Weekend Niepodległościowy w Alpach Ötztalskich

 

Od wielu już lat, gdy tylko pozwala na to konfiguracja w kalendarzu, świętowanie 11 listopada przedłużam o kilka dni z zamiarem wybycia gdzieś w góry i zabraniem naszej Narodowej na jakiś szczyt. Mimo, że termin jest bardzo nieprzewidywalny – wszak środek jesieni, krótko trwający dzień i warunki atmosferyczne i terenowe mogą być wymagające i uciążliwe – to wbrew temu staję na głowie, by wyjazd w tym czasie się odbył. Wszystko dlatego, iż poprzednie edycje do dzisiaj klasyfikuję bardzo wysoko w ogólnym zestawieniu wszystkich moich wyjazdów górskich! Idealnym tego przykładem jest chociażby Grossglockner (2015r), Hochschwab (2019r.) czy Watzmann (2014r.). 

Marzyły nam się Alpy z sukcesem, nie tylko przez wzgląd na poprzednie edycje, ale przede wszystkim na nieprzychylny rok 2022, który złośliwie wszystkie wyjazdy alpejskie od maja do września bardzo nam sabotował. Praktycznie nie udało się nam zrealizować żadnego założonego planu! Potrzebowaliśmy się odgryźć, dlatego za cel obraliśmy konkret z fajerwerkami – Weißkugel (3739 m n.p.m.) - drugi co do wysokości szczyt Alp Ötztalskich - z przejściem po długim lodowcu od strony austriackiej! 

Piękna w założeniach wycieczka wysokogórska zaczęła topnieć jak niejeden alpejski „gletscher” od momentu, kiedy znaleźliśmy się w pokoju zimowym (niem. Winnteraum) schroniska Hochjoch-Hospiz mającego być naszym schronieniem na cały pobyt w górach. Zaczęły do nas bowiem napływać pierwsze istotne informacje. Okazało się, że nasze górskie apetyty będziemy musieli trochę okiełznać.


czwartek, 10 listopada 2022


Po całonocnej jeździe autostradami, przed południem dojechaliśmy do austriackiej wioski Vent, z której startowaliśmy kilka lat temu na najwyższy szczyt Alp Ötztalskich - Wildspitze (3768 m n.p.m.)Tak jak wtedy, tak i tym razem, w Vent zastaliśmy senną atmosferę. Nie uświadczyliśmy żywej duszy! Lokalizacja wioski jest bardzo atrakcyjna, umożliwia bowiem wejście do świata wielu trzytysięczników i lodowców. Niestety nie znajdziemy tu wielu parkingów - a większa część z nich należy głównie do hoteli i pensjonatów. Chcieliśmy zostawić auto na parkingu przy dolnej stacji kolejki, ale problemy z zapłatą wymusiły na nas szukanie innego miejsca. Ostatecznie auto zaparkowaliśmy na samym początku wioski.

Przy remizie strażackiej w Vent odnaleźliśmy biegnący wzdłuż rzeki lodowcowej Rofenache, interesujący nasz szlak. Podejście nim do schroniska Hochjoch-Hospiz (2413 m n.p.m.) zajęło nam około 3,5h na dystansie około 8 km i wymagało pokonania jedynie 550 m przewyższenia. Coraz częściej na ścieżce pojawiał się świeży śnieg. To był pierwszy sygnał, że w wyższych partiach Alp Ötztalskich może być go na tyle dużo, by stworzyć ciężkie warunki do przemieszczania się. Już wtedy zaczęłam rozważać, czy nie powinniśmy się zacząć rozglądać po dolinie za innym celem wyjazdu. Ustaliliśmy, że na głodnego o niczym nie będziemy decydować. Poza tym, lokalizacja wybranego przez nas schroniska na bazę oferuje wiele opcji alternatywnych.


1. Vent. 2. Koziczkowe popiersie. 3. Pierwsze widoki na okoliczne szczyty. 4. Przejście po wiszącym moście do osady Rofen.

Szlak do schroniska Hochjoch-Hospitz prowadzi po przyjaznej dla łydek i kolan ścieżce. Jedynie na kilkusetmetrowym fragmencie, należy iść czujniej, gdyż przechodzi się nad głęboko wciętym, skalistym wąwozem. Akuratnie ten odcinek był wolny od śniegu. 

1. Schronisko Hochjochspitz. 2. Do tego miejsca sięgał lodowiec w 1850 roku. 3. Na szlaku podejściowym do schroniska Hochjochspitz.

W winterraumie schroniska Hochjoch-Hospiz nikogo nie zastaliśmy. Do zachodu słońca jednak jeszcze trochę zapasu czasu pozostawało, więc sytuacja z posiadaniem tylko dla siebie pomieszczenia mogła szybko ulec zmianie. I tak też się stało. Na spędzenie listopadowego weekendu w Alpach Ötztalskich zdecydowała się również czwórka Holendrów, która wyruszyła rano ze schroniska Breslauer Hütte, bardzo chwaląc sobie tamtejszy "luksusowy" winterraum. Ich górskim celem była kilkudniowa wędrówka w formule „Hütten Runde” (bez wchodzenia na wysokie szczyty), a uściślając miesiąc w kalendarzu to „Winterraum Runde”, gdyż praktycznie wszystkie schroniska o tej porze roku były przecież zamknięte.

1. Wejście do pokoju zimowego (niem. Winterraum) schroniska Hochjoch-Hochspiz. 2. Schronisko Hochjoch-Hospiz.
3. Weranda schroniska Hochjoch-Hospiz.

Widok z werandy schroniska Hochjoch- Hospiz na trzytysięczniki: Sennkogel, Kreuzkogel, Kreuzspitze.

Piękne kontury w blasku księżyca.

Po obiadokolacji zasiedliśmy nad mapą i jeszcze raz na spokojnie zaczęliśmy analizować nasze szanse powodzenia wejścia na Weißkugel. Holendrzy nie byli w stanie nam powiedzieć jakie są warunki w wyższych partiach gór, gdyż sami przebywali max na 2900 m n.p.m. Po dogłębnym przeanalizowaniu sytuacji, biorąc pod uwagę naszą kondycję, warunki wczesnozimowe, krótko trwający dzień, dystans oraz ilość przewyższenia do pokonania - wniosek zaczął nasuwać się sam. Kropką nad „i” było wzięcie przeze mnie do ręki książki schroniskowej i przewertowania praktycznie każdej kartki w celu znalezienia czyjegoś wpisu z wejścia na Weißkugel. Znalazłam na przestrzeni ponad roku może raptem trzy wpisy! Niestety wszystkie podjęte próby (w okresie letnim) były zakończone wycofem. Te fakty dały nam jasno do zrozumienia, że Hochjoch-Hospiz przestało być już od wielu sezonów schroniskiem z wyboru dla potencjalnych zdobywców Weißkugel'a. No i nie można było zapomnieć o przyczepionej do nas alpejskiej klątwie '22, której absolutnie nie chcieliśmy dalej karmić! Z wielkim smutkiem, ale z jasno myślącymi głowami podjęliśmy ostateczną decyzję, że nasz pierwotny cel trzeba będzie w przyszłości raczej ugryźć od strony włoskiej, a teraz zabrać się za szukanie celu B. Na mapie zainteresował nas szczyt Finailspitze (3514 m n.p.m.), znajdujący się od schroniska znacznie bliżej, a dający wciąż możliwość użycia sprzętu lodowcowego, który ze sobą zabraliśmy. Dla jeszcze lepszego zabezpieczenia się przed wycofem i wyrwaniem się w końcu z objęć alpejskiej klątwy, za szczyt już totalnie awaryjny wybraliśmy Saykogel (3355 m n.p.m.) - choć niestety już bez przejścia po jakimkolwiek lodowcu. Na obie te góry ze schroniska Hochjochhospitz prowadzi jeden szlak, dopiero później ścieżki rozdzielają się w "Y", więc nie musieliśmy od razu decydować. Mogliśmy oceniać warunki terenowe oraz nasze siły - przynajmniej do pewnego momentu - na bieżąco.


piątek, 11 listopada 2022


Wyruszyliśmy z witerraumu Hochjoch-Hospiz jeszcze przed wschodem słońca. W świetle czołówek zeszliśmy najpierw do koryta rzeki Rofenache, gdyż budynek schroniska usytuowany jest  nieco powyżej. Po przejściu po metalowym moście, rozpoczęliśmy już główne podejście. Niestety na wysokości około 2600 m n.p.m., śniegu na szlaku z każdym krokiem pojawiało się coraz więcej. Rozpoczęło się męczące torowanie, więc nasze tempo wyraźnie spadło, do takiego stopnia, że Holendrzy, którzy wyruszyli po naszych śladach ponad 1,5 godziny później, zdążyli nas dogonić.

Wstaje nowy dzień w Alp Ötztalskich.

Piękna, bezwietrzna pogoda. 

Widok na Wildspitze 3768 m n.p.m. - najwyższy szczyt Alp Ötztalskich.

Może nie mieliśmy torowania po pas, ale śnieg maskował pustki między większymi kamieniami, co kończyło się czasem nagłą utratą podparcia.

Widok na Wildspitze z nieco bliżej perspektywy.

Holendrzy mieli w planach przejście przez Saykogel (tak jak prowadzi wytyczony szlak) do schroniska Martin-Busch-Hütte, dlatego gdy nas wyprzedzili, przejęli pałeczkę torujących. Gdy dotarliśmy do rozwidlenia szlaków/ścieżek musieliśmy podjąć decyzję, na który szczyt idziemy.  No i cóż, okazało się, że na Finailspitze też jesteśmy raczej za ciency. Przed nami bowiem malowało się jeszcze przejście przez cały lodowiec, wyjście na przełęcz Hauslabjoch i dopiero "przez plecy" wejście na szczyt, a godzina na zegarku wcale do wczesnych nie należała. Najbardziej martwił nas śnieg na lodowcu, który bankowo wymagał torowania i to głównie ten aspekt skłonił nas by wzrok zwrócić w kierunku Saykogel'a. Ruszyliśmy zatem po wydeptanych w śniegu śladach.

Finailspitze 3514 m n.p.m.

Holendrzy pomogli w udeptaniu ścieżki.😉

Podchodzimy na Saykogel.

Pogoda wyborna, ale warunki śnieżne już niestety mniej.

Na małej przełączce w północno - zachodniej grani Saykogel'a, zatrzymaliśmy się na chwilę, by poobserwować zmagania Holendrów, którzy niepokojąco bardzo zwolnili. Pomiędzy zaśnieżonymi skałkami poruszali się ostrożnie i niepewnie. Szybko dołączył do nich nasz Marcin, ale ostatecznie cała piątka stanęła w miejscu i po chwili odwróciła się na pięcie.

Grań szczytowa Saykogl'a oraz Holendrzy chwilę po rozpoczęciu odwrotu.

Podczas gdy czekaliśmy aż Marcin do nas wróci i zraportuje główną przyczynę wycofu, zabrzęczał mi telefon w kieszeni z przychodzącą wiadomością. Okazało się, że napisał Dziku z informacją, że zostawił nam fanty w winterraumie, a sam ze swoją ekipą udał się wyżej, do schroniska Brandenburger Haus w celu realizacji projektu "Trzytysięczniki Austrii". Nigdy nie wspominałam, ale to właśnie Dziku jest poniekąd "ojcem chrzesnym" tego bloga. Jego działalność w górach i pisanie o tym w Internecie (prowadzenie swojej strony) bardzo mnie zainspirowało. Chciałam działać w górach tak jak Dziku i też o tym pisać! To były jeszcze czasy (ponad 10 lat temu) kiedy polskich blogów/autorskich stron górskich można było policzyć na palcach jednej ręki. Wiele adresów www pojawiło się później, ale nie dotrwało do dziś. My trwamy w czeluściach sieci jak te ostatnie dinozaury, które nie chcą wyginąć. 

Spotkanie z Dzikiem na alpejskiej ziemi byłoby miłym akcentem. Wiele razy próbowaliśmy się ustawić na jakiś wyjazd, ale wciąż ostatecznie było nam nie po drodze. Nawet tutaj, w Alpach Ötztalskich również nie udało się spotkać na szlaku, mimo, że nasze ekipy działały praktycznie w sąsiednich dolinach. 

Wrócił do nas Marcin i jasno przekazał, że nie ma sensu na siłę pchać się na Saykogel'a, ze względu na zalegający w okolicy szczytu w dużych ilościach kopny śnieg, powodujący trudności w ocenie po czym się właściwie stąpa. Po chwili dołączyła czwórka Holendrów, która po wycofie musiała zrewidować swoje dalsze plany. Nie mieli innej opcji przedostania się do schroniska Martin-Busch-Hütte. Ostatecznie podjęli decyzję o zakończeniu działalności w górach, zejściu do Vent i powrocie do domu. W naszej ekipie też zaczęły kiełkować pomysły o powrocie do domu, ale ja się uparłam, że przyjechaliśmy tu na cztery dni, więc cztery dni tutaj będziemy, choćbyśmy mieli w ostatnim dniu jedynie leżeć na materacach w winterrraumie! 

Znów zastosowaliśmy zasadę, że o niczym nie będziemy decydować na głodnego, dlatego po pożegnaniu się z Holendrami zaczęliśmy - każdy w swoim tempie - schodzić w kierunku naszego bazowego schroniska. Co ciekawe, szybko zapomniałam o kolejnym alpejskim failu. Saykogel przestał już być główną myślą krążącą w mojej głowie, jego miejsce zastąpiła puszka coli pozostawiona dla przez Dzika w winterraumie! 

W winterraumie faktycznie czekały na nas fanty. Wyszło na jaw czym się Dziku żywi w górach - colą oraz musami owocowymi! Oprócz przekąsek, dołączone były dwie kartki - jedna z żarcikiem w stylu Dzika, druga natomiast  z wyrysowanym na mapce planem działalności w górach jego ekipy.

Napaliliśmy w piecu, zjedliśmy obiadokolację, pogoda na jutro wciąż miała być dobra. Za "cel D" wybraliśmy tzw. "schroniskowe szczyty" - Hintere Guslarspitze (3147 m) oraz Mittlere Guslarspitze (3128 m).  Obiecałam sobie, że jak nie wejdziemy nawet na te dwa pryszczoki, to obrażam się na Alpy w 2023 roku! 😉😅


sobota, 12 listopada 2022


Wycieczka zapowiadała się z tych na lekko i teoretycznie bez większych komplikacji, dlatego też pozwoliliśmy sobie na późniejsze wyjście ze schroniska. Jakoś po 10-tej udaliśmy się szlakiem, którym wczoraj podchodziła ekipa Dzika. W rozmiękłej ziemi i na małych płatach śniegu widoczne były ślady butów. Powyżej 2600 m n.p.m. otworzył się nam przepiękny widok na jęzor lodowca Hintereisferner. Takich pokaźnych rozmiarów lodowców w Alpach jest coraz mniej.

Wrota lodowca Hintereisferner

Rewelacyjny widok na Weißkugel (3739 m n.p.m.) wraz z lodowcem Hintereisferner.

Człowiek kontra góry.

Rozpoczynamy podejście na Mittlere Guslarspitze.

Widać już krzyż na szczycie Mittlere Guslarspitze.

Do szczytu mieliśmy już niedaleko i zapowiadało się, że naprawdę w końcu uda nam się coś urobić w tych Alpach Ötztalskich i rozłożymy naszą piękną Narodową do zdjęcia! 

Z Narodową na szczycie Mittlere Guslarspitze
oraz widoki rozpościerające się ze szczytu.

Śnieg nam trochę pokryżował plany, za to chociaż przystroił Alpy Ötztalskie chyba w najpiękniejszą szatę!

I ten lodowiec. Ach!

Wycieczka zaczęła nam nabierać rumieńców i dostarczać jeszcze więcej radochy. Przejście na drugi wierzchołek, Hintere Gusslarspitze po zaśnieżonej grani, dostarczyło dodatkowych wrażeń estetycznych. To właśnie ten śnieg nietknięty ludzką stopą zrobił największą robotę. Bez niego, przejście na drugi szczyt nie wyróżniłoby się niczym szczególnym. A może w obliczu niepowodzeń i pokazywania nam przez los gestu Kozakiewicza zaczęliśmy się jarać tak drobnymi smaczkami i chwilami?

Przejście na drugi szczyt - Hintere Guslarspitze.

Chociaż pogoda nie spłatała nam psikusa i wytrzymała do końca naszego pobytu w Alpach!

Na Hintere Guslarspitze zastaliśmy prostej konstrukcji krzyż oraz ujrzeliśmy kawałek nowej perspektywy na okolicę. Próbowaliśmy nawet wytężać wzrok w celu znalezienia jakiś poruszających się kropek na lodowcu Kesselwandferner (Dziku gdzieś w jego okolicach miał grasować), ale niczego ani nikogo nie dostrzegliśmy. 

Po pamiątkowym wykonaniu paru zdjęć, zabraliśmy się za powrót do schroniska, w tej samej konfiguracji szlakowej. Po trzech godzinach bezpiecznie zameldowaliśmy się w naszej bazie.

1. Prosty krzyż na szczycie Hintere Guslarspitze. 2. Nasz team! 3. Wnętrze winterraumu schroniska Hochjoch-hospiz. 4. Co serwuje kuchnia na wieczór?

W winterraumie  spędziliśmy ostatnią już noc. Na wieczór dotarła jeszcze para z Salzburga, ale nie miała w planach wielkich wycieczek wysokogórskich, co najwyżej następnego dnia podejście po naszych śladach na "schroniskowe szczyty".

________________________________________

Nie udało się nam co prawda zrealizować jakiś większych, istotnych celów górskich podczas tego "Weekendu Niepodległościoego '22", ale będę ten pobyt w Alpach  Ötztalskich wspominać bardzo dobrze. Nasze "ludzkie mojo" trochę się podrasowało. 

Czy po przywiezieniu "w kieszeni" do Polski chociaż tych dwu, nikomu tu praktycznie nieznanych wierzchołków Guslarspitze, poczuliśmy, że pozbyliśmy w końcu "alpejskiej klątwy"? - Nie wiem. Wiem natomiast, że nie obrażam się na austriackie Alpy w 2023 roku i z chęcią, gdy tylko będzie ku temu okazja, spakuję plecak i wyruszę na tamtejsze szlaki i szczyty. 

_________________________________________

Zapis na STRAVIE z naszego pobytu w Alpach Ötztalskich (wszystkie dni):

Komentarze

  1. Brawo i za upór jak i za odpuszczenie. I nie ma się co na góry obrażać, można im pokazać, że to one na nas poczekają ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Warunki jesienne nie są łatwe. Szkoda, że plan główny nie wyszedł, jednak widoki nawet z tego "małego" szczytu są rewelacyjne.

    Rejon mi jakoś znany z... map ;) U mnie był brany pod uwagę na urlopie, jednak ostatecznie padł ze względu na pogodę. Może kiedyś.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

SCHRANKOGEL - trzytysięcznik dla początkujących

DRABINA WAŁBRZYSKA - kondycyjny wycisk w Sudetach!

Jezioro Iseo - poradnik praktyczny [gotowiec urlopowy!]

Szlak Kopaczy - dzienny dystans pieszy pobity!