprawę przez zalegający śnieg podczas całego pobytu na szlaku Inntaler!

Krzyż na szczycie Rastkogel (2762m n.p.m.).

Widok na Alpy Zillertalskie.

Spotkane Austriaczki wracające do miejscowości Tux, w której mieszkają.

Teren był bezpieczny, ale warunki bardzo upierdliwe i nieprzyjemne, gdyż dosłownie po kilku postawionych krokach, w moich butach zaczęło się dziać mocno źle. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała w jakichkolwiek butach górskich aż tyle wody! Chyba właśnie pobiłam rekord! No nic, trzeba było zacisnąć zęby i iść, gdyż innej drogi nie było. Pokonywałam to zejście na zasadzie dochodzenia do wystających, kamiennych wysepek. Gdy w końcu ujrzałam upragnioną zieleń na horyzoncie, musiałam jeszcze przeprawić się przez rozmiękłe trawy i wijący się strumień. Niosąc w sobie już totalną obojętność, przestałam nawet szukać suchych miejsc. Po prostu szłam przed siebie, po wodzie, byle w końcu zakończyła się ta nierówna walka. Co ciekawe, spotkałam na zejściu lokalsa, który przyznał, że jeszcze nie widział tak dużej ilości zalegającego śniegu w tym miejscu o tej porze (druga połowa czerwca), zima więc musiała w Alpach trzymać długo!

Ten śnieg właśnie pokonałam. Widać nawet założony przeze mnie ślad.

Alpy Tuxertalskie.

Przełęcz Sidanjoch oraz widoczne po prawej schronisko Rastkogelhütte.

Dotarłam do przełęczy Sidanjoch (2120 m n.p.m.), z której widać było już budynek schroniska Raskogelhütte, ja jednak od razu rozpoczęłam zejście do wioski Hochfügen, rozpoczynając już trasę 5 etapu. W Berghotel zaznałam trochę luksusu. Własny pokój i łazienka, balkon, telewizornia, suszarka(!). Stwierdziłam, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, tym bardziej, że nocleg zasponsorowało moje ukochane "Centrum Kryzysowe".

W stronę Hochfügen.

Alpy Tuxertalskie.

Zejście do Hochfügen i pierwsze spotkanie z krowami podczas tego pobytu w Alpach!

Wieczór w hotelu minął mi na suszeniu butów i oglądaniu niemieckojęzycznego paradokumentu "Berlin Tag und Nacht", z którego i tak nic nie rozumiałam, choć z odcinka na odcinek, afera goniła aferę!


środa, 23.06.2021


Buty po wczorajszej przeprawie wciąż pozostawały mokre. Najgorszy był moment ich założenia, ale w ciągu dnia przestałam zwracać na tę niedogodność uwagę. Po hotelowym śniadaniu wyruszyłam na dalszą część trasy etapu 5. Po dwudniowej przerwie, dzisiaj w prognozach znowu pojawiło się widmo wystąpienia burz. Na razie jednak poranek był cudowny, słoneczny i bezwietrzny. Podeszłam drogą szutrową na pułap około 1600 m n.p.m. i kontynuując po wygodnej, szerokiej ścieżce, wśród towarzyszących mi ponownie różaneczników alpejskich (sprawiających wrażenie mocniej rozkwitniętych niż tych na etapie 1) dotarłam na przełęcz Loassattel (1675m n.p.m.). Zostałam poczęstowana niesamowitym widokiem na Karwendel i zaproszona do skorzystania z drewnianych szezlongów znajdujących się na małej, alpejskiej łące. Aura na niebie nie wyglądała, by miała się za chwilę zmienić, więc pozwoliłam sobie na zrobienie dłuższej przerwy, tym bardziej, że czekało mnie pokonanie głównego przewyższenia etapu.

Przecudny dzień na etapie 5!

Po wijącej się zygzakiem ścieżce, mając 400 metrów przewyższenia w nogach, otrzymałam kolejną możliwość podziwiania widoków z nowej perspektywy. Na szczycie Kuhmesser (2245 m n.p.m.) zastałam przepiękny widok mieniącej się w popołudniowym słońcu doliny rzeki Inn. Na dalszym planie toczyło się miejskie życie w stolicy Tyrolu - Innsbrucku, a nad tym wszystkim górowały skalne ściany alpejskich pasm.

Widoki z podejścia na szczyt Kuhmesser.

Mnie jeszcze zachwycił widok schroniska, w którym miałam dzisiaj nocować. Usytuowane na skalnym, urwistym grzbiecie poniżej szczytu Kellerjoch, właśnie uplasowało się na pierwszym miejscu w moim osobistym rankingu "Najpiękniej położonych alpejskich schronisk".

Widok ze szczytu Kuhmesser na schronisko Kellerjochhütte oraz szczyt Kellerjoch/Kreuzjoch.

Szczyt Kuhmesser (2246 m n.p.m.).

Po 30 minutach od opuszczenia szczytu Kuhmesser, przekroczyłam próg schroniska Kellerjochhütte. Okazało się, że ponownie będę mieć do dyspozycji cały Lager, chociaż swoim rozmiarem przypominał raczej pokój kilkuosobowy. Oczywiście musiałam być wierna tradycji i na tarasie schroniska z przepięknym widokiem, zjadłam Knödel Suppe z popiciem radlera. 

Schronisko Kellerjochhütte (2237 m n.p.m.).

Fantastyczne widoki ze schroniskowego tarasu na cały Tyrol!

Widok ze schroniskowego okna.

Odniosłam wrażenie, że aura nad Tyrolem zmierza ku zmianie. Wróciłam do Lagera i spakowałam w szmaciany plecaczek tylko potrzebne rzeczy, by przeprowadzić szybką akcję podejścia na schroniskowy szczyt - Kellerjoch, na którym znajduje się całkiem sporych rozmiarów drewniana kapliczka. Mogłabym zrobić to również jutro, przed rozpoczęciem ostatniego, 6 etapu szlaku Inntaler, ale uznałam, że lepiej mieć duży margines bezpieczeństwa czasowego, ze względu konkretną godzinę odjazdu pociągu. Z racji niedalekiej odległości, uznałam, że powinnam zdążyć przed ewentualną burzą.  Szlak w kilku miejscach miał metalowe ubezpieczenia w postaci lin i prętów wbitych w skałę. Goniona pierwszymi podmuchami wiatru, sprawnie pokonałam napotkane trudności. Tempo nadciągającej burzy było znacznie szybsze niż przewidywałam, więc na szczycie dosłownie jedynie otworzyłam tylko furtkę przed kapliczką, cyknęłam fotkę, po czym od razu rozpoczęłam szybki powrót do schroniska. W połowie drogi do  bezpiecznego schronienia, wiatr przyniósł ze sobą już pierwsze opady deszczu. Do remisu rywalizacji "Skadi kontra burza" dzieliły mnie dosłownie dwie minuty. Na szczęście i tym razem wyszłam zwycięsko, umacniając wynik 2:0.

Krajobraz  mocno się wykonturował.

Pierwsza tęcza na szlaku!

Robi się coraz grubiej!

Drewniana kapliczka na szczycie Kellerjoch.

Gdy siedziałam już w ciepłym Lagerze i oglądałam przez okno jak na dobre rozpętała się burza, zajrzała do mnie gospodyni, sprawdzając, czy na pewno wróciłam do schroniska, gdyż widziała że wyszłam na szczyt Kellerjoch. Było to bardzo miłe, że gospodarze interesują się losem swoich gości. Co ciekawe, dowiedziałam się również, że Panowie ze schroniska Lizumer Hütte dzwonili do niej w mojej sprawie, by dali znać czy turystka z Polski dotarła do nich na nocleg!

Burza szalejąca nad Tyrolem była rozległa i intensywna. Niejednokrotnie drewniany budynek schroniska musiał stawiać opór silnym podmuchom wiatru. Kellerjochhütte jeszcze bardziej mnie zauroczyło, za położenie, piękny widok z tarasu i okien, za zmagania z trudnymi warunkami atmosferycznymi.

Po burzy zawsze wychodzi słońce!

Nieziemski widok ze schroniskowego okna!


czwartek, 24.06.2021


Etap 6 szlaku Inntaler Höhenweg to przede wszystkim powrót do cywilizacji, zejście do Schwaz i utrata ponad 1700 metrów przewyższenia. 5 godzin testu wytrzymałościowego dla kolan. Po wczorajszej burzy, niebo było przejrzyste i słoneczne, Alpy Tuxertalskie żegnały się ze mną w sposób zachęcający do ponownych odwiedzin. Powoli schodziłam, by cieszyć się jak najdłużej pobytem jeszcze w górach, zanim na dobre włączę autopilota na szutrowych serpentynach. Stała się jednak rzecz, o której nawet bym nie pomyślała. Przy jednym z małych gospodarstw, tzw. "alm'ie", odbywała się podwieszana ścinka drzew i pracował ciężki sprzęt. Na przebiegu mojego szlaku zejściowego była postawiona tabliczka o zakazie wstępu, z zakresem konkretnych dni. Moją konsternację zauważył spacerujący nieopodal wąsaty Austriak w kapeluszu. Mimo, że po angielsku nie bardzo byliśmy w stanie się porozumieć, to sytuacja oraz proste gesty zasugerowały mi, że dla bezpieczeństwa zwiezie mnie na dół swoim pick up'em. Po 20 minutach znalazłam się w Schwaz ze sporym zapasem czasu do odjazdu pociągu.

Lato w Tyrolu.

Początek etapu 6.

Tabliczki kierunkowe przy schronisku Kellerjochhütte.

Ostatnie wysokogórskie widoki przed zejściem do cywilizacji.

Ach ten Karwendel! Wciąż mam z nim porachunki!

Rzeka Inn przepływająca przez miasto Schwaz - metę szlaku Inntaler  Höhenweg.

Powrót do domu miałam zaplanowany z wykorzystaniem kolei. Ze Schwaz podjechałam do większej, przesiadkowej miejscowości Jenbach. Podczas czekania na peronie na pociąg do Wiednia miałam sporo czasu na analizę ostatnich 6 dni. Rozpierała mnie duma i co ciekawe rozbudziła się we mnie niesamowita chrapka, by niedługo móc znowu przeżyć taką przygodę! Na głównym dworcu kolejowym w Wiedniu wsiadłam do nocnego pociągu NightJet jadącego przez Czechy i Polskę do Berlina. W przedziale siedziałam ze spokojną Hiszpanką, więc nie miałam obaw, by trochę podrzemać. Przyjazd do Legnicy był planowany na 6:00 rano. Gdy się przebudziłam, była 5:00 a pociąg stał w miejscu. Okazało się, że wciąż byliśmy w Czechach i to raczej bliżej granicy z Austrią niż z Polską! Wszystko przez nocne wichury, które przeszły przez Czechy. Do domu ostatecznie zajechałam z 5-godzinnym opóźnieniem.

Stacja kolejowa w Schwaz.

_______________________________

Inntaler Höhenweg był dla mnie świetną przygodą i dowodem na to, że Alpy w wersji solo, są dla mnie jak najbardziej dostępne. Momentami na szlaku łapałam się na tym, że nawet cieszę się z braku towarzystwa, gdyż mogę decydować o wszystkim sama. Chyba najlepszym aspektem była możliwość robienia przerw kiedy się podoba! Chciałabym jednak zaznaczyć, że raczej nie przerzucę się od teraz tylko na solo-wypady, ale myślę, że od czasu do czasu sama będę taki tryb sobie realizować, bo zauważyłam, że poza poznaniem kolejnego pięknego skrawka Alp, w efekcie ubocznym otrzymałam dodatkowo niesamowitą dawkę siły i spokoju na czas nizinnych zmagań w różnorakich sferach życia - jak dla mnie bezcenny podarunek! W moim alpejskim portfolio mogę już zapisać przejście części szlaku Adlerweg oraz Inntaler Höhenweg. Rozpoczęłam zatem już oficjalnie realizację wielkiego marzenia przejścia wszystkich ważniejszych "Wielkich Szlaków Austrii", które nieśmiało zakiełkowało w pociągu do Scharnitz.






Komentarze

  1. Wypada pogratulować uporu :). Piękne warunki zastałaś na szlaku. Dodatkowy smak przygody to solowe przejście, tak trzymaj. Gratulacje i dalszej wytrwałości w dążeniu do celu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już ostrzę ząbki na kolejny höhenweg w solowym wydaniu! 😎😁

      Usuń
  2. Widoków zazdroszczę, wypuszczenia się samotnego gratuluje!
    Ech, gdyby nie mój brak znajomości języków... ;) a na myśl o utracie takiej wysokości, kolana same mnie zabolały, dobrze, że się udało złapać podwózkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kwestia języka, to tylko wymówka ;) Moja mama zna tylko polski, a zwiedziła większość krajów Europy na zachód od Polski i to jeżdżąc koleją. I to w czasach, gdy nie było komórek z Internetem i tłumaczem w każdej kieszeni. Tak więc, wszystko przed Tobą ;)

      Usuń
    2. laynn, uważam że znając jedynie podstawowe zwroty i słówka po angielsku spokojnie można w Austrii na tego typu szlakach działać!

      Usuń
  3. Pięknie opisany szlak i do tego te widoki, tylko pozazdrościć. Fajnie mieć takie "centrum dowodzenia". :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Centrum dowodzenia" sprawdziło się rewelacyjnie. Z takim supportem na odległość, kolejne höhenwegi mi niestraszne! 😉😁

      Usuń
  4. Wspaniała przygoda w alpejskim krajobrazie udokumentowana pięknymi zdjęciami. Następny schroniskowy kot wpadł do twojej kolekcji. Schronisko Kellerjuchütte robi wrażenie swoim niestandardowym polożeniem. Gratulacje za przejście samotnie Inntaler Höhenweg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na razie w rankingu alpejskich schronisk Kellerjochhütte moim numerem jeden! 😍

      Usuń
  5. Ładnie tam z leżącym śniegiem.

    W końcu mam okazję zobaczyć jak wygląda świat z Rastkogel. Szkoda, że miałem tylko chmury.
    Kellerjochhütte jest rewelacyjne widokowo! U mnie tak waliło deszczem i wiatrem, że myślałem, że zaraz się rozleci ;)

    Jak oceniasz opcję dojazdu w Alpy pociągiem? Rozważasz w przyszłości ten sposób transportu? Wiadomo, Twoja przygoda z wichurą nad Czechami, która mocno zniszczyła tamte rejony i spowodowała opóźnienie, trochę zniechęca ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako urozmaicenie w krajobrazie to śnieg tylko podkręcił widoki, ale chodzenie po nim było fatalne! Co do transportu kolejowego. Hmmm, w sumie nie wiem. Akuratnie połączenie autobusowe Sinbada wypada dla mnie na razie najkorzystniej jeżeli chodzi o sprawne dostanie się w rejon Tyrolu, chociaż jest dostępne tylko przez dwa dni w tygodniu. Szlak pociągowy już mam przetarty, wiem już teraz mniej więcej jak się do tego zorganizować, więc może będę rozważać taką opcję, jak będę chciała się dostać bardziej we wschodnią część Austrii.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

SCHRANKOGEL - trzytysięcznik dla początkujących

DRABINA WAŁBRZYSKA - kondycyjny wycisk w Sudetach!

Jezioro Iseo - poradnik praktyczny [gotowiec urlopowy!]

Szlak Kopaczy - dzienny dystans pieszy pobity!